Najdłuższe samobójstwo w historii Hollywood. Życie Montgomery’ego Clifta poraża tragizmem
Jego życie było tragiczną ścieżką autodestrukcji. Montgomery Clift zdobył uznanie jako jeden z pierwszych buntowników wielkiego ekranu. Mimo to aktor odczuwał nieustanną frustrację twórczą. Cierpiał przez homofobiczne czasy. Nie pozbierał się po wypadku, w którym doznał paraliżu części twarzy. Zmarł przedwcześnie w sidłach nałogu i depresji.
Zanim świat kina zachwycił się metodą Stanisławskiego forsowaną przez Marlona Brando czy Jamesa Deana, był on – aktor kompletnie zatracający się w roli, który stawiał na psychologiczne pogłębienie postaci i autentyczność w hollywoodzkim systemie. Montgomery Clift zasłynął rolami w dziełach "Stąd do wieczności" (1953) Freda Zinnemanna czy "Wyznaję" (1953) Alfreda Hitchcocka, w którym to ostatnim sportretował księdza mierzącego się z dylematem moralnym.
"Kultura WPełni": Jacek Borcuch o reakcji na "Dług"
Mimo pasma ekranowych sukcesów prywatne losy Montgomery’ego Clifta okrzyknięto "najdłuższym samobójstwem w historii Hollywood". Tragiczny tytuł nawiązywał do autodestrukcji aktora, który w homofobicznej Fabryce Koszmarów został zmuszony do ukrywania biseksualnej orientacji, odczuwał ciągłe niezadowolenie z efektów swojej pracy przez wewnętrzne demony, a ostatecznie wybrał przed nimi najbardziej zgubną formę ucieczki: w nałóg.
Narodziny legendy
Edward Montgomery Clift przyszedł na świat 17 października 1920 roku w Omaha w stanie Nebraska. Dorastał w zamożnej rodzinie bankiera. Finansowe bezpieczeństwo umożliwiło chłopcu i jego bliskim podróże po Europie, a także pobieranie prywatnej nauki. Jednocześnie matka Monty’ego, jak nazywali go bliscy, wymagała od swych dzieci doskonałości. Od najmłodszych lat zaszczepiła w potomku toksyczną ambicję, która później sprawiła, że aktor wciąż czuł się niedoskonały.
Rodzice Montgomery’ego Clifta od początku dbali o jego przygotowanie do bycia kimś "ważnym". Opłacili dla syna nauczycieli języków obcych, zachęcali go do gry na instrumentach i ćwiczenia nienagannych manier. Marzyli, aby w przyszłości wybrał pewny fach lekarza czy prawnika. Ale Monty od początku wykazywał ponadprzeciętną wrażliwość. W trakcie zwiedzania europejskich stolic obfitujących w wystawy i muzea chłopak zafascynował się światem sztuki. I to jej drogą zapragnął podążać – ku złości opiekunów.
Rodzicom Clifta długo zajęło pogodzenie się z wyborem dziecka. Obserwując jego nastoletnią determinację, zgodzili się w końcu na sceniczną aktywność syna. Montgomery Clift grał w przedwojennych teatrach, a jednym z jego pierwszych sukcesów okazała się komedia "Fly Away Home" z 1935 roku. O jego występie pisano na łamach "New York World Telegram", że "radzi sobie z niesamowitym opanowaniem i zwinnością".
Adwokat od beznadziejnych przypadków
W latach 40. XX wieku Monty wciąż spełniał się na teatralnych deskach, występując m.in. w adaptacjach sztuk Tennessee Williamsa czy Lillian Hellman. W trakcie II wojny światowej przewlekła choroba jelit uniemożliwiła mu dołączenie do wojska.
Po zakończeniu konfliktu Monty dołączył do rozsławionego Actors Studio, w którym uczono go naturalizmu według metody Stanisławskiego. Jednym z założeń szkoły było czerpanie z prywatnych doświadczeń przez aktora na potrzeby kreacji. Zagłębianie się w traumy i psychologiczne wyczerpanie postaci rodziło jednak realny ból, który doskwierał licznym odtwórcom ukierunkowanym na autentyczną sztukę aktorstwa.
Na wielkim ekranie Monty zadebiutował w 1948 roku westernem "Rzeka Czerwona" Howarda Hawksa. Szybko dał się poznać jako ekranowy głos buntu i nowy wzorzec wrażliwej męskości. W przeciwieństwie do hollywoodzkich amantów z poprzedniej dekady w typie Clarka Gable’a czy Johna Wayne’a, Clift nie był typem czarującego na swój sposób twardziela, a młodzieńcem o niezwykłej uczuciowości i zdolności do obserwowania mechanizmów społecznych.
W filmach walczył o sprawy beznadziejne, sprzeciwiał się systemowi niesprawiedliwości i stawał się głosem uciskanych jednostek. Jego zbuntowany następca Marlon Brando wyznał przy pewnej okazji, że Clift "był dużo lepszy od niego, miał tylko mniej szczęścia". Owa niefortunność miała dotyczyć prywatnej tragedii, a także mniejszej popularności względem kolegów po fachu wcielających się w buntowników.
Lawendowy strach
Na początku lat 50. XX wieku, a więc u szczytu złotej ery Hollywood, Montgomery Clift pozostawał w szeregu najznakomitszych artystów X muzy. Jego rola w "Miejscu pod Słońcem" (1951) George’a Stevensa u boku Elizabeth Taylor demaskowała etos amerykańskiego snu i wyrażała frustracje młodego pokolenia przełomu. Clift był bożyszczem kobiet i młodych gniewnych. Jego wygórowana ambicja nie przyjmowała jednak pochwał krytyków ani uwielbienia fanów – nie był zadowolony z żadnej swojej roli, chociaż cztery z nich nominowano do Nagród Akademii.
W tym samym czasie plotkowano o orientacji gwiazdora. W prasie wytykano mu brak obrączki na palcu, a tego typu medialne praktyki zmusiły w podobnym czasie homoseksualnego Rocka Hudsona do zawarcia lawendowego małżeństwa dla przykrywki. Monty nie zamierzał brać udziału w podobnej farsie, ale powszechny ostracyzm wobec osób nieheteronormatywnych sprawiał, że cierpiał w samotności i zamykał się w sobie. Przez całą karierę zmagał się z nawrotami depresji. Czara goryczy przelała się, gdy aktor zaczął otrzymywać telefony z pogróżkami. Szantażyści grozili mu wyjawieniem prawdy o jego wizytach w klubach gejowskich. Musieli interweniować prawnicy.
Nagonka i wewnętrzne skonfliktowanie przyczyniły się do alkoholizmu aktora. Na planie "Wyznaję" Hitchcocka autodestrukcję Clifta śledziła jego ekranowa partnerka Anne Baxter. Później opowiadała: "Biedny Monty pił jak smok, praktycznie cały czas. Był tak zamroczony i tak oddalony od tego, co działo się wokół niego, że nie mógł na niczym skupić wzroku…". Gwiazdor doskonale wywiązał się ze swojej kreacji na planie, ale zakulisowy upadek w sidłach nałogu rodził w nim dodatkowe wyrzuty sumienia. Jego błędne koło obejmowało coraz głębsze kieliszki i wyrzuty sumienia wokół niemożności ich porzucenia.
Tragiczny wypadek
Wraz z postępującym uzależnieniem od Montgomery’ego Clifta zaczęło odwracać się w końcu coraz więcej znajomych. U jego boku do końca trwała jednak Elizabeth Taylor. Pozostawała jego najbliższą przyjaciółką. Obdarzona fiołkowym spojrzeniem Liz żywiła platoniczne uczucie względem aktora "Stąd do wieczności", ale zdawała sobie sprawę, że on bardziej skłaniał się ku romansom z mężczyznami niż kobietami. Gdy wracał pijany w jej progi, kąpała go, przebierała i kładła do ciepłego łóżka niczym matka.
12 maja 1956 roku doszło do wypadku. Montgomery Clift wyszedł z przyjęcia organizowanego pod dachem Liz Taylor i po przejechaniu niewielkiej odległości uderzył w słup telefoniczny. W wyniku zdarzenia ucierpiała twarz Monty’ego – wizytówka każdego aktora. Jego lewy policzek został sparaliżowany, doszło również do złamania nosa i żuchwy.
W kolejnych miesiącach odbywał rehabilitację i poddał się licznym operacjom plastycznym, ale nic nie było w stanie przywrócić jego dawnego wizerunku. Choć fani i reżyserzy go nie skreślili, to sam Clift załamał się z powodu tragicznego odbicia w lustrze. Od tego momentu znalazł się na równi pochyłej.
Przedwczesny koniec
Montgomery Clift wciąż otrzymywał znaczące angaże, ale na plan filmowy przybywał kompletnie pijany, zapominał kwestii, bełkotał i popadał w konflikty z członkami ekipy. "Nagle, ostatniego lata" (1959), "Skłóceni z życiem" (1961) czy "Wyrok w Norymberdze" (1961) to jedne z ostatnich wielkich popisów artysty, choć tworzone w najboleśniejszym rozdziale życia. Okres ten biografowie okrzyknęli później zgodnie "najdłuższym samobójstwem w historii Hollywood".
Destrukcyjny tryb życia, używki i alkoholizm doprowadziły ostatecznie do przedwczesnej śmierci aktora. Montgomery Clift odszedł 23 lipca 1966 roku z powodu ataku serca w wieku 45 lat. Artysta nie dożył tym samym rozpoczęcia zdjęć do produkcji "W zwierciadle złotego oka", która miała okazać się jego triumfalnym powrotem na ekrany…