RecenzjeArt house spotyka grind house [DVD]

Art house spotyka grind house [DVD]

Ostatni film *Pedro Almodovara wywołał mieszane reakcje. Niektórzy zarzucili reżyserowi spadek formy, inni wypominali „Skórze, w której żyję” brak obecności radosnego campu, tak charakterystycznego dla poprzednich produkcji Hiszpana. Frapujący okazał się również ostry zwrot ku formule kina gatunkowego i skorzystanie z gotowego tekstu. Oczywiście musiało to zostać odebrane jako oznaka artystycznego wypalenia. Dziwna sprawa, zważywszy na to, że „La Piel que habito” to najbardziej Almodovaroski film, jaki reżyser nakręcił od lat.*

25.04.2012 12:20

„Skóra, w której żyję” narracyjnie zbliżona jest do poprzednich filmów Amodovara – na podstawie strzępków informacji i zdawkowych retrospekcji musimy rozwikłać zagadkę niecodziennych relacji łączących parę głównych postaci i odkryć tożsamość tajemniczej bohaterki. Scenariusz został luźno oparty na opowiadaniu „Tarantula” Thierry’ego Jonqueta, jednak nie można mówić o ekranizacji, lecz zaledwie wykorzystaniu głównego fabularnego zamysłu, który swą obłąkaną i zaskakującą wymową idealnie wpisuje się w dotychczasową twórczość reżysera.

„Tarantula” to zresztą nie jedyny tekst, którego ślady odnajdziemy w „Skórze…”. Almodovar całkiem świadomie odwołuje się przede wszystkim do „Oczu bez twarzy” – klasycznego obrazu grozy Georgesa Franju z 1960 roku, opowiadającego o lekarzu mordującym kolejne młode dziewczęta, aby zoperować swoją oszpeconą córkę. Obsesja Lengarda, w gruncie rzeczy szaleńca o demiurgicznych zapędach, upodabnia go także do tytułowego bohatera opowiadania Mary Shelley, a co za tym idzie całego zastępu innych bawiących się w Boga obłąkańców, jacy pojawili się na ekranach w ciągu ostatniego stulecia.

Narracyjne podobieństwo to nie jedyne, co łączy „Skórę…” z poprzednimi filmami reżysera. Mimo że Almodovar zdecydował się na odwołanie do konwencji kina grozy, to z łatwością można dostrzec charakterystyczne elementy jego stylu. Jak zwykle mamy do czynienia z postmodernistyczną zabawą kliszami i gatunkami - telenowelowy dramatyzm miesza się tu perwersją, misternie budowany suspens z akcentami humorystycznymi. W jednej ze scen reżyser cytuje nawet samego siebie, dając jasno do zrozumienia, że papierowy pierwowzór historii traktuje niezwykle pretekstowo, a całość mocno zakotwiczona jest w jego twórczości.

Co ciekawe, decyzja o ubraniu historii w kostium nieco wyuzdanego, mrocznego horroru w połączeniu z fabularną strukturą filmu mystery i typowym dla Almodovara formalnym campem (tak, jaskrawe barwy, teatralne aktorstwo itp. – wszystko jest na swoim miejscu) powoduje, że w „Skórze…” można doszukiwać się pobrzmiewających ech kina giallo, frywolnego art house’u, a nawet europejskiej seksploatacji, z czasów jej największej świetności.

Niech nikogo nie zwiodą te odwołania. Mimo że kolejny film reżysera „Zwiąż mnie” fabularnie nie jest tym, do czego Almodovar zdążył nas przez ostatnie kilka lat przyzwyczaić, to paradoksalnie spełnia on wszystkie wymogi jego kina. Zarzuty o zwrócenie się ku kinu gatunkowemu są całkowicie bezpodstawne. Owszem, „Skóra, w której żyję” to wspaniały i pełen intertekstualnych odwołań hołd złożony wywrotowemu europejskiemu genre cinema z niższej półki, ale jednocześnie zwrócenie się ku początkom niepoprawnej twórczości filmowca - czasom, kiedy nad formę Almodovar stawiał granie na nosie mieszczańskiej publiczności i krytykom.

Wydanie DVD:

W Polsce dystrybucją „Skóry…” zajął się Gutek Film. Dystrybutor tradycyjnie nie dołączył do wydania żadnych dodatków. Dane techniczne: obraz 16:9, dźwięk DD 5.1, polski lektor lub napisy. Standard.

recenzjaskórapedro almodovar
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)