Bartosz Żurawiecki: Kochajmy się jak bracia
Parę dni temu obejrzałem duński film „Braterstwo”, a potem przeczytałem o zbezczeszczeniu pomnika w Jedwabnym i uniewinnieniu przez Sąd Najwyższy działaczy NOP-u, którzy podczas manifestacji we Wrocławiu wołali: "Europa dla białych, Afryka dla HIV", "Polska cała tylko biała", "Nasza święta rzecz, czarni z Polski precz". No i znowu wiem (jakbym kiedykolwiek zapomniał!), w jakim kraju żyję. Jeśli wierzyć debiutowi *Nicola Donato, to w Danii neonaziści żyją jednak pod presją opinii publicznej i w lęku przed prawem. Toteż działają „w domu, po kryjomu”. Napadają pod osłoną zmroku, starają się nie wzniecać publicznych burd, drżą ze strachu, że np. pobity gej złoży doniesienie na policji. A u nas faszystów rozgrzesza Sąd Najwyższy, uznając ich podłość i głupotę za przejaw „miłości do ojczyzny”. Robią swoje bezkarnie, przy aprobacie organów państwowych. Chory, naprawdę chory kraj ta
Polska!*
Wróćmy więc do „Braterstwa”, które za parę dni wejdzie na ekrany naszych kin. Pewnie, tradycyjnie, obejrzą ten film już dawno przekonani, ale jeśli choć jedna zagubiona duszyczka odzyska po seansie rozum, będzie można mówić o sukcesie. Nagrodzone na festiwalu w Rzymie przed jury pod przewodnictwem Milosa Formana dzieło rozgrywa się - jako się rzekło - w środowisku duńskich neonazistów. Prym wśród nich wiedzie Jimmy (David Dencik), chłopak szczególnie nabuzowany i agresywny. Widzimy w pierwszej sekwencji, że wraca, by jeszcze dokopać gejowi, którego jego współtowarzysze dorwali na pikiecie. Lecz Jimmy sam ma problemy. Najpierw dowiadujemy się o narkotykowym nałogu jego brata, także sympatyka brunatnych. Potem wychodzi na jaw, że Jimmy jest... kryptogejem. Zakochuje się ze wzajemnością w nowym nabytku faszystów, Larsie (Thure Lindhardt). Ten z kolei przystał do bojówek, bo załamała się jego kariera wojskowa. Znalazł więc sobie inną paramilitarną organizację.
Zapewne uwagę polskich recenzentów „Braterstwa” będzie zaprzątać przede wszystkim fakt, że oto nienawidzący „pedalstwa”, kultywujący „prawdziwą męskość” i zamknięci w męskim gronie łysi sami oddają się „zboczeniu”. Dla mnie to żadne novum. Swego czasu, obśmiał tę nazistowską fascynację homoseksem Bruce La Bruce w filmie „Skin Flick”. Mówi o niej także pisarz Michał Zygmunt, który brał udział w obozie szkoleniowym Młodzieży Wszechpolskiej. W wywiadzie dla „Repliki” wspomina „symulujących gejowski seks nawalonych chłopców, którzy nie mieli nic przeciwko obciąganiu w nocy pod śpiworem”. „Braterstwo” pozbawione jest jednak tonów prześmiewczych. Idzie raczej w stronę melodramatu, w którym zakazana miłość staje do konfrontacji z presją i oczekiwaniami społeczności.
Donato celnie pokazuje, że młodzi faceci przystępują do totalitarnych organizacji głównie z powodu kompleksów. Wszyscy bohaterowie filmu mają kłopoty z własną męskością. Albo zmagają się z homoseksualizmem, albo cierpią na uzależnienie od narkotyków lub też, jak przywódca „komórki”, zwany Grubym nie akceptują swego ciała, w tym wypadku jego tuszy. Kwestie ideologiczne, nienawiść do innych są wobec tych osobistych demonów wtórne. Większość aktywistów nie czyta nawet „klasyków” faszyzmu. Dlatego też tak cenną zdobyczą jest Lars, bo to jednak – na tle innych półgłówków – erudyta obeznany z historią ruchu narodowosocjalistycznego.
Donato nie wpada w karykaturę. Przeciwnie – udaje mu się wywołać u widza współczucie dla bohaterów. To nie są skończeni kretyni. To ludzie niepewni siebie, pogubieni, szukający w grupie potwierdzenia własnej wartości. Uczłowiecza ich miłość. Teraz musi tylko stać się coś gwałtownego, co ich otrzeźwi i wyrwie z odurzenia. Choć wyjść z faszystowskiej wspólnoty – mentalnie i dosłownie - jest niemal tak samo trudno jak wyrwać się ze szponów mafii.
„Braterstwu” można zarzucić, że idąc w melodramatyczną narrację i skupiając się na psychologii postaci nieco zaniedbuje społeczny, a zwłaszcza polityczny wymiar problemu. Popularność skrajnej prawicy w Danii niepokojąco rośnie. Wciąż jednak jest to kraj, który - w przeciwieństwie do Polski – trzyma się cywilizacyjnych standardów. Niezmiennie aktualne pozostaje też pytanie, dlaczego w naszej ojczyźnie nadal nie doczekaliśmy się tego typu krytycznego kina. Wydarzenia, o których wspomniałem na początku, aż się proszą o zdecydowaną reakcję ze strony artystów. Zachodzi, niestety, podejrzenie, że większość polskich filmowców ma - podobnie jak większość naszych polityków i sędziów – poglądy zbliżone do podglądów bohaterów „Braterstwa”.