Bartosz Żurawiecki: W starym kinie

Spoglądam na wyniki frekwencyjne z ostatniego tygodnia i widzę, że najnowszy film Jeana-Pierre’a Jeuneta *„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” nie zrobił u nas furory. Dziwi mnie to trochę, bo przecież „Amelia” cieszyła się wielką popularnością, a i „Bardzo długie zaręczyny” poszły nieźle. Cóż, łaska publiczności na pstrym koniu jeździ, jak wiadomo. Ja akurat sto razy bardziej wolę nowego Jeuneta od dziewczęcych klimatów wspomnianej „Amelii”. Mógłbym teraz rozwinąć gorzkie żale nad infantylną polską publicznością, która lubi, żeby było słodko i sentymentalnie, ale po co strzępić sobie język po próżnicy. Lepiej skupić się na „Bazylu”.*

Bartosz Żurawiecki: W starym kinie
Źródło zdjęć: © Syrena Films

16.09.2010 11:32

„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” - niewymyślny tytuł nadał filmowi Jeuneta polski dystrybutor. W oryginale mamy „Micmacs à tire-larigot”, co należałoby przetłumaczyć np. „Przekręty non-stop”. Słowo „przekręt” tak się zadomowiło w potocznej polszczyźnie i tak często powraca w rozmowach rodaków, że z pewnością przyciągnęłoby do kin więcej osób niż „kula w głowie”.

Zobacz *polski zwiastun do filmu "Bazyl. Człowiek z kulą w głowie*

Bazyl (Dany Boon)
rzeczywiście jest przypadkową ofiarą strzelaniny i nosi w sobie pocisk, od którego podobno może w każdej chwili umrzeć. A nie chce umierać zanim nie weźmie odwetu na dwóch handlarzach bronią. Jeden z nich przyczynił się do śmierci jego ojca, drugi wyprodukował nabój, który trafił bohatera. Dzieje tej słusznej zemsty - dokonanej przy pomocy komuny żyjącej na wysypisku złomu - stanowią fabułę filmu.

Jeunet znowu prezentuje swoją poetykę, znaną nam od czasów jego debiutanckich (zrobionych wspólnie z Markiem Caro) „Delicatessen”. Upraszczając, określiłbym ją jako połączenie surrealizmu z burleską. W „Bazylu” dodaje jeszcze do niej elementy komiksowego kina akcji. Trzeba przyznać, że ma facet wyczucie stylu i umiaru. Hollywoodzka produkcja zalałaby nas biegunką dowcipów, przytłoczyła scenograficznym przepychem i wymęczyła orgią efektów specjalnych. A Jeunet wie, jak i kiedy wystrzelić żart, by trafił do celu (choć, prawdę mówiąc, też nie wszystkie jego żarty są zabójcze) i kiedy skończyć wybuchy, by nie otumaniły widza.

Reżyser oddaje również „Bazylem” hołd staremu kinu. Lista nawiązań do klasyki jest długa. Bohater w początkowych scenach ogląda czarny kryminał z lat 40. - „Wielki sen” z Humphreyem Bogartem i Lauren Bacall. W ścieżce dźwiękowej rozbrzmiewa raz po raz muzyka Maxa Steinera wyjęta z dawnych hollywoodzkich filmów. Siedziby producentów broni wyglądają jak budynki w „Metropolis” Langa lub zgoła jak architektura hitlerowska. Jednocześnie Bazyl to bohater... chaplinowski – bezdomny, bezrobotny, pokopany przez życie, w dziurawych skarpetkach. Z pozoru nieśmiały i bezradny, a jednak zaradny. Jeunet przyznaje się także w wywiadach do fascynacji kinem Jacquesa Tatiego i Pierre’a Etaix (który pojawia się nawet w „Bazylu” w epizodziku) – dwóch francuskich spadkobierców burleski pokazujących w swoich filmach starcie jednostki z systemem, indywidualizmu ze standaryzacją.

Znajdziemy wreszcie u Jeuneta pochwałę (obecną w kinie francuskim co najmniej od lat 30.) „siły ludu”, który daje łupnia burżujom. I właśnie ów anarchizm podoba mi się w filmie najbardziej i jednocześnie wprawia mnie w pewien dyskomfort odbiorczy. Dlaczego? Chyba dlatego, że to jednak anarchia wysokobudżetowa i wycyzelowana. Miło popatrzeć, jak grupa postrzeleńców i outsiderów rozprawia się z bossami korporacji, ale za dużo w tym bajkowych elementów, by uwierzyć, że takie zwycięstwo jest naprawdę możliwe.

„Bazyl” wygląda niczym cacko z Muzeum Anarchii. Nie powiedzie ludu na barykady. Inaczej niż np. filmy Chaplina czy manifesty surrealistów, po których wciąż ma się ochotę walczyć o inny świat. Może to znak czasów?

Handlarze bronią, biedacy, ofiary wojen etc. – wszyscy stali się postaciami z komiksowej konwencji. Dostarczają rozrywki, która na chwilę, w „iluzjonie” zaspakaja nasz głód sprawiedliwości, ale nie prowokuje do żadnego działania, no bo przecież wiadomo, że w rzeczywistości nic nie da się zmienić, a Goliat zawsze wygra z Dawidem.

Słaba frekwencja na „Bazylu” świadczyłaby zresztą o tym, iż jest to film jeszcze za mało eskapistyczny. Amelia też przecież była na swój sposób anarchistką. Naruszała porządek rzeczy. Ale ona chciała tylko, żeby ludzie się kochali. Widocznie, tyle wystarczy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)