„Ben-Hur”: w cieniu legendy [RECENZJA BLU‑RAY]
„Ben-Hur” z 1959 roku to klasyka kina i niezwykły pokaz możliwości dawnego Hollywood. Współczesna ekranizacja prozy Lee Wallace'a (nota bene – piąta z kolei) znajduje się na zupełnie innym poziomie niż obraz z Charltonem Hestonem w roli głównej, chociaż nie sposób jej odmówić pewnych walorów rozrywkowych.
02.02.2017 21:21
Zeszłoroczny „Ben-Hur” w reżyserii Timura Bekmambetova jest powszechnie traktowany jako remake obrazu z końca lat 50., co siłą rzeczy stawia go na straconej pozycji. Nie sposób bowiem rywalizować z klasyką kina, zdobywcą jedenastu Oscarów i trzech Złotych Globów, który dał nam niezapomnianą scenę pościgu rydwanów czy kreację Charltona Hestona. „Ben-Hur” z 2016 roku powinien więc być postrzegany przede wszystkim jako kolejna ekranizacja bestsellerowej powieści Lee Wallace'a z 1880 roku. Książki, która pozwoliła autorowi zrozumieć własną wiarę w Jezusa Chrystusa, o czym opowiada jego praprawnuczka w materiale dodatkowym wchodzącym w skład wydania Blu-Ray.
Materiały zakulisowe z płytowego wydania pozwalają zrozumieć, jakie cele przyświecały twórcom i jak wiele pracy włożyli w realizację tego filmu, który przez wielu był od początku skazany na porażkę. Tymczasem reżyser i producenci wyszli z założenia, że historia żydowskiego księcia Ben-Hura jest na tyle atrakcyjna, że powinna zostać poznana przez zupełnie nowe pokolenie widzów. W tym przez osoby, dla których trzy i pół godzinny seans „Ben-Hura” z 1959 roku to lekka przesada.
Nowy „Ben-Hur” prowadzi widza przez historię tytułowego bohatera nieco innymi torami niż to robili twórcy wspomnianego klasyka. Nie mamy tu otwierającej sceny z narodzinami Jezusa, pominięto rzymski epizod po opuszczeniu galery itp. Scenarzyści położyli o wiele większy nacisk na przedstawienie postaci Messali i jego relacji z Ben-Hurem, która jest kluczowa dla całej opowieści. I chociaż trzon fabularny i kultowe sceny pozostają niezmienione w stosunku do filmu z 1959 roku, to nie da się ukryć, że nowy „Ben-Hur” jest zupełnie innym filmem.
Niestety tam, gdzie oba filmy łączy wspólny mianownik, zeszłoroczne dzieło Bekmambetova wypada przeważnie znacznie gorzej. Ilderim, w którego wcielił się Morgan Freeman, zupełnie nie przykuwa uwagi i wypada najsłabiej z całej obsady. Czego nie można powiedzieć o kreacji nominowanego do Oscara Hugh Griffitha, który paradował przed kamerą wysmarowany brązową farbą. Jedynie pamiętna scena z bitwą galer została nieco lepiej przedstawiona – twórcy posiłkowali się grafiką komputerową, ale także postawili na zaskakujące, dynamiczne ujęcia, czego bardzo brakowało w filmie z 1959 roku, a było wynikiem ograniczeń technologicznych. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o kultowej scenie z wyścigiem rydwanów, gdyż mamy tu przykład przerostu formy nad treścią i wyraźnym przekroczeniem granicy wiarygodności.
Na potrzeby tej sceny współcześni filmowcy wybudowali w Rzymie (o czym dowiadujemy się z materiałów dodatkowych) imponujący tor, po którym jeździły pieczołowicie odtworzone rydwany. Na planie znajdowało się blisko 90 koni i widać wyraźnie, że twórcom zależało na imponującym realizmie. Aktorzy spędzili więc długie miesiące na przygotowaniach do tej sceny i całość została nakręcona na prawdziwym torze. Oczywiście niektóre ujęcia musiały być uzupełnione pracą grafików komputerowych (vide sceny wypadków z udziałem koni), którzy momentami przesadzili z dramatyzmem i nierealistycznymi motywami.
„Ben-Hur” z 2016 roku to film bez ambicji i wielkości, jaką charakteryzował poprzednik z lat 50. Przygodowy dramat w historycznych realiach w sam raz na letnią wizytę w kinie lub niezobowiązujący schemat przed telewizorem.
Wydanie Blu-Ray:
Wydanie Blu-Ray oprócz filmu w polskiej wersji językowej (napisy pod oryginalną ścieżkę dźwiękową 7.1 DTS HD Master Audio lub polski lektor 5.1) zawiera szereg materiałów dodatkowych, w których twórcy opowiadają o kulisach powstawania filmu. Seria pięciu reportaży (10-15 minut każdy) prezentuje budowę toru dla rydwanów w Rzymie, opowiada o spotkaniu z papieżem Franciszkiem czy rzuca nowe światło na postać Lee Wallace'a, o którym przed kamerą opowiadała jego praprawnuczka. Dodatkowo na płycie znalazły się sceny niewykorzystane i rozszerzone (około 10 minut).