Berlinale 2022. "Call Jane" - aborcyjne podziemie w Ameryce lat 60. [RECENZJA]
Scenarzystka "Carol" Phyllis Nagy debiutuje jako reżyserka, opowiadając o kobietach, które stają do walki o bezpieczną aborcję. "Call Jane" to film z sercem we właściwym miejscu, pełen empatii i zrozumienia, który w dwóch godzinach potrafi zmieścić prawdziwą rewolucję. Tak szczere i otwarte podejście może w niektórych kręgach wzbudzić kontrowersje.
Joy (Elizabeth Banks) to typowa żona z amerykańskiego przedmieścia. Nienaganny strój, perfekcyjna fryzura i uśmiech na twarzy to codzienni towarzysze w dbaniu o utrzymanie ogniska domowego, w którym z radością ogrzewa się mąż Will (Chris Messina) oraz nastoletnia córka Charlotte (Grace Edwards). Małżonkowie spodziewają się drugiego dziecka, ale wkrótce wszystko przestaje być kolorowe - lekarze dają Joy 50 proc. na przeżycie porodu. Will gotowy jest podjąć to ryzyko, podczas gdy jego żona pragnie żyć bez strachu i lęku.
Aborcja staje się przedmiotem rozważań szpitalnej komisji, podczas której mężczyźni prowadzą rozmowy na temat kobiecego ciała. Dyskutują o szansach, rzucają surowymi spojrzeniami i nie dopuszczają Joy do głosu. Jej wniosek jednoznacznie zostaje odrzucony. Ta wyolbrzymiona obojętność mogłaby być nawet zabawna, gdyby nie była taka prawdziwa.
Joy nie zamierza jednak poddać się bez walki i bierze sprawy w swoje ręce. Wizyty u psychologów nie przynoszą efektów, porady by "spaść ze schodów" nie są dobrym rozwiązaniem, a podziemna klinika napawa lękiem. Wtedy Joy natrafia na ogłoszenie i dzwoni do Jane. Kim lub czym ona jest?
To kolektyw oddanym pomaganiu kobietom w odnalezieniu bezpiecznego sposobu na przeprowadzenie nielegalnej aborcji. Opłacany lekarz, tajemnicze miejsce i siostrzeństwo przynoszące nieopisane wsparcie w trudnych chwilach. Nagy przez postać Joy opowiada o kobiecej inicjatywie, pokazuje, jak oddolne działania mogą zmieniać rzeczywistość, ale przede wszystkim punktuje, że dostęp do legalnej aborcji nie jest kaprysem, lecz realną potrzebną dla zdrowia fizycznego i psychicznego.
Na tę wyprawę zabiera ją Virginia (Sigourney Weaver), feministka, która porzuciła marsze na rzecz przeprowadzania prawdziwej zmiany, wspierająca Czarne Pantery Gwen (Wunmi Mosaku), a także zakonnica Siostra Mike (Aida Turturro).
"To tytaniczna praca". Twórcy "Sukienki" mówią o drodze do nominacji do Oscara
Elizabeth Banks dostała niełatwe zadanie, by w krótkim czasie zbudować wiarygodną postać, która przechodzi radykalną przemianę. Aktorka tworzy w "Call Jane" jedną z ciekawszych ról w swojej karierze, uprawdopodabniając swoją postać przy pomocy krótkich spojrzeń czy westchnień. W końcu Joy zaczyna swoją drogę jako skupiona na rodzinie żona i matka, by stać się aktywistką z krwi i kości.
Od kobiety, która dokonuje aborcji staje się tą, która sama wykonuje zabiegi. I choć tak duże przemiana bohaterki może wydawać się przesadzona, Nagy potrafi scenariuszowo obronić jej wybory. Szczególnie, że już na początku Joy komentuje protesty w Chicago (1968), których jest świadkiem jako powiew czegoś nowego. Podskórnie czuje wiatr zmian, który wkrótce zaczyna wiać również w jej plecy.
Jedynym zarzutem, który można wysunąć w kierunku filmu "Call Jane", jest brak wyraźnego zarysowania wroga. Policjanci, doktorzy, mężowie czy inni źli mężczyźni są przez większość czasu nieobecni albo napisani jednowymiarowo. Odbiera to nieco dramaturgii i napięcia, które jest niezbędne w walce przeciwko systemowi.
Tak jak nagrodzony dwa lata temu Srebrnym Niedźwiedziem "Nigdy, rzadko, czasami, zawsze" Elizy Hittman ten film punktuje potrzebę prowadzenia edukacji seksualnej i otoczenia opieką młode kobiety, ale przy okazji w pewien sposób normalizuje zabieg aborcji. Wyobrażenie, które do tej pory pojawiało się w kinie, choćby w głośnym "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" czy "Plemieniu", zostaje zmienione z traumatycznego w uwalniające. Reżyserka ucieka od demonizacji, a zaczyna traktować aborcję jako zwykły zabieg medyczny, uciekając od politycznego dyskursu. Choć jasno i wyraźnie manifestuje swoją niezgodę na skrajny konserwatyzm.
"Call Jane" skupia się na ludziach i ich wołaniu o pomoc. Jane wychodzi naprzeciw potrzebom, pokazując, że decyzja o usunięciu płodu ma wiele twarzy. Nagy z empatią i zrozumieniem pokazuje prokobiecą rzeczywistość, w której niemożliwe nie istnieje. Uświadamia widzów, że choć minęło ponad 50 lat, wciąż jest wiele do zrobienia. Nie zrobiliśmy zbyt wielu kroków naprzód, a w niektórych przypadkach nawet cofnęliśmy się mentalnością w czasie. Ten film niesie w sobie jednak wielką siłę i dodaje nadziei, że gdzieś zawsze znajdzie się pomocna Jane.