"Byłem na dnie". Lech Dyblik wciąż spłaca wstydliwy dług
30.08.2017 | aktual.: 30.08.2017 13:34
Kiedy jako młody absolwent szkoły aktorskiej otrzymał angaż w Teatrze Narodowym, a zaraz potem trafił przed kamery, wszyscy sądzili, że pisana jest mu wielka kariera. Lech Dyblik przyznawał, że na początku wiodło mu się doskonale, był lubiany, miał mnóstwo znajomych, nie narzekał też na brak pieniędzy. Ale szybko wpadł w pułapkę sławy.
Imprezował do upadłego, pił coraz więcej, błyskawicznie roztrwaniając całą swoją gażę. Musiało minąć wiele czasu, nim zorientował się, że ma poważny problem. Był w kiepskiej kondycji i mało kto wierzył, że aktorowi uda się pokonać chorobę.
On jednak zaskoczył wszystkich. Wyszedł na prostą i dziś twierdzi, że jego celem jest niesienie pomocy innym. W ten sposób chce spłacić swój zaciągnięty przed laty dług.
"Picie jest elementem naszej kultury"
Zaczęło się niewinnie, od częstych spotkań ze znajomymi w knajpach.
- To były bardzo wesołe czasy – wspominał w "Na żywo". - Nie dostrzegłem granicy, za którą zaczął się problem. W pewnym momencie zabawa się skończyła i zaczęła degrengolada. Czułem się jak szafka od zlewozmywaka.
Po kolejnych libacjach jego samopoczucie znacznie się pogorszyło, zaczął miewać myśli samobójcze. Wtedy zrozumiał, że ma poważny problem.
- Ta choroba nie bierze się znikąd. Myślę, że być może ma swój początek w domu rodzinnym. Domu mojego ojca. Picie jest elementem naszej kultury – dodał w rozmowie z tygodnikiem.
"Żyjecie jak chwasty!"
Wreszcie postanowił poddać się leczeniu. Był zdeterminowany, by odzyskać władzę nad swoim życiem.
Obecnie nie pije od ponad 20 lat i ze wstydem wspomina tamte chwile. Ale zdobyte doświadczenie przydało mu się w pracy – np. na planie filmu "Pod Mocnym Aniołem".
- Ponieważ sam nadużywałem alkoholu, historia opowiedziana w "Aniele" jest mi szczególnie bliska – mówił w "Na żywo". - Niektóre ze scen z mojego życia jak ulał pasowałyby do filmu. Pamiętam, jak w Warszawie w latach 80. jechałem po alkoholu z kolegami tramwajem. Głośno się zachowywaliśmy i pewna starsza pani powiedziała ze złością: "Żyjecie jak chwasty!".
Wyszedł na prostą
Dzięki terapii udało mu się wyjść na prostą. Długie rozmowy z terapeutą pomogły mu zmienić sposób myślenia i nastawienie do życia. Zaczął nad sobą pracować, uczyć się języków – angielskiego, francuskiego i rosyjskiego.
Wtedy też postanowił, że, choć nie miał pojęcia o muzyce, zostanie piosenkarzem.
- Cztery lata uczyłem się gry na gitarze. Nigdy nie zapomnę występu w jednej dzielnicy w Odessie, gdzie żyje biedota, pijacy i złodzieje – wspominał w rozmowie z tygodnikiem.
Od lat można go spotkać na ulicach polskich miast, gdzie śpiewa, zarabiając jako uliczny grajek. I choć na zarobki nie narzeka, nie kryje, że wcale nie chodzi mu o pieniądze, a o kontakt z ludźmi.
"Byłem na dnie"
Występując na ulicach, Dyblik chce wspierać tych, którzy potrzebują pomocy. Dlatego tak często gra w noclegowniach dla bezdomnych, więzieniach czy ośrodkach dla uchodźców.
- Byłem na dnie i się z tego podniosłem. Jestem żywym przykładem, że kiedy walczy się o siebie, to musi się udać – mówił.
Czuje, że ma do spłacenia dług, sam bowiem nawet nie zapłacił terapeucie, który pomógł mu stanąć na nogach. Rozmawia z uzależnionymi, odbywa pogadanki z młodymi ludźmi.
- Nie czuję się mentorem. To wewnętrzny przymus robienia czegoś pożytecznego - tłumaczył. I dodawał, że choć stracił niemal wszystko, nie żałuje tego doświadczenia.
- Moja choroba alkoholowa jest najlepsza rzeczą, jaką dostałem od Boga. Dzięki niej mam szansę zrozumieć, kim jestem.
Ostatnim filmem z udziałem Lecha Dyblika jest "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego.