Czy komuś potrzebne są jeszcze autorytety? Co mogą nam ofiarować sławni ludzie, nasi idole, których podziwiamy i kochamy bez odwzajemnienia? W jaki sposób mogą nam pomóc, skoro nas nie znają? A nawet gdyby, to są przecież tylko zwykłymi ludźmi, obdarzonymi jedynie większą dawką talentu w tej czy innej dziedzinie. W swoim filmie *Ken Loach odpowiada na to w prosty sposób: ich rola to inspirowanie nas do czegoś. Nikt nie rozwiąże za nas naszych problemów, ktoś może nam dać jedynie przykład, albo delikatnie „kopnąć” na zachętę. I prawie zawsze to wystarczy.*
Bohaterowi „Szukając Eryka” - zakompleksionemu listonoszowi Ericowi Bishopowi - takie coś bardzo by się przydało. Wiedzie on skromną, pustą egzystencję, kompletnie nie radząc sobie z życiem i swoimi problemami. Ucieka od nich, bojąc się walczyć o cokolwiek i podjąć ryzyko. Mieszka w strasznie zabałaganionym domu, z dwójką nastoletnich synów, źródłem nieustających kłopotów. Popada w coraz głębszą depresję, aż jego całe życie staje na krawędzi. Dochodzi do wypadku samochodowego, z którego Eric co prawda wychodzi bez szwanku, ale to wydarzenie stanowi dla niego pewne ostrzeżenie. Albo podejmie jakieś kroki, by odmienić swoje życie, albo stoczy się jeszcze niżej. Problem w tym, że Eric nie ma sił niczego zmienić. Jest apatyczny i dawno już zastygł w marazmie.
Pomoc nieoczekiwanie znajduje u swojego idola. Czując się samotny, wypalając skręta, zaczyna rozmawiać z plakatem swojego ukochanego piłkarza, Erica Cantony. I ku jego zdumieniu (widzów też), nagle otrzymuje odpowiedź. W jego pokoju ot tak, sobie pojawia się znikąd Cantona i najnormalniej w świecie zaczyna z nim rozmawiać. Listonosz jest naturalnie zdumiony i nie może w to uwierzyć, ale uświadamia sobie, że piłkarz to najpewniej wytwór jego wyobraźni (ale czy tak jest w istocie?). Dlatego bez przeszkód zwierza mu się ze swojego życia i opowiada o największej porażce – Lily, swojej żonie, którą zastawił z maleńkim dzieckiem. Od tamtej pory minęło już trzydzieści lat, ale Bishop wciąż nie może sobie tego wybaczyć. To wydarzenie rzutowało na całe jego życie. Uciekł wtedy i odtąd zawsze robił to samo. Nigdy już nie miał odwagi stawić czemuś czoła.
Cantona coraz częściej będzie pojawiać się w życiu Bishopa, wspierając go w trudnych momentach, stając się jego mentorem. I ta dziwna przyjaźń spowoduje iż listonosz podejmuje nieśmiałe kroki, by coś naprawić. Oczywiście nie będzie mu łatwo. Jego przemiana następuje powoli. Cantona stopniowo uczy go, a raczej pomaga odkrywać wiele rzeczy, o których Bishop zapomniał, albo których nie był w stanie zauważyć. Przede wszystkim pomaga mu odkryć w sobie odrobinę odwagi i uczy stawiać czoła problemom. Dzięki temu życie nabiera nowych barw, a skromny listonosz przekonuje się, że wcale nie jest taki słaby, za jakiego się uważał. Oczywiście nie staje się od razu bohaterem i wiele rzeczy go przerasta. Nie ma szans w walce z bezwzględnym gangsterem, który wciąga w niebezpieczne gry jego pasierba, ale od czego jest Cantona. Ma on w zanadrzu jeszcze jedną ważną prawdę. Podczas jednej z wielu rozmów o footballu opowiada o swoim najlepszym momencie na boisku w karierze. Nie była to wcale jedna z wielu pięknych i arcyważnych
bramek, które przyniosły mu popularność i miłość kibiców, ale podanie. Trudne, zaskakujące zagranie do kolegi z drużyny, dzięki czemu tamten zdobył gola. Dzięki temu Bishop uczy się o wartości przyjaźni i zaufaniu do najbliższych. Eric zawsze sam musiał sobie ze wszystkim radzić i dlatego nic mu się nie udawało. Niczym nie umiał się dzielić, ani radością, ani smutkiem. Przez to porzucił żonę, a później zawsze popadał w kłopoty. Przez to jego pasierb, który także zamyka się w sobie, ma problemy. Nie ma łatwych rozwiązań, ale jak mówi przysłowie, co kilkanaście głów, to nie jedna. Sam piłkarz nie rady w pojedynkę wygrać meczu, ale jedenastu ludzi wspólnie pracujących na jeden cel to potrafi! Tak jak w życiu – gdy rodzina lub przyjaciele zjednoczą się i zaczną współpracować i gdy każdy z nich nie będzie myślał tylko o sobie – nic ich nie powstrzyma.
„Szukając Eryka” opowiada o poszukiwaniu samego siebie. Tytułowy bohater dzięki pomocy swojego idola odbywa filozoficzną wyprawę w głąb swojej duszy, swoich lęków i nadziei. Odnajduje w sobie uczucia i zdolności, o jakich dawno już zapomniał. Nie potrafił osiągnąć tego przez całe swoje przeszłe życie. Potrzebował dopiero wielu lat doświadczeń i, co najważniejsze, silnego bodźca do tego, by zmierzyć się ze swoim życiem. Nieważne, skąd to natchnienie się wzięło. Zresztą dla Erica było to naturalne. Od dziecka był kibicem piłkarskim, a jego bohaterem był Cantona. Nic więc dziwnego, że ten pewny siebie, charyzmatyczny i znany ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi sportowiec jest dla niego autorytetem. Eric Bishop nikogo innego by pewnie nie posłuchał. Ale, że to właśnie nie kto inny, tylko właśnie jego bohater udziela mu lekcji, jego słowa mają wielką wartość.
Ken Loach udowadnia, jak wielką rolę odgrywa sport w społeczeństwie. Każdy, kto jest kibicem, nieważne jakiej dyscypliny, doskonale to rozumie. Wplątane w fabułę urywki z meczów piłkarskich, czy rozmowy kolegów listonosza i obu Ericów o piłce tylko to podkreślają. Dla wielu sportowcy to przecież nie żadni celebryci, czy ludzie popisujący się swoją kondycją, ale autentyczni bohaterzy, stanowiący źródło inspiracji. Sport to zmaganie się nie tylko z przeciwnikiem, ale także z samym sobą. A szczytne idee rywalizacji, szacunku dla współzawodników i przestrzegania zasad nadal trwają, mimo komercjalizacji i marketingowego szumu. W starożytności zwycięzcy igrzysk olimpijskich byli bohaterami, sławionymi w całym kraju. Do dziś niewiele się chyba zmieniło.
„Szukając Eryka” to chyba najbardziej optymistyczny film w dorobku Kena Loacha. Oglądając go aż czasem trudno uwierzyć, że to dzieło twórcy „Kes”, „Chleba i róż” czy „Wiatru buszującego z jęczmieniu”. Oczywiście nie ma tu mowy o żadnej sielance, za to jest prawdziwy, szary i brutalny świat, który jednak daje się czasem pokolorować. Ważnym elementem filmu jest humor, chociaż nie ma go za wiele. Ale na przykład widok kilkudziesięciu facetów w maskach z wizerunkiem Cantony musi wywołać uśmiech na każdej twarzy. Zresztą Loach przez cały film bawi się wizerunkiem słynnego piłkarza, także tym medialnym, jaki on sam wokół siebie stworzył. Nieprzypadkowo też rolę Erica Cantony zagrał… Eric Cantona.
Ken Loach przedstawił w swojej produkcji bardzo naturalistyczny obraz rzeczywistości, zamieszkanej przez prawdziwych ludzi, co jest wizytówką jego twórczości. Nie ma tu blichtru filmowego świata. Wszystko jest prawdziwe: domy, wnętrza, postacie i ludzkie uczucia. W takim otoczeniu łatwo jest uwierzyć w opowiadaną historię, wczuć się w postacie. Zdjęcia kręcono w naturalnych wnętrzach, które za nic nie przypominają mieszkań rodem z magazynów lifestyle’owych. Reżyser wybrał tez do filmu mniej znanych i popularnych, za to utalentowanych aktorów. Jedyną ekstrawagancją w całym filmie jest tylko Cantona. Ale to dzięki niemu obraz nabiera pełnych kolorów.
„Szukając Eryka” to film godny uwagi każdego widza. Jest bardzo przystępny, ale nie spodziewajmy się, że przez cały czas będzie miło. Tak jak w życiu – są chwile radości i smutku. A kino Kena Loacha nie ucieka od problemów, wręcz przeciwnie.