Córka Andrzeja Wajdy i Beaty Tyszkiewicz nie kontynuuje drogi rodziców
50 lat temu, 29 marca 1967 roku na świat przyszła córka niedawno zmarłego reżysera Andrzeja Wajdy i Beaty Tyszkiewicz, pierwszej damy polskiego kina.
31.03.2017 | aktual.: 10.05.2017 17:53
Jej rodzice poznali się w 1961 roku, na planie filmu „Samson”. Wtedy jednak, choć przypadli sobie do gustu, do niczego nie doszło. Ich ścieżki skrzyżowały się ponownie cztery lata później, kiedy reżyser zaprosił aktorkę na plan „Popiołów”. Tym razem zaiskrzyło. I choć Wajda był wówczas żonaty z Zofią Żuchowską, nie zniechęciło go to do romansu z Tyszkiewicz; ona zaś snuła plany o ich wspólnej przyszłości.
W 1966 roku aktorka poinformowała reżysera, że spodziewa się dziecka – dopiero ta wiadomość popchnęła Wajdę do działania. Postanowił rozwieść się z żoną. Z Tyszkiewicz ożenił się w połowie 1967 roku, już po narodzinach swojej córki Karoliny.
Karolina wychowywała się w dworku w Głuchach, po opieką mamy - małżeństwo Tyszkiewicz z Wajdą rozpadło się bowiem zaledwie po roku. Córka podkreślała, że nigdy nie miała mamie za złe, że odeszła od ojca. - Zawsze bardzo rozdzielała swoje życie osobiste od rodzinnego z nami. To, kto był aktualnie jej partnerem, nie miało żadnego wpływu na nasze relacje, poczucie bezpieczeństwa. Mój dom był zawsze tam, gdzie była mama. A mężczyźni, którzy jej towarzyszyli, to była jej prywatna sprawa – opowiadała w "Gali".
Początkowo wydawało się, że dziewczyna pójdzie w ślady swoich rodziców, w końcu wstęp do branży miała znacznie ułatwiony. Na ekranie pojawiła się jako niemowlę, w filmie "Wszystko na sprzedaż" z 1968 roku. Potem, już jako nastolatka, zagrała w szkolnej etiudzie "Mętna woda", rok później w czechosłowackim "Uśmiechu diabła". Największą popularność przyniosła jej oczywiście rola w "Cwale" Krzysztofa Zanussiego z 1995 roku. Cztery lata później Wajda uznała jednak, że woli zajmować się czymś innym. Wystąpiła jeszcze w holenderskim filmie "Taming the Floods" i pracowała wraz z ojcem na planie "Pana Tadeusza", jako jego asystentka, a potem na dobre wycofała się z branży.
Być może Wajda miała dość śledzących ją fotoreporterów, zwłaszcza że w tym samym roku w Głuchach doszło do wypadku, którym media żyły przez długie miesiące. W 1999 roku zginął tam utalentowany operator filmowy, Bartłomiej Frykowski. W tej sprawie do dziś jest wiele niedomówień, a rodzina zmarłego uważa, że nie odkryto całej prawdy.
Wiadomo, że Frykowski poznał Wajdę na planie filmowym i podobno od razu się w niej zakochał. Był częstym gościem w dworku w Głuchach. Mówiono, że miał z córką słynnego reżysera ognisty romans. W nocy z 7 na 8 czerwca doszło do tragedii. Wedle oficjalnej wersji opartej na zeznaniach Wajdy, Frykowski wypił zbyt dużo alkoholu, wziął do ręki nóż i pchnął się w brzuch, mówiąc: „Ja ci pokażę mój świat, którego ty nie widzisz”. Dziewczyna wezwała pogotowie oraz policję. Mimo interwencji lekarzy, Frykowski zmarł, a po kilkumiesięcznym śledztwie sąd orzekł, że przyczyną jego śmierci było samobójstwo. Wielu jednak nie wierzy w taki przebieg wydarzeń i wytyka błędy popełnione podczas śledztwa.
Dziś Wajda wciąż mieszka w Głuchach, gdzie zajmuje się szkoleniem koni, uczy też jazdy konnej i organizuje pokazy jeździeckie. - Nigdy nie kierowałam się szaloną ambicją i może dlatego nie uwierało mnie, że nie kontynuuję drogi zawodowej moich rodziców - powiedziała w "Vivie", zapewniając, że wcale nie zazdrości im sławy.
Nie wyszła też za mąż i nie założyła rodziny. - Są takie kobiety, które pochylają się nad każdym wózkiem, ale to nie ja. Zawsze głównie realizowałam swoje cele. Oczywiście wiedziałam, jak powinna wyglądać rodzina, ale nigdy nie przemawiał do mnie tak silny imperatyw, żeby ją stworzyć. Myślę, że podjęłam słuszną decyzję, bo dzieci powinno się mieć z miłości, a nie z obowiązku - mówiła.