Dariusz Gajewski o "Legionach": Unikałem wielkich nazwisk
Porywające sceny batalistyczne i wielka miłość w trzecim zwiastunie "Legionów”. Spektakularne widowisko historyczne już w kinach. Publikujemy wywiad z twórcą filmu, Dariuszem Gajewskim.
07.10.2019 11:13
Pierwszy film o Legionach Polskich musiał być dla Pana zarówno wyzwaniem, jak i wielką odpowiedzialnością.
Z przyczyn, których nie rozumiem, ten temat był – przynajmniej od końca II wojny światowej – niemal całkowicie pomijany. Nie zaistniał w polskim kinie, słabo w literaturze. A to kawałek naszej historii, który jest nie tylko bardzo ciekawy, ale przede wszystkim wart głębszych przemyśleń. Bo przecież było tak, że kilka tysięcy chłopców i dziewcząt rzuciło wyzwanie trzem cesarzom, uzbrojonym w potężne armie. I tak się stało, że te trzy mocarstwa, które nas gnębiły w czasie zaborów, przestały istnieć. Rzecz jasna legioniści nie osiągnęli tego sami, wykorzystali sprzyjające okoliczności, ale to jednak było spektakularne zwycięstwo Polski. Na dodatek okazało się, że byliśmy w stanie działać razem, mimo dzielących nas różnic, co, jak widać, nie zawsze jest możliwe. No i Polacy mieli szczęście, że te działania spiął Józef Piłsudski. W trudnym momencie historii Polska miała prawdziwego przywódcę. To był autorytet, wspaniały człowiek, który potrafił zrozumieć skomplikowaną sytuację geopolityczną kraju i przewidzieć, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Piłsudski był prawdziwym wizjonerem politycznym i strategiem. Zachowały się listy z 1913 i 1914 roku, w których on omawia możliwe scenariusze zakończenia wojny, które w 1919 stały się rzeczywistością.
Mówi pan o pojednaniu ponad podziałami. Jest w filmie znakomita scena, która to symbolizuje: skłóceni żołnierze wymieniają się orzełkami przed wymarszem Pierwszej Kadrowej.
Temu filmowi przyświeca w gruncie rzeczy prosta myśl – lepiej być razem niż osobno. W jednym z pamiętników znalazłem krótką wzmiankę, kilkuzdaniową, o chłopaku, którego legioniści przygarnęli, choć próbował ich okraść. Oni jednak uznali, że dodatkowy człowiek się przyda. Zamiast go obić, wzięli go ze sobą. po jakimś czasie okazał się świetnym żołnierzem, odznaczonym za swoją służbę. Stąd wzięła się postać głównego bohatera, Józka.
W Polsce podzielonej rozbiorami patriotyzm nie umarł, ale zaniknęło myślenie wspólnotowe. I wydaje mi się, że najciekawszym projektem Piłsudskiego, wynikającym ze stworzenia Legionów, było stworzenie polskiej wspólnoty od nowa i powołanie nowoczesnego społeczeństwa. Dla mnie powstanie Legionów to moment, w którym Polska narodziła się od nowa. To historia, którą powinniśmy naprawdę mocno przemyśleć, bo ona może być dobrym początkiem innego myślenia o nas samych.
W "Legionach” celowo usuwacie na drugi plan wielkich luminarzy polskiej historii. Piłsudski jest u Pana ważną postacią, ale jednak drugoplanową. A największą rolę spośród postaci historycznych odgrywa tu Stanisław Kaszubski, który dla sporej części widzów jest jednak anonimowy.
I bardzo dobrze! Dzieje Legionów można było opowiedzieć na dwa sposoby. Albo zrobić wykład dotyczący polityki i uwarunkować historycznych, ale sala kinowa nie bardzo się na wykłady nadaje. Albo można opowiedzieć o dzielnych ludziach, którym zawdzięczamy wolność. Unikałem wielkich nazwisk, bo mnie najbardziej interesuje właśnie ten aspekt wspólnotowy Legionów. O Piłsudskim wiemy dużo, o innych dowódcach również, a ja chciałem pokazać zwykłych ludzi, ich determinację i gotowość do poświęcenia własnego życia. Dziś to są rzeczy, które trudno nam pojąć. Jak o nich mówić? Jak wytłumaczyć motywację młodych ludzi sprzed stu lat? Trzeba na przykład powiedzieć, że Legiony były dobrowolnym wojskiem. Tam nikt nie szedł z poboru, ci chłopcy sami zgłosili się do walki, mało tego, do 1915 roku mogli w każdym momencie opuścić szeregi Legionów, ale nie odnotowano takich przypadków. Trudno nam po latach zrozumieć taką determinację. Chciałem ją przybliżyć. Żebyśmy mogli tych ludzi zrozumieć. Podręczniki historii bywają bezduszne – a mi zależało, żeby widz mógł poczuć tych wspaniałych ludzi, którym naprawdę dużo zawdzięczamy.
Wasz film to nie tylko kino historyczne, ale także romans przygodowy, skupiony na emocjach bohaterów. Czy losy fikcyjnych postaci były wzorowane na pamiętnikach albo relacjach z tamtego czasu?
W pamiętnikarstwie z tamtego okresu bardzo mało jest opisów spraw prywatnych czy intymnych. Raczej opieraliśmy się na drobnych wspomnieniach, np. wykorzystaliśmy opowieść o chłopaku, któremu postawiono grób po szarży pod Rokitną, a potem okazało się, że on jednak przeżył. Najistotniejszą moją inspiracją były fotografie, które robili sami legioniści. Przerzuciłem ich kilkanaście tysięcy i próbowałem z nich tę historię ułożyć. "Legiony” to film kostiumowy. A jego realizacja to trudne zadanie. Nie wystarczy odtworzyć miniony czas, odbudować świat z przeszłości. Trzeba też trafić do współczesnego widza. Każdy, kto pójdzie do kina na "Legiony” musi w bohaterach sprzed stu lat zobaczyć siebie, swoje życie, lęki, wyzwania.
Bardzo ważne wydaje mi się, że bohaterowie są młodymi ludźmi. Nie tylko dlatego, że młodym widzom łatwiej się z nimi zidentyfikować, ale przede wszystkim dlatego, że to odczarowuje trochę historię legionową. Bo ona nam się kojarzy z wojną wąsatych facetów w maciejówkach, takich klonów Piłsudskiego. A tu mamy młodych bohaterów, właściwie dzieciaki, takie jak te, które walczyły w powstaniu warszawskim.
Jakoś tak się składa, że w wojsku są młodzi ludzie, niemal wszędzie między 16. a 25. rokiem życia. Ale oczywiście Legiony to było doświadczenie pokoleniowe. Piłsudski w 1914 roku miał 47 lat, inni dowódcy byli znacznie młodsi. Więc to rzeczywiście było młode wojsko, co wynikało też z pewnego rodzaju kalkulacji: jeśli ci ludzie mają stworzyć niepodległą Polskę, to muszą mieć na to czas i siły. I rzeczywiście ci legioniści później zbudowali II Rzeczpospolitą, stworzyli Armię Krajową, a jeszcze później pomagali nam przetrwać stalinizm. Ale też sto lat temu młodość oznaczała trochę co innego niż dziś. Jest bardzo dużo zdjęć legionowych – wtedy pojawiły się już aparaty, które można było przenosić w plecaku, można było robić zdjęcia "z ręki”. I te fotografie są zazwyczaj bardzo dobrze opisane, można zidentyfikować ich bohaterów. Dziś patrzymy na tych ludzi i okazuje się, że facet, który wygląda na 35 lat, ma dopiero lat 21. To bierze się z tego, że ci ludzie jako siedemnastolatkowie zaczynali brać odpowiedzialność za własne życie i życie swoich bliskich. Dzisiejsi dwudziestolatkowie są właściwie jeszcze dziećmi. A legioniści to nie były dzieciaki. To byli zdecydowani, świetnie wyszkoleni młodzi mężczyźni.
Od początku widział Pan w głównych rolach Sebastiana Fabijańskiego, Bartka Gelnera i Wiktorię Wolańską?
Sebastian i Bartek nie brali udziału w castingach, ale pozostałe trwały dość długo. Szukałem aktorów, którzy poruszyliby moją wyobraźnię, musieli też działać jako pewien zestaw osobowości. Wiktoria przyszła na casting z nogą w gipsie, właściwie została na niego wniesiona przez kolegów, więc już miała dobre otwarcie. Ale to nie była jedyna rzecz, dzięki której ją zapamiętałem. Przykuła moją uwagę, więc po jakimś czasie zadzwoniłem z pytaniem, czy już się wykurowała i czy może przyjść na zdjęcia próbne. Okazała się wymarzoną aktorką, żeby zagrać pierwszą nowoczesną dziewczynę w Polsce (śmiech). Z historycznych zdjęć zapadła mi w pamięć Olga Gnatowicz, sanitariuszka, która wyglądała niesamowicie współcześnie. Miała niesłychaną jak na 1914 rok fryzurę, myślę, że jak szła ulicami Lwowa i Krakowa, to ludzie się tłumnie za nią odwracali. Była wyzwaniem dla swojej epoki. No i jej imię nosi ostatecznie nasza bohaterka, która też jest niezależną kobietą przełamującą stereotypy.
Kobiety w waszym filmie odgrywają ważną rolę, także jako aktywne uczestniczki działań wojennych.
Bo tak było. Aktywny wywiad Legionów do wiosny 1915 roku prowadziły kobiety. Kilkaset dziewczyn, które stanowiły zwiad i wywiad armii. Wytyczały szlaki, zbierały informacje, organizowały akcje dywersyjne. Mężczyzn było tam bardzo niewielu. Piłsudski zdecydował się wreszcie to zmienić, bo w ramach tych obowiązków zbyt wiele kobiet ginęło.
Wielkim atutem "Legionów” jest też wierność realiom historycznym. Wasz film wygląda naturalnie, na całe szczęście nie przypomina wystawy muzealnej.
Ciężko pracowaliśmy, żeby tak było. Ale nie obyło się bez trudności: na przykład dużym problemem było ustalenie kolory mundurów legionistów. W tamtym czasie mundury żołnierzom szyli krawcy w różnych miejscowościach w całej Polsce, według jakiegoś przybliżonego wzoru, a regulamin, który dostali, określał kolor jako szaro-niebieski. Dla jednych był więc bardziej niebieski, dla innych bardziej szary. Rzeczywiście, nawet na czarno-białych zdjęciach widać, że te odcienie się różnią. Więc mieliśmy problem: jak wybrać kolor takiego stroju? Ta decyzja wymagała odszukania oryginalnego munduru z epoki. W Muzeum Wojska Polskiego jest mundur Józefa Piłsudskiego, ale chcieliśmy mieć uniform szeregowego żołnierza. Szukaliśmy jakiś miesiąc, znaleźliśmy rodzinę spod Krakowa, która przechowuje do dziś mundur jednego ze swoich przodków. I to był nasz wzorzec. Dla mnie było bardzo ważne, żebyśmy nie przekroczyli prawdy historycznej, więc musieliśmy wszystko dokładnie sprawdzać, np. rodzaj karabinów podczas wyjścia z Oleandrów albo jaką broń miał Dunin-Wąsowicz podczas szarży pod Rokitną. W tej scenie Borys Szyc trzyma taki sam pistolet, jaki miał rotmistrz. Co więcej, lornetka, której używa, to prawdziwa lornetka, która należała do Dunin-Wąsowicza i której używał pod Rokitną, wypożyczona dzięki uprzejmości jego rodziny. Takich rekwizytów mamy w filmie więcej. Jeśli chce się wywołać ducha przeszłości, to trzeba okazać mu szacunek. W ogóle film fabularny wypada najlepiej, jeśli się w nim jak najmniej kłamie.