Trwa ładowanie...
12-12-2006 12:25

Dobre, bo wszechpolskie

Dobre, bo wszechpolskie
djkigpr
djkigpr

No, i przez chwilę mogliśmy się poczuć pępkiem. Nie, jeszcze nie świata, nawet jeszcze też nie Europy, ale przynajmniej europejskiej kinematografii. Potwierdziła się zasada znana mi już z festiwali w Gdyni – film mamy może i marne, ale za to bankiety potrafimy robić wspaniałe. Przez chwilę wydawało się, co prawda, że ten pępek okaże się jednak brudny – gazety na dzień przed uroczystością wręczenia Europejskich Nagród Filmowych z upodobaniem fotografowały dziury, kałuże i obskurne domy otaczające halę, gdzie miało się zebrać high society.

Ale od czego zastępy polskich pomysłowych Dobromirów. Tu coś postawiono, tam coś zasłonięto, jedne światła włączono, inne wyłączono, a że w grudniu, dzięki Bogu, ciemności kryją ziemię, więc chyba nawet mistrz kina społecznie zaangażowanego, Ken Loach, nie zauważył, że znalazł się w scenografii swoich najbardziej ponurych filmów.

Kibicuję kinu europejskiemu...

Fuj! Nie cierpię słowa „kibicuję”, bo mi się z hordą barbarzyńców, wracających ze stadionu Legii, kojarzy. Lubię kino europejskie, wspieram je duchowo i sam bardzo chce się Europejczykiem czuć (choć na razie to mogę poczuć się co najwyżej klientem sklepu Mini Europa).

Martwi mnie więc, że Europejskie Nagrody Filmowe zamiast się rozwijać, jakby się zwijały. Chyłkiem, na przykład, usunięto z nich wyróżnienie za najlepszy film nieeuropejski. A przecież rozstrzygnięcia w tej kategorii bywały bardzo ciekawe i odległe często od oscarowych wyborów. Wygrywali tu i Jim Jarmusch z „Truposzem”, i Wong Kar Wai z „2046”.

djkigpr

Od kilku też lat nie ma już nagród dla aktorów drugiego planu, przez co cała galeria znakomitych kreacji musi zostać pominięta przy rozdawnictwie nominacji (przykład pierwszy z brzegu - Carmen Maura w „Volverze”). Pewnie zadziałała tu brzytwa finansowa… trzeba by było sprowadzać do Warszawy kolejnych aktorów i twórców, niekiedy zza oceanów i podejmować ich na europejski koszt.

Mechanizmy głosowania i przyznawania trofeów też nie są dla mnie do końca zrozumiałe. Dlaczego, na przykład, główne nagrody podzieliły między sobą filmy „Volver” i „Życie na podsłuchu”, przy czym to ten drugi wygrał w głównej kategorii?

Wygląda to na jakąś wewnątrz unijną walkę lobby hiszpańskiego z lobby niemieckim (nota bene, przy Oscarach grupy wpływu są bodaj jeszcze silniejsze, co pokazała chociażby ostatnia ceremonia).

Gdy kiedyś zdarzyło mi się rozmawiać z dyrektorem festiwalu w Berlinie, Dieterem Kosslickiem, to przyznał się on, że musi brać do konkursu filmy z Francji czy Włoch, bo inaczej tamtejsi bonzowie się na niego obrażą i będą fochy na skalę międzynarodową.

djkigpr

Cóż, my możemy obrażać się, na kogo tam chcemy. Bo na nikim nie robi to najmniejszego wrażenia. Dlatego nie ma naszych filmów na głównych festiwalach, jedyną polską nominacją do europejskich nagród było „Z odzysku” Sławomira Fabickiego w kategorii „odkrycie roku”, a zachodnie tuzy szołbiznesu pozwolą nam co najwyżej, byśmy postawili im bankiet.

„Always look at the bright side of life”

Ale głowa do góry! „Always look at the bright side of life”. Luknąłem na nominowane w tym roku filmy i z radością stwierdziłem, że wszystkie one są w gruncie rzeczy polskie, choć nie przez Polaków zrobione, nie w Polsce kręcone i nie po polsku mówione.

Weźmy chociażby „Wiatr buszujący w jęczmieniu” Loacha, rozgrywający się podczas irlandzkiej wojny domowej. Rozbiór kraju, walka z okupantem, partyzantka, dylemat „bić się czy się nie bić” – czyż to nie brzmi jak spis rozdziałów z podręcznika historii rodzimej?

djkigpr

Albo inny film o Irlandii – „Śniadanie na Plutonie” Neila Jordana, czyli seksualny odmieniec w katolickim społeczeństwie. Jakbym ojczyzny widział łono. Dalej - „Volver”. Kobiety kontra patriarchat. Wypisz wymaluj (po twarzy) nasz kochany zaścianek, gdzie zupa za słona i samoobrona.

Wreszcie, zwycięzca – „Życie na podsłuchu” Floriana Henckela-Donnersmarcka. Agenci, ubecy, tajni współpracownicy... Wszyscy na wszystkich donoszą. Tylko się przejrzeć w tym filmie jak w lustracji.

Cieszy, a nawet raduje fakt, że twórcy zagraniczni tak są czuli na sprawy polskie, tak są nimi żywotnie zainteresowani i tak obficie się nagradzają za ich filmowe przedstawienia.

Cofam zastrzeżenie uczynione na początku. My, Polacy, jesteśmy pępkiem ludzkości. Patrzmy więc dalej i równie uporczywie w ten pępek. Bo wszystko, co z niego wygrzebiemy, od razu staje się obiektem fascynacji całego wszechświata.

Bartosz Żurawiecki

djkigpr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
djkigpr