"Dogman". Z psem za pan brat [RECENZJA]
Najwięcej bólu człowiekowi może zadać drugi człowiek. Pozbawione sensu i uzasadnienia ciosy potrafią zostawić rysę na psychice na całe życie. Luc Besson w "Dogmanie" opowiada o wielkiej samotności, złamanym życiorysie, moralnym upadku i poszukiwaniu ciepła w otoczeniu innych istot. Ukojenie przychodzi ze strony psów.
Douglas (Caleb Landry Jones) nie wychowywał się w przyjaznej i ciepłej rodzinie. Fanatyczny ojciec wszelkie swoje frustracje wyładowywał w formie przemocy fizycznej. Wymierzane ciosy pojawiały się znienacka i bez powodu. Agresją wojował nie tylko ze swoją rodziną, ale też z gromadą psów zamkniętych w klatce, które głodził, by z większą ochotą stawały do walki. Pewnego dnia wybuch jego złości sprawia, że Douglas trafia do kojca wraz z czworonogami. Zamknięty z nimi przez długi czas, buduje nierozerwalną więź, która pozostanie z nim na całe życie.
Oderwany od rzeczywistości wyrzutek społeczny, który emocjonalne braki rekompensuje wymierzaniem nie tyle sprawiedliwości, co ponowną dystrybucją dóbr, wprowadza do swojego życia nową filozofię. Przy pomocy sprytnych i sprawnych psiaków okrada bogatych ludzi i walczy o słabszych. Niczym ostatni sprawiedliwy naraża się potężnym ludziom z miasta. Moralnie usprawiedliwiony staje do walki, by ocalić siebie i swoje ideały.
Luc Besson "Dogmanem" wraca do formy. Bliżej mu do "Leona zawodowca" niż rozbuchanej "Lucy". Choć nie brakuje efektownych sekwencji, szczególnie w starciu z lokalnymi mafiozami, całość ma w sobie więcej melancholii i psychologicznej zagwozdki. Momentami film przywodzi na myśl "Jokera". Za sprawą charakterystycznego bohatera, ale też muzyki mocno nawiązującej klimatem do produkcji Todda Philipsa. Przerysowana postać z fizycznymi niedostatkiem punktuje bolączki ułomnego społeczeństwa. Niesie w sobie rys dogłębnego smutku i niespełnienia.
Z pewnością nie wszystkim spodoba się mnogość poruszanych tematów. W "Dogmanie" mamy przemoc rodzinną, złamaną psychikę, klasowy komentarz wobec rzeczywistości, a także nakładanie masek, za którymi skrywa się bohater. Douglas jako drag queen pokazuje swoją wrażliwą stronę (piosenki Edith Piaf wykonywane przez niego naprawdę wywołują ciarki wzruszenia), budując swego rodzaju alter ego.
To proste rozwiązanie, w którym emocjonalne niedostatki bohater rekompensuje sobie za sprawą sztuki i kreacji. Mimo wszystko jest w tym filmie coś hipnotyzującego. Choć schematy z powodzeniem odnajdują się w tej niebanalnej opowieści, Besson tworzy kino zajmujące i wciągające.
Psia ekipa także zasługuje na uznanie. Na ekranie oglądamy gromadę czworonogów różnych ras, które z perfekcją wykonują polecenia swojego pana: kradną drogie kolie, dostarczają przesyłki czy grożą miejscowym bandytom. Oddani i pełni czułości kompanii niedoli Douglasa bawią, przerażają i zachwycają nieodpartym urokiem.
Co prawda "Dogman" to opowieść, którą wszyscy już znamy. Jednostka wyrzucona poza nawias odnajduje sposób na zbudowanie swojego świata. Wyznacza własny kodeks moralny i podąża przez życie z dala od głównego nurtu. Besson potrafi jednak oczarować widownię kameralnym spojrzeniem na drugiego człowieka. Brutalność zestawia z chwilami wzruszenia. Przemoc kontrastuje z aktami bezinteresownej miłości. Kino sprzeczności, które przeraża, bawi i wzrusza.
Z Wenecji dla Wirtualnej Polski Małgorzata Czop
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.