''Drugi Hotel Marigold'': Ile razy można zaczynać życie? [RECENZJA]
„) Johna Maddena to wycieczka do starych, dobrych przyjaciół i w znane rejony. Z pewnością nie jest to film, który działałby samodzielnie, bez sentymentu związanego z pierwszą częścią opowieści o Evelyn, Douglasie, Muriel i innych. Oni wciąż mają niezbędną ilość energii i czaru, pozwalających utrzymać fabułę w spójności i niezmiennym uroku.
„Ile razy można zaczynać życie” – pyta w pewnym momencie Evelyn (Judi Dench), za chwilę samodzielnie udzielając odpowiedzi. „Niezliczoną ilość razy”. To ważne zdanie, bo stanowi świetną definicję zarówno tego filmowego cyklu, jak i jego bohaterów. Można im zarzucać zdziecinnienie – w końcu mimo godnego wieku kochają jak nastolatki, mają apetyt na życie jak nastolatki, podróżują łakomie po świecie jak nastolatki.
Wiek stawia im jedynie określone granice, ale nigdy nie daje im do zrozumienia, że wszystko co dobre dla nich już skończyło. Nie posyła im wiadomości, że teraz mogą już usiąść w fotelu i spokojnie czekać na śmierć. Rok, dwa, dziesięć lat. Oni wolą na tę śmierć poczekać próbując wyrwać z życia ile jeszcze się da – i zejść z tego świata w jakimś ładnym, egzotycznym miejscu.
Ponowna wyprawa naszych bohaterów do Indii wygląda już zupełnie inaczej niż zeszłym razem. Zamiast zderzeń z obcą kulturą i brytyjsko-indyjskich tarć, wynikających z poglądowych różnic, bohaterowie są dużo bardziej skupieni na sobie. Na porywach swojego serca, gierkach między sobą, uczestnictwem w lokalnych rytuałach. Szczególnie istotne jest to ostatnie, bo ono wsącza w fabułę dużo energii i dobrej zabawy – łatając przy okazji pewne braki i słabości scenariusza. Dzięki rozmaitym scenom tanecznym, oślepiającej ferii barw i rozpromienionym twarzom aktorów łatwo przestać myśleć o przewidywalności historii i zgrzytach, które w pierwszej części było nieobecne, a teraz można kilkakrotnie wyłapać je w filmie.
Choć pomysł wcielenia w „Drugi Hotel Marigold” bollywoodzkich wstawek budził trochę obaw, twórcy wybrnęli z zadania koncertowo. Nadali dzięki temu swojemu filmowi lekkość i dystans, zapełniając miejsce pozostawione po owych brytyjsko-indyjskich zderzeniach, będących zasadniczym źródłem humoru poprzedniej części. Najpiękniejsze w produkcji Maddena są jednak te dyskretnie przemycane mądrości.
Bohaterowie, mimo dojrzałego wieku, i pozycji predestynującej ich do wygłaszania rozmaitych górnolotnych stwierdzeń, wolą dzielić się swoimi spostrzeżeniami bez stuprocentowej pewności. Oni już wiedzą, co w życiu jest ważne, ale nie dają sobie prawa, żeby oferować rady co jest w nim najważniejsze dla każdego. Wybrali sami dla siebie – i szczęśliwie znaleźli w swoim otoczeniu ludzi sobie podobnych. Ale nie upierają się, że jedyna dobra opcja na starość to przenosiny do dalekich Indii.