Recenzje"Dumni i wściekli": Duma znaczy jedność [RECENZJA]

"Dumni i wściekli": Duma znaczy jedność [RECENZJA]

29 czerwca 1985 oczom zdumionych uczestników dorocznego londyńskiego marszu Gay Pride ukazał się niecodzienny widok – ze stojących nieopodal autokarów wylała się grupa kilkudziesięciu postawnych facetów, zmierzających w ich kierunku.

To... górnicy, którzy zjechali na marsz, by wyrazić swoje poparcie dla gejów i lesbijek. Kryjąca się za tą anegdotą opowieść jest dziś tylko kroplą w historii brytyjskich ruchów LGBT, ale wtedy, w 1985, nie miała precedensu.

"Dumni i wściekli": Duma znaczy jedność [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © East

04.03.2015 15:51

"Czy jest jakaś fabuła, którą koniecznie musisz napisać?" - usłyszał początkujący scenarzysta Stephen Beresford podczas spotkania z producentem Davidem Livingstone'em. Od razu wiedział, co odpowie. O inicjatywie o nazwie Geje i Lesbijki Wspierają Górników wiedział już wtedy od przeszło 20 lat i przez cały ten czas nieustannie się nią fascynował. Oto pojawiła się sposobność, by tę zapomnianą historię unieśmiertelnić na ekranie.

Rok 1984, brytyjska gospodarka przygnieciona surową polityką Margaret Thatcher. Rośnie bezrobocie. Rząd ogłasza decyzję o zamknięciu 20 kopalń i plany zamknięcia kolejnych kilkudziesięciu szybów. Górnicze związki zawodowe głosują za rozpoczęciem ogólnokrajowego strajku – w konsekwencji potrwa on prawie rok, zakończy się ich porażką i jednym z największych sukcesów strategicznych rządu Thatcher.

Ale nie o strajkach i polityce opowiada film Matthew Warchusa. Gdzieś na marginesie tego konfliktu grupa aktywistów skupionych wokół legendarnej księgarni dla gejów i lesbijek Gay's the Word rozpoczyna zbiórkę pieniędzy dla strajkujących górników. Decyzja była spontaniczna i nieszablonowa, ale przeważyła wspólnota interesów – społeczność homoseksualna, podobnie jak górnicy, musiała liczyć się z brakiem społecznego poparcia i wrogim nastawieniem rządu.

Wachus i Beresford opowiadają o konsekwencjach tej decyzji – zderzeniu dwóch odległych sobie środowisk, które połączyła wprawdzie wspólna sprawa, ale zjednoczyła już tylko szczera chęć. To klasyczna opowieść o przełamywaniu lodów pomiędzy wrogimi frakcjami, ale nie jest to – jak często w tego typu przypadkach! – jednostronna tyrada o wielkomiejskim edukowaniu zaścianka. Pomiędzy obiema grupami już na samym początku zostaje postawiony specyficznie pojmowany znak równości: górnicy są tymi nietolerancyjnymi, ale ciężko pracującymi na swoje utrzymanie, homoseksualiści zaś – tymi otwartymi, ale niewyglądającymi poza czubek własnego nosa.

Konfrontacja odbywa się więc z obopólną korzyścią: małomiasteczkowi robotnicy uczą się tolerancji i akceptacji, a geje z wielkiego miasta – właściwej świadomości politycznej. By to należycie oddać, twórcy filmu naszpikowali pierwszy i drugi plan wieloma barwnymi postaciami, a następnie obsadzili je znanymi aktorami.

Znajdziemy tu Billa Nighy'ego w typowej dla niego roli utrapionego mruka, ale i Imeldę Staunton w nietypowej dla niej roli zdroworozsądkowej związkowczyni. Dominic West i Andrew Scott z powodzeniem grają parę; dla tego drugiego jest to zresztą spora wizerunkowa zmiana po roli Moriarty'ego w "Sherlocku". Paddy Considine robi swoje w roli delegata związkowców. Znakomity jest Ben Schnetzer jako nieformalny przywódca aktywistów, wygrany za sprawą ledwo zauważalnych gejowskich manieryzmów i nieporadnej młodzieńczej buty.

Każda z tych postaci kipi od emocji i jest rzetelnym odzwierciedleniem swojego pierwowzoru, o czym można się przekonać, odnajdując w sieci archiwalny mini-dokument "All Out! Dancing in Dulais". Nawet bez stosownych podpisów z łatwością rozpoznać można wiele twarzy.

Jedyną obsadową (ale i fabularną) wątpliwość w „Dumnych...” budzi obecność... głównego bohatera, Joego, granego przez George'a MacKaya. To postać od początku do końca zmyślona i niemająca swojego odpowiednika w rzeczywistości. Decyzja wydaje się zrozumiała – Joe, poczciwiec zmagający się z coming outem w oczach rodziców, ma być spoiwem wszystkich wydarzeń i przewodnikiem po całej konstelacji bohaterów, z których żaden nie jest typem protagonisty. Joe jest postacią czysto pretekstową i to widać – jego problemy przedstawione są podręcznikowo, bez większego zaangażowania, co czyni je przezroczystymi i niesatysfakcjonującymi.

To zaskoczenie, bo sam film podany jest bardzo umiejętnie, a równowaga pomiędzy niedzielną, niezobowiązującą rozrywką i dobrym, pełnym szczerych emocji dramatem utrzymuje się od pierwszej do ostatniej minuty.

I choćby z tego względu trudno uznać Joego za intruza. Jest, podobnie jak i my, pokornym świadkiem chlubnej historii, która może i nie uratowała brytyjskiego przemysłu górniczego, ale pomogła ruszyć z miejsca kwestię praw homoseksualistów w Wielkiej Brytanii.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)