"Dziewczyna w sieci pająka": baśń o dwóch siostrach [Recenzja]

"Dziewczyna w sieci pająka" nie spodoba się fanom Stiega Larssona. Ale zachwyci tych, którzy kochają kino akcji i... filmy o superbohaterach.

"Dziewczyna w sieci pająka": baśń o dwóch siostrach [Recenzja]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Na ekrany trafia właśnie "Dziewczyna w sieci pająka" – kontynuacja "Dziewczyny z tatuażem", na którą przyszło nam czekać 7 lat. Ale o ile David Fincher zabrał się za ekranizację po bożemu – od pierwszej części kultowego cyklu Millenium, o tyle Fede Alvarez sięgnął po czwartą część, dopisaną po śmierci Stiega Larssona przez Davida Lagercrantza, dość luźno traktującą kanon. I podobnie jak Lagercrantz Alvarez nie próbuje naśladować stylu poprzednika. Nie próbuje też na siłę łączyć dwóch części w logiczną fabularną całość.

Jak się ma "Dziewczyna w sieci pająka" do "Dziewczyny z tatuażem"? Film Finchera był bardziej mroczny, brutalny, z artystycznym zacięciem. Alvarez, który do tej pory tworzył głównie horrory, nie sili się na kino wysokich lotów. Tutaj najważniejsza jest akcja, która gna do przodu nie zważając na potknięcia. Ogląda się to świetnie. Ale momentami scenariusz jest tak idiotyczny, że nie sposób powstrzymać się od śmiechu. Jak w scenie, w której z szafki łazienkowej wypada fiolka leków podpisana "Amfetamina" (bo przecież każdy taką w domu ma) i akurat ratuje otumanioną zastrzykiem bohaterkę z opresji.

Ale od początku. Lisbeth Sandler, genialna hakerka, wykorzystuje swoje umiejętności, by nieść ratunek ciemiężonym przez mężczyzn w domowym zaciszu kobietom. Damscy bokserzy i zwyrodnialcy różnej maści już nie mogą czuć się bezpiecznie. Ale Lisbeth wkrótce zawiesza swoją działalność na rzecz rozprawienia się z niebezpieczną szajką, która chce przechwycić system kontroli nad światem – a dokładniej nad każdą bronią nuklearną. Wkrótce zostaje wplątana w intrygę, z której może się wyplątać tylko z pomocą starego znajomego – dziennikarza Mikaela Blomkvista.

W Lisbeth wciela się Claire Foy – czyli Królowa Elżbieta z "The Crown". Drobna i delikatna jak Rooney Mara z "Dziewczyny…" Finchera, w kruczoczarnych krótkich włosach, punkowej stylizacji i z tatuażami wygląda świetnie. Ze smutkiem w oczach, nękającą ją mroczną przeszłością i bezwzględnością, z jaką rozprawia się z przeciwnikami – jej Lisbeth wypada chyba jeszcze lepiej od poprzedniczki. "Czarna mścicielka", twardzielka sklejająca swoje rany super glue, geniusz, którego umiejętności wyglądają jak wyjęte z filmów o hakerach z lat 90.,– to prawdziwa superbohaterka, która ratuje tyłki kilku zagubionym facetom. Kupuję ją w stu procentach.

Film Alvareza w zamyśle jest mroczną baśnią o dwóch siostrach, dwóch przeciwieństwach. Otwiera go scena, w której mała Lisbeth ucieka z domu od złego ojca, zostawiając z nim swoją siostrę, Camillę. Po latach spotka ją ponownie – zupełnie odmienioną. Camilla nosi czerwień, a włosy i brwi ma jasne jak słońce. Z siostrą ma jedną wspólną cechę: potrafi być równie brutalna. Szkoda, że twórcy nie poświęcili tej postaci i jej wątkowi więcej czasu. Relacja dwóch sióstr mogła być najmocniejszą stroną tego filmu. Tymczasem Camilla jest zbyt płaską postacią, by wnieść do filmu choć trochę refleksji.

Ale może refleksja jest tu zbędna. Jeśli schowamy przed seansem oczekiwania wobec tego filmu do kieszeni, będziemy zadowoleni. "Dziewczyna w sieci pająka" to porządne kino akcji z fajną bohaterką. I kropka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)