Gal Gadot: jako matka dwóch córek czuję się superbohaterką [WYWIAD]
2 czerwca do polskich kin weszła "Wonder Woman". Kolejna ekranizacja komiksów DC, która w przeciwieństwie do głośnych poprzedników z udziałem Batmana, Supermana czy Jokera zbiera zaskakująco wysokie noty. Gal Gadot, odtwórczyni głównej roli, w rozmowie z naszą amerykańską korespondentką Yolą Czaderską-Hayek opowiada, dlaczego rola w "Wonder Woman" uratowała jej karierę aktorską, wspomina służbę w izraelskiej armii, a także uchyla rąbka tajemnicy na temat swojego udział w nadchodzącej "Lidze Sprawiedliwości".
Yola Czaderska-Hayek: Wonder Woman to ktoś więcej niż tylko bohaterka z komiksu. To także symbol emancypacji, równouprawnienia kobiet. Wojowniczka stanowiąca inspirację dla wielu dziewczyn na świecie. Czy jako nastolatka miałaś podobny wzór do naśladowania?
Gal Gadot: W domu takim wzorem były dla mnie mama i babcia. A ze sławnych osób – z pewnością Maya Angelou [amerykańska poetka i bojowniczka o prawa kobiet – Y. Cz.-H.]. Zawsze ją podziwiałam, za to kim była i za odwagę, z jaką głosiła swoje przesłanie. To właśnie na jej cześć nazwałam młodszą córkę Maya. Niedawno przyszła na świat, ma dopiero osiem tygodni.
Gratulacje! Starsza córka również nosi imię po sławnej osobie?
Nazywa się Alma. Po hebrajsku to znaczy "wszechświat", a po hiszpańsku "dusza". Wiem, że to zabrzmi strasznie kiczowato, ale dla mnie sam fakt, że jestem matką i że urodziłam dwie wspaniałe dziewczyny, sprawia, że czuję się jak superbohaterka.
Jak godzisz obowiązki mamy z napiętym planem zajęć?
Oho, zbliża się pora karmienia, musimy kończyć (śmiech). Przy pierwszym dziecku bardzo się denerwowałam o wszystko, teraz, z Mayą, jestem o wiele spokojniejsza. Jest inaczej, człowiek ma już doświadczenie. Oczywiście trudno w tej chwili być z dala od dzieci, zwłaszcza od takiego malucha. Teraz szczególnie dużo uwagi należy się z mojej strony starszej córce. W życiu Almy dokonała się wielka zmiana. Maya na razie nie zdaje sobie z niczego sprawy, potrzebuje po prostu ciepła i miłości. To Alma wymaga więcej wsparcia. Ale na razie wspaniała z niej starsza siostra. Cieszę się, że w tym całym zamieszaniu mam swoją wysepkę spokoju, czyli moją rodzinę.
Nie obawiałaś się, że praca na planie filmu superbohaterskiego zaszkodzi w jakiś sposób ciąży?
W ciąży byłam podczas pracy nad "Ligą Sprawiedliwości". To zupełnie inna opowieść, nastawiona przede wszystkim na grupę postaci. Niestety, nie wiem, jak wygląda gotowy materiał, bo nie widziałam jeszcze zmontowanej wersji.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Diana pojawiła się najpierw w filmie Zacka Snydera "Batman v Superman". "Wonder Woman" z kolei nakręciła Patty Jenkins. Jak pracowało ci się z tak różnymi reżyserami?
Oboje są znakomici w swoim fachu, ale każde z nich ma inne podejście do reżyserii. Zack to przede wszystkim wizjoner, geniusz wyobraźni. Wszystkie sceny ma przygotowane w głowie i podczas zdjęć nadaje im tylko materialny kształt. Nieraz, gdy opowiadał nam o jakimś pomyśle, nie byłam w stanie pojąć, jak ta sekwencja ma wyglądać na ekranie, a potem Zack przychodził na plan i po prostu to kręcił. Poza tym ma w małym palcu wszystkie informacje na temat komiksów, superbohaterów. Jest chodzącą encyklopedią. Patty z kolei bardziej angażuje się w rozwój postaci. Wychodzi z założenia, że akcja akcją, ale na ekranie trzeba przede wszystkim pokazać bohaterkę, która ma jakiś charakter, skądś pochodzi i ma przed sobą jakiś cel. Patty nawiązuje z aktorami głębszy, niemal intymny kontakt. Bardzo ją za to polubiłam.
No i przede wszystkim jest kobietą, a to chyba ma znaczenie, kiedy kręci się film o superbohaterce.
Nie do końca się z tym zgadzam. To znaczy, oczywiście dobrze, jeśli taki film realizuje osoba, która wie, co to znaczy być dziewczyną i jak to jest, kiedy wchodzi się w okres dojrzewania. Kiedy dziewczyna zaczyna stawać się kobietą. Ale to nie znaczy, że producenci powierzyli film Patty tylko ze względu na płeć. Takie uwagi odbieram jako krzywdzące. Patty Jenkins dostała ofertę nakręcenia "Wonder Woman" przede wszystkim dlatego, że jest niezwykle utalentowaną osobą i świetnie zna się na reżyserii. Fakt, że jest kobietą, ma znaczenie drugorzędne.
Czy Zack Snyder, który stworzył dwa pierwsze filmy z kinowego uniwersum DC, miał jakiś wpływ na kształt "Wonder Woman"?
Nie. Gdy kręciliśmy "Wonder Woman", był zajęty montowaniem "Batman v Superman". Z tego, co pamiętam, chyba raz odwiedził nas na planie, głównie z ciekawości. Patty Jenkins miała wolną rękę podczas pracy nad filmem.
Jak to się stało, że właśnie ty dostałaś rolę Diany?
Ta propozycja pojawiła się akurat w momencie, gdy rozważałam już rezygnację z aktorstwa. Miałam za sobą mnóstwo przesłuchań, które nie wypaliły. Czułam się coraz bardziej zniechęcona, rozczarowana. Rozmawiałam z mężem o tym, by wrócić do Izraela i dać sobie spokój z tym wszystkim. Tłumaczyłam, że nigdy nie nastawiałam się na to, że zrobię karierę jako aktorka, to się jakoś po prostu samo stało, więc może nie ma sensu tego wszystkiego dalej ciągnąć. Tuż przed wylotem do Izraela zadzwonił Zack Snyder i zaprosił mnie na przesłuchanie, ale nie zdradził, do jakiego projektu. Poszłam, przesłuchanie się odbyło, a potem wróciłam do kraju, gdzie akurat dostałam rolę w izraelskim filmie. Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do Ameryki. I wtedy znów odezwali się ze Stanów z pytaniem, czy nie przyleciałabym na zdjęcia próbne. W dalszym ciągu nie miałam pojęcia, o co właściwie chodzi. Mój agent zdziwił się: "Jak to, nie powiedzieli ci?". Ja na to: "Nie, naprawdę nie wiem, co to". "Dobra, w przyszłym tygodniu lecisz, pewnie wtedy ci powiedzą". Dwa dni później zadzwonił Zack Snyder i oznajmił: "Nie wiem, czy znacie ją w Izraelu. Słyszałaś kiedyś o Wonder Woman?". I to było to. Poleciałam na te zdjęcia próbne i dostałam rolę.
Główna bohaterka, jest osoba obdarzoną nadzwyczajnymi mocami. Zamiast żyć spokojnie we własnym świecie, próbuje poświęcić się dla dobra ludzkości. Właściwie nie wiadomo, dlaczego.
Ja zasadniczo wierzę w ludzi, dlatego dla mnie zachowanie bohaterki jest naturalne i zrozumiałe. Pod tym względem Wonder Woman to cała ja. Wierzę w ludzi, kocham ich i staram się dostrzegać ich pozytywne cechy. Czasem oczywiście można się rozczarować, ale nie zmienia to mojego optymizmu. Wierzę, że wszyscy mamy podobne marzenia, wyznajemy podobne wartości i kierujemy się podobnymi potrzebami. A dla swoich dzieci chcemy jak najlepiej: żeby były zdrowe i by czekała je wspaniała przyszłość. To coś, z czym chyba każdy z nas może się utożsamić. Dla mnie to właśnie Wonder Woman symbolizuje te pozytywne aspiracje, miłość i empatię. Gdyby tylko więcej ludzi wzorowało się na niej, świat byłby o wiele lepszym miejscem.
Domyślam się, że dla ciebie praca nad filmem oznaczała nie tylko budowanie roli, ale także dużo, dużo ćwiczeń. Jak to wyglądało?
Z choreografią walk nie miałam wielkiego kłopotu. Przez 12 lat byłam tancerką, więc opanowanie ruchów nie stanowiło problemu. Za to niespodziewanie trudna okazała się jazda konna. Sądziłam, że to nie będzie problem, a tymczasem ledwo mogłam się ruszać. Cała byłam w siniakach. Chociaż i tak najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała, nie miała nic wspólnego z ćwiczeniami. Podczas zdjęć we Włoszech, kiedy kręciliśmy jedną ze scen walk, na plaży nadepnęłam na jeżowca. Rany, jak to bolało! (śmiech) Poza tym w zasadzie wyszłam z tego cało.
O ile wiem, masz za sobą przeszkolenie wojskowe. To chyba również pomogło.
Zacznę może od tego, że najbardziej cieszyłabym się z tego, gdyby żaden kraj na świecie nie potrzebował w ogóle wojska. Niestety, w Izraelu to niemożliwe. U nas to normalne, że gdy kończy się 18 lat, idzie się do komisji poborowej. Moi rodzice służyli w armii, moi dziadkowie również, także moi znajomi. Moja najlepsza przyjaciółka była pilotem myśliwca. Tak to po prostu wygląda. Niestety, trzeba zrezygnować z normalnego życia przynajmniej na dwa lata, ale z drugiej strony jest w tym coś pięknego: idąc do wojska, spłacamy swój dług wobec naszego kraju, wobec naszego społeczeństwa.
Jak wyglądała twoja służba w wojsku?
Zaczęłam od obozu treningowego, bardzo ostrego. Trwał trzy miesiące. Tam zdobyłam uprawnienia instruktora. I przez resztę służby to ja prowadziłam ćwiczenia. A poza tym wcześnie chodziło się spać, wcześnie się wstawało i zawsze było dużo do roboty.
Uczyłaś innych żołnierzy… czego? Strzelania? Czy może zasad walki?
Nie. Strzelać umiem, na walce też się znam. Ale moje zadanie polegało na treningu kondycyjnym, wytrzymałościowym. Biegi, pompki, brzuszki – te rzeczy. Także siłownia. Podczas drugiego roku służby szkoliłam młodszych żołnierzy na siłowni. Więc nie było tak źle.
Spałaś na pryczy?
Jasne! A pod prysznic chodziło się grupami. Żadnej prywatności. Zdaję sobie sprawę, że to być może brzmi strasznie, ale naprawdę nie ma się czego bać.
Wspomniałaś, że kręciliście film m.in. we Włoszech. Masz jakieś miłe wspomnienia?
Jedliśmy bez przerwy. (śmiech) To była naprawdę miła odmiana, bo większość scen nakręciliśmy w Wielkiej Brytanii, i to podczas zimy. Możesz sobie wyobrazić, jaka była wtedy pogoda… A ja musiałam paradować przed kamerą w kostiumie, który prawie nic nie zakrywał. Było mi strasznie zimno. Więc nie wspominam tego najlepiej. Potem przenieśliśmy się do Paryża, ale tylko na kilka dni. A potem do Włoch, gdzie nareszcie można było pójść na plażę i powygrzewać się na słońcu. I jeść, jeść, jeść. Wszyscy przybraliśmy na wadze. To było takie przyjemne. Po tej angielskiej zimie poczułam się jak nowo narodzona.
Jesteś aktorką kojarzoną głównie z kinem amerykańskim. Czy masz jakieś plany zawodowe w Izraelu?
Rzeczywiście, dość zabawnie wyszło, ponieważ moja pierwsza rola filmowa, a druga w ogóle, to "Szybko i wściekle". I od tamtej pory pracuję przede wszystkim w Ameryce. W Izraelu dotąd zagrałam może w trzech produkcjach. Mimo to na brak popularności w kraju nie narzekam [w 2004 r. Gal Gadot zdobyła tytuł Miss Izraela – Y. Cz.-H.]. Ma to swoje dobre strony, bo przynajmniej kiedy przyjechałam do USA, wiedziałam już, co to sława i jakie są jej jasne i ciemne strony. Może dlatego teraz łatwiej mi znieść tych wszystkich paparazzich… I przynajmniej nie muszę już chodzić na te straszne przesłuchania. Mam ten luksus, że to do mnie przysyłają scenariusze. I jeśli mi się któryś podoba, to przyjmuję rolę. A jeśli nie… to cóż, może innym razem. Co do twojego pytania: oczywiście, cały czas myślę o tym, by nakręcić coś znów u siebie w kraju. To niezwykle komfortowa sytuacja, kiedy człowiek może grać w ojczystym języku. Jeżeli więc pojawi się w Izraelu jakaś interesująca propozycja i ciekawa rola… Czemu nie?