"Gorzko, gorzko!". Klisza na kliszy, ale Polacy pokochali ten film
Reżyser "Lejdis" i "Testosteronu" znów sięgnął po swój ulubiony romantyczny gatunek. "Gorzko, gorzko" grubą kreską kreśli zderzenie konserwatywnej pary i Casanovy z Ursynowa, ale tego właśnie oczekują widzowie Netfliksa.
Historia stara jak świat - on kocha ją, a ona jest przeznaczona innemu. Za czasów powszechnie aranżowanych małżeństw o takim miłosnym dramacie powstały tysiące powieści i utworów muzycznych. Okazuje się, że tym schematem można posłużyć się i dziś, gdy opowiada się historię z życia rodziny konserwatywnego polityka.
Bowiem w filmie Tomasza Koneckiego, reżysera "Lejdis", "Testosteronu" czy "Listów do M. 3", lada dzień ma dojść do ślubu syna kandydata na prezydenta, ministra Koseckiego (Marcin Perchuć). Wybranką Krisa (Kamil Szeptycki), nie Krzysztofa, jest Ola (Zofia Domalik), skromne dziewczę wychowane tylko przez babcię (Emilia Krakowska). Choć między tą dwójką nie widać żadnej chemii, obu stronom bardzo zależy na małżeństwie. Dopiero pod koniec filmu okazuje się, że mają w tym określony interes.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Największe hity Netfliksa. Nadal przyciągają przed ekrany
Zanim jednak fabuła nabierze kształtu wenezuelskiej telenoweli, uwagę widzów skupi na sobie Tomek (Mateusz Kościukiewicz), uosobienie koszmaru każdej singielki. Zawadiacki brunet uważa się za króla życia, któremu należy się wszystko: pieniądze, wygody, rozrywki i piękne kobiety. Gdy na jego drodze staje Ola, nasz lowelas momentalnie traci dla niej głowę. Oczywiście nie szanując jej "nie", które odbiera jako zachętę do dalszego flirtu.
Choć "Gorzko, gorzko!" bawi i wciąga, zapewniając przyjemne dwie godziny seansu, scenariusz produkcji tradycyjnie powiela szkodliwe klisze. Niektórzy bohaterowie są oderwani od rzeczywistości, pchając się do ślubu ze średniowiecznym pojęciem miłości, w której trzeba się poświęcać dla dobra ogółu, inni zaś nieustannie są skupieni wyłącznie na sobie. W kontrze możemy zobaczyć też historię nieporadnych kochanków Janka (Rafał Zawierucha) i Klary (Agnieszka Więdłocha), który rozszerzają zakres pojęcia "miłość niejedno ma imię".
Tu pora zatrzymać się nad aktorami tego filmu. Rafał Zawierucha ostatnio wybitnie nie ma szczęścia do ról, czego dowodem jest własna kategoria w plebiscycie antynagród Węże. Wszyscy wciąż głowią się, co wydarzyło się z nim po angażu u Tarantino, że tak pokierował swoją karierą i ląduje w coraz to gorszych polskich produkcjach.
Ale w "Gorzko, gorzko!" Zawierucha przyzwolił na obśmianie samego siebie. Gdy jego filmowa kochanica, widząc go wystrojonego, rzuca, że wygląda jakby grywał w Hollywood z Bradem Pittem i Leonardo DiCapro, nastroszony Janek odpowiada: "Nabijasz się ze mnie?". No nie da się ukryć, że nabija się cała Polska.
Na ekranie nie zaskakuje też Agnieszka Więdłocha, znów tak jak w "Planecie singli" w roli bojaźliwej, zwykłej Polki marzącej o romantycznej miłości, ani Mateusz Kościukiewicz, który po raz kolejny wciela się w amanta. Co prawda jego ostatnie wybory filmowe (z wyjątkiem "IO") są oznaką obniżenia lotów, ale zawsze broni się charyzmą.
Miejmy nadzieję, że i Zofia Domalik, po obiecującym debiucie we "Wszystko dla mojej matki" nie będzie rozdrabniać się na produkcje pokroju "Gorzko, gorzko!", w której wypada blado. Ta aktorka zdecydowanie ma większy potencjał dramatyczny niż komediowy, ale urok tego zawodu pozwala jej na próbowanie różnych gatunków.
Choć nowy film Tomasza Koneckiego nie odbiega od jego wcześniejszego repertuaru komedii romantycznych, poza miłosnym wątkiem mocno przebija się kwestia współczesnej polityki, co nie wszystkim może się spodobać. Fałszywa konserwatywność, a w istocie prowadzenie podwójnego życia, stanowi wiarygodne tło dla niby banalnej, a jednak w jakimś stopniu bliskiej realiom opowiastki.
Nic więc dziwnego, że widzowie Netfliksa szybko się do niej przekonali, windując tytuł na szczyt TOP10 w przeciągu kilku dni od premiery. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to oryginalna produkcja Netfliksa, a produkcja tworzona z myślą o kinach, którą ostatecznie Kino Świat postanowiło przeznaczyć tylko do streamingu.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski