"Wszystko dla mojej matki". Katorga jednej dziewczyny i setek widzów [Festiwal w Gdyni]
Debiut reżyserski Małgorzaty Imielskiej zapowiadał się na mocne kino. Historia dziewczyny z poprawczaka, którą brutalnie doświadcza życie, to historia skrojona po to, by szokować widzów. Niestety, tylko po to. To ponad godzina cierpienia, z którego niewiele wynika.
Ola była małym dzieckiem, gdy matka ją porzuciła. Dziewczyna nie traci nadziei, że rodzicielka kiedyś po nią wróci. Ola dni wypełnia powtarzaniem samej sobie, że jeszcze będą razem. I bieganiem – hobby Oli też nie wzięło się znikąd. Dziewczyna uprawia sport, bo dokładnie to samo robiła kiedyś jej mama. Ola motywowana jest przez trenera, który powtarza jej, że gdy zacznie odnosić sukcesy, mama się do niej odezwie.
Zobacz: Prolog - Piotr Rogoża
Reżyserka pokazuje smutną historię, w której okrucieństwa dochodzą z każdą minutą. Ola nie miała nigdy normalnej rodziny, więc jest podatna na zranienia. Można sobie tylko wyobrazić, co stanie się, gdy trafi do domu toksycznego małżeństwa, które przygarnia ją na miesiąc w ramach "wakacji".
Gwałty i w ogóle przemoc są w tym filmie przerażające. Tym bardziej, że oglądając, zdajemy sobie sprawę, że to z pewnością rzeczywistość wielu dziewczyn w prawdziwych ośrodkach opiekuńczych. Małgorzata Imielska podczas konferencji prasowej przyznała, że scenariusz powstawał na bazie realnej historii. Co więcej, reżyserka podkreśliła, że gdyby miała przełożyć tę poznaną historię jeden do jednego na film, byłby jeszcze bardziej brutalny niż to, co mogliśmy teraz zobaczyć na festiwalu.
Jest pewna granica beznadziei, którą widz jest w stanie wytrzymać. Wydaje się, że Imielska stoi jedną nogą za tą granicą. I trudno się tu jej dziwić. To wybitna dokumentalistka, która dobrze wie, jak wygląda życie. Ale w tym przypadku fabuła się nie sprawdza. Większą siłę oddziaływania miałby dokumenty. Wcale nie dlatego, że można byłoby przywalić widzowi wielgachnym ładunkiem przemocy. Fabuła się tu niestety po prostu rozpada jak zamek stawiany na plaży w Gdyni.
"Wszystko dla mojej matki" to przytłaczający obraz głównie ze względu na słaby scenariusz. Gdzieś w połowie filmu – kulminacyjnym momencie dla życia Oli – reżyserka traci uwagę widza. Dostajemy już tylko kolejne brutalne obrazki z życia dziewczyn z poprawczaka. Mimo wielkiego wysiłku aktorek właściwie każda postać obudowana jest w stereotypy. Mamy zahukaną panią psycholog, nauczyciela WF, który jako jedyny próbuje pomóc Oli, odwracającą oczy od prawdy (czytaj: krzywdzenia dzieci w poprawczaku) dyrektorkę, matki, które nie potrafią zadbać o siebie, a co dopiero o dzieci.
Wyróżnić trzeba odtwórczynię głównej roli, czyli Zofię Domalik. Dostała na swoje barki ogromne wyzwanie i udźwignęła je. Będzie ciekawie oglądać ją w kolejnych produkcjach. To nowa twarz w polskim światku filmowym, którą odkrywamy w Gdyni.
Mam dużą wątpliwość, czy o filmie będzie mówiło się głośno i pisało o nim więcej w internecie. Wielka szkoda. Tak jak mówiła reżyserka podczas konferencji prasowej, chciała dać głos tym, których historie nigdy nie mają szansy się przebić.
Można mieć nadzieję, że "Wszystko dla mojej matki" otworzy w Polsce dyskusję o tym, co dzieje się w ośrodkach opieki dla nieletnich. Można też trzymać kciuki za to, że zobaczą go wychowawcy z takich ośrodków i zastanowią się, czy działają lepiej niż bohaterowie filmu Imielskiej.
Film bierze udział w Konkursie Głównym 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Pełną listę możecie sprawdzić w naszym tekście.