Imponujący sukces " Listów do M. 3". Film obejrzało przeszło 3 mln widzów
Ostatnim obrazem, który cieszył się w Polsce taką popularnością, był "Avatar" z 2009 r. Co przesądziło o sukcesie świątecznej komedii i dlaczego dopiero teraz padł nowy rekord?
"Listy do M. 3" weszły do kin 10 listopada i bez większego trudu wspięły się na szczyt listy najpopularniejszych filmów 2017 r. Wynik na poziomie 2,969 mln widzów był niezagrożony przez "Botoks" (2,315 mln, 2. miejsce na liście), a po 2 tygodniach stycznia najnowsza odsłona popularnej serii może się pochwalić kolejnym rekordem.
Film sprzedający 3 mln biletów to w polskich warunkach wyjątkowa sytuacja. Co prawda największe przeboje sprzed 1989 r. potrafiły przyciągnąć do kin kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt milionów rodaków (rekordzistą pozostają "Krzyżacy" – 32,3 mln widzów), jednak dzisiaj o takiej frekwencji dystrybutorzy mogą tylko pomarzyć.
Obejrzyj zwiastun filmu "Listy do M. 3":
"Listy do M." jako seria cieszą się niesłabnącą popularnością, jednak spektakularny sukces trzeciej części może budzić zaskoczenie. Na Zachodzie rzadko który sequel sprzedaje więcej biletów niż pierwszy film, żeby tylko wspomnieć o najnowszym przykładzie "Gwiezdnych wojen: Ostatniego Jedi". W Polsce nikt się tym jednak nie przejmuje, gdyż frekwencja rządzi się innymi prawami.
- W przypadku tego cyklu zadziałało po prostu prawo serii, które w naszym kraju działa nieco inaczej – mówi w rozmowie z WP Film Krzysztof Spór, krytyk filmowy. - Przy sukcesach pierwszych filmów można liczyć na rozwinięcie skrzydeł – dodaje, wskazując na przykłady "Pitbulla", "Wkręconych" czy "Kilera".
- Sukces "Listów do M. 3" związany jest bezpośrednio z osiągnięciami dwóch poprzednich części i rosnącym zainteresowaniem tymi prostymi opowieściami pozytywno-świąteczno-miłosnymi – zaznacza autor bloga "Spór w kinie". - Każdy kolejny odcinek "Listów do M." cieszył się coraz większy zainteresowaniem, markę ugruntowywały liczne seanse telewizyjne, do tego udział gwiazd i zmasowana reklama przyczyniły się do sukcesu.
Zdaniem krytyka "ten ostatni element jest istotną częścią sukcesu". Spór wskazuje na działanie TVN-u jako partnera telewizyjnego, który wykorzystuje swoje narzędzia i nakręca zainteresowanie produktem, jakim są kolejne część "Listów do M." - Żadna inna stacja w Polsce nie robi tego tak umiejętnie – twierdzi Spór, zwracając również uwagę na świąteczny charakter filmu i nieprzypadkową datę premiery.
- To taki film, który do kin ściąga widzów, którzy na seanse nie chodzą zbyt często i bardzo ostrożnie podejmują decyzję o wyborze kinowego seansu. Lepiej więc wybrać tytuł sprawdzony, dający szansę na odreagowanie i odpoczynek przed ekranem – zauważa krytyk.
Przypomnijmy, że "Listy do M. 2" (2,962 mln widzów) i "Pitbull: Niebezpieczne kobiety" (2,813 mln widzów) były o włos od przekroczenia bariery 3 mln widzów, jednak dopiero twórcom "Listów do M. 3" udała się ta sztuka. Dlaczego dopiero po 8 latach od premiery "Avatara"?
Krzysztof Spór wskazuje na zainteresowanie polskich widzów kinem, które wyraźnie rośnie od kilku lat. - Powiększa się infrastruktura, budowane są kolejne kina, przybywa sal, a co za tym idzie miejsc na salach kinowych. Te wszystkie elementy składają się na budowanie większej frekwencji – zauważa krytyk. Dodatkowym atutem "Listów do M. 3" jest "marka sama w sobie". - Niewiele potrzeba, aby przekonać widzów do kolejnego, podobnego seansu – kwituje autor bloga "Spór w kinie".