"Biała odwaga". Ten film aż parzy. Górale próbowali zablokować produkcję [RECENZJA]
"Biała odwaga" to film poruszający między innymi temat kolaboracji części górali z Niemcami w czasach II wojny światowej. I choć można było mieć obawy, że obejrzymy tanią próbę wzbudzenia sensacji, w rzeczywistości dostaliśmy kawał solidnie zrealizowanego dramatu historycznego.
"Biała odwaga" w ostatnich dwóch latach narobiła trochę szumu wokół siebie. Najpierw były protesty Związku Podhalan i przedstawicieli "Góralskiego Veta". Bano się, że film "zrodzi emocje i będzie prowadził do społecznych napięć, bowiem obrazy zdarzeń w nim pokazanych nie są jednoznacznie czarne lub białe". Potem była sytuacja z Instytutem Pamięci Narodowej, który stanowczo odciął się od produkcji, dementując doniesienia o konsultowaniu się twórców z jednostką. Pomijając już te fakty, o obrazie Marcina Koszałki zaczęto rozpisywać się też z powodu historii, która do tej pory nie istniała zbytnio w zbiorowej świadomości Polaków.
Chodzi o Goralenvolk, czyli działania administracyjne i polityczne na terenie Podhala w czasie II wojny światowej, w ramach których część górali zdecydowała się na współpracę z okupantem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: zwiastn filmu "Biała odwaga"
W filmie wątek powyższy historyczno-polityczny przeplata się z melodramatycznym. Główny bohater Jędrek Zawrata zaczyna fascynować się pseudonaukową ideą starogermańskiego plemienia Pragotów, których potomkami w prostej linii mają być górale. Razem z częścią mieszkańców Podhala podejmuje współpracę z nazistami z myślą o utworzeniu jakiegoś lokalnego państewka.
Motywacje Jędrka są jednak złożone. Wierzy, że konszachty z Niemcami ocalą najbliższych, a także pomogą mu odzyskać ukochaną Bronkę. Kobieta została żoną jego starszego brata, Maćka, który nie zamierza wchodzić w żadne relacje z najeźdźcami.
Trudna moralność
Koszałka w jednym z wywiadów wspominał, że los polskich górali podczas II wojny światowej jest dla niego przede wszystkim opowieścią o manipulowaniu odrębną grupą etniczną. Po seansie filmu mogę zapewnić, że ten temat został obrobiony z odpowiednią wstrzemięźliwością.
"Biała odwaga" w głównej mierze unaocznia nam, jak ludzkie wybory potrafią kształtować historię. Jednych pchają w stronę Goralenvolk, innych zmieniają w kurierów tatrzańskich. Szczęśliwie dla siebie Koszałka i scenarzysta Łukasz M. Maciejewski zadbali o to, by ich film był na tyle uczciwy, na ile jest to możliwe. Stąd nie uświadczymy jakichś rażących manipulacji, prostego wskazywania palcem na zdrajców. Znamienna jest w filmie scena, gdy górale dzielą się na dwa oddzielne obozy - jedni przystają do Jędrka, wierząc w obietnice nazistów, drudzy do Maćka.
Postać Jędrka jest zresztą najbardziej złożonym i konfundującym elementem "Białej odwagi". Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie nie mniejszego złoczyńcy od nazistów, ale po seansie nie jest łatwo jednoznacznie osądzić jej działania. Można wprost traktować Jędrka jako zdrajcę, człowieka o gorącej głowie, który daje się łatwo zmanipulować do wszczynania krwawych "odwetów" na Polakach czy wysyłania zaprzyjaźnionych Żydów na pewną śmierć.
Choć jego pomyłki mają wyjątkowy ciężar, można też patrzeć na niego jako ofiarę okoliczności i ślepej ideologii. Nikt nie może zarzucić twórcom, że nie próbowali oddać wszystkich odcieni osobowości tej postaci.
Co więcej, interesująco ukazano rozwój tego bohatera, bo w filmie pojawiają się sekwencje, w których wspina się po górach (i nie tylko). Mają one mocno symboliczny wydźwięk. Mianowicie wyznaczają kolejne kamienie milowe w życiu Jędrka, są jak cezury w fabule. Za pierwszym razem wspina się, by zapomnieć o krzywdzie, jaką wyrządził mu ojciec. To doprowadza do tragedii. Innym razem jest to pokaz tężyzny i odwagi przed nazistowskim "badaczem", co z kolei zaplątuje go w intrygę.
W Jędrka wcielił się Filip Pławiak. Aktor udźwignął trudy swojej roli, a zwłaszcza problematyczny aspekt, jakim jest jej moralność. Jednak nie on jedyny wypadł przyzwoicie. Julian Świeżewski jako Maciek, Jakub Gierszał jako Wolfram von Kamitz czy Sandra Drzymalska jako Bronka także zaprezentowali się autentycznie. Szczególnie ciekawie odbiera się postać graną przez Gierszała - jest to nazistowski "naukowiec" i alpinista, który uwodzi widza swoimi manierami i powierzchownością. Gdyby miała powstać ekranizacja "Łaskawych", to Gierszał byłby dobrym wyborem na rolę Maximilliana Auego.
"Biała odwaga" jest jak Wołyń?
W przeciwieństwie do "Łaskawych" czy takiego "Wołynia", a z tym filmem "Biała odwaga" jest już porównywana, obraz Koszałki nie jest drastyczny. Nie brakuje w nim jednak mocnych scen. Kilka z nich w swojej grotesce i makabryczności wyglądają jak żywcem wyjęte zarówno z wybitnego reportażu "Kaputt" Curio Malaparte, jak i wielkiego "Idź i patrz" Elema Klimowa. Mowa o kolacji z wysoko postawionym nazistą, gdzie poruszane są kwestie rasy oraz o ujęciu, w którym odjeżdżająca kamera ukazuje morze trupów.
Krew w żyłach, ale na innej zasadzie, mrożą też sekwencje, gdy pewna góralska rodzina przychodzi podpisać kartę "G" (te listy rzeczywiście istniały), donosząc przy okazji na wszystkich, którzy są przeciwko nazistom. Celem tylko i wyłącznie było osiągnięcie korzyści. Wciąż jednak takie sytuacje wyglądają na lekkie w zestawieniu z szarpiącym nerwy festiwalem okrucieństwa "Wołynia".
Sposób opowiadania w obu filmach też jest kompletnie inny - "Wołyń" to dzieło rwane i eliptyczne, "Biała odwaga" wręcz przeciwnie. A przecież Koszałka miałby pełne prawo iść innym tropem. Podpowiada to jeden z wątków w filmie, gdy kochanka Jędrka wystawia w teatrze balet modernistyczny. W dwudziestoleciu międzywojennym mieliśmy przecież wybitnych awangardzistów - Stanisława Ignacego Witkiewicza czy Michała Choromańskiego. Na wzór ich prozy można byłoby skonstruować podobnie zakręconą narrację.
Twórcy woleli jednak postawić na fabułę, która pod kątem budowy dramaturgicznej ma więcej wspólnego z powieścią realistyczną w wykonaniu Bolesława Prusa czy społeczno-obyczajową Władysława Reymonta. Ten klasycyzm wyrażany jest chociażby przez nieśpieszny, linearny rytm opowieści i bardzo klarownie zarysowany konflikt braterski.
Jedno na pewno łączy oba filmy - oba ukazują nam, jak zło nacjonalizmu prowadzi do zbrodni i czystek etnicznych.
Film spolaryzuje Polaków?
"Biała odwaga" jest dobrym dowodem na to, że Koszałka obrał korzystną dla polskiego widza drogę, skupiając się w ostatnich latach na filmach fabularnych. Ten zasłużony operator i dokumentalista naprawdę ma smykałkę do kręcenia historii, które nie rażą nadmiernym psychologizowaniem, a uderzają dokumentalną beznamiętnością.
Najnowszy film reżysera jest bez wątpienia większym osiągnięciem artystycznym niż "Czerwony pająk" (debiut fabularny Koszałki z 2015 r.), formalnie tak dopieszczonym, że trudno nie wyjść z podziwu nad wykonaną w filmie pracą realizacyjną - m.in. wspomniane wcześniej sceny ze wspinaczką robią niesamowite wrażenie.
Jednak mam wątpliwości, czy obraz spolaryzuje publikę w takim samym stopniu, co "Wołyń". Tamta produkcja budziła ogromne reakcje nie tylko z powodu pamięci o rzezi wołyńskiej, ale też z racji, że w naszym kraju już w 2016 r. przebywała i pracowała masa Ukraińców. Prawicowe środowiska nie były tym faktem zachwycone, więc szybko próbowały zawłaszczyć dzieło Smarzowskiego, wykorzystując go jako narzędzie do podgrzania najgorszych stereotypów i jako dowód przeciw współczesnej Ukrainie po Majdanie.
Przy "Białej odwadze" debata może być mniej gorąca, nawet jeśli temat otworzy zabliźnione rany. Co zrozumiałe, najmocniejsza reakcja może być po stronie górali. W końcu ich kultura bardzo wyraźnie wybrzmiewa z filmu Koszałki - widzimy ich wierzenia, obrzędy ślubne i pogrzebowe. Aktorzy specjalnie nawet nauczyli się gwary.
W tym miejscu muszę dodać, że ekipa filmu napotykała w trakcie kręcenia filmu na problemy ze strony górali. W jednej ze scen m.in. Pławiak miał wystąpić z góralskimi tancerzami - wszystko było dogadane, ale potem okazało się, że na planie się nie pojawią, bo zniknęli bez słowa.
Do tego tematu będzie okazja jeszcze wrócić. Teraz przede wszystkim trzeba podkreślić to, że właśnie doczekaliśmy się w Polsce kolejnego naprawdę dobrego filmu historycznego, który nie ma nic wspólnego z zazwyczaj prostacką u nas rozrywką w postaci kina patriotycznego. Za długo tolerowaliśmy paździerze. Teraz potrzeba nam dzieł jak "Biała odwaga" czy "Kos".
"Biała odwaga" trafi do kin 8 marca.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.