Irena Karel miała u stóp cały świat. Polska Brigitte Bardot kończy 79 lat
Słoneczko PRL, seksbomba, polska Brigitte Bardot. Irena Karel wyłamywała się ze schematów, rozpalała mężczyzn do czerwoności, a kobiety jednocześnie ją podziwiały i nienawidziły z zazdrości. Dziś kończy 79 lat i wciąż zachwyca.
Irenę Karel znali wszyscy. Występowała w największych ówczesnych przebojach filmowych. Nieważne czy grała w ekranizacji Sienkiewicza ("Pan Wołodyjowski") czy pływała w stanie nieważkości ("Sygnały MMXX"). Zawsze była piękna i emanowała seksapilem, a w smukłej figurze i kocich oczach nie sposób było się nie zakochać.
Mało kto widział, że jej miłość do wybitnego operatora Zygmunta Samosiuka była tragiczna i odcisnęła na jej życiu bolesne piętno. Jak dzisiaj radzi sobie polska Brigitte Bardot?
Takie piękne nazwisko
Urodziła się we Lwowie jako Irena Kiziuk. Jak głosi miejska legenda, swoje nowe nazwisko pożyczyła od słynnego kierowcy rajdowego. Podobno będąc w Juracie podeszła do Jana Karela, który w latach 60. wygrał Rajd Monte Carlo i zapytała: "Ma pan takie piękne nazwisko, a moje mi się nie podoba. Czy mogłabym... nazywać się tak jak pan?" Kierowca zgodził się i od tamtej pory świat zna ją jako Irena Karel.
Aktorką została dzięki przypadkowi. "Express Wieczorny" ogłosił eliminacje do telewizyjnego "Młodzieżowego Studia Poetyckiego", a Karel wzięła w nich udział. - Byłam uczennicą, szkoła wytypowała mnie do udziału w tym programie. Przeszłam wszystkie eliminacje. I tak się zaczęło - mówiła w "Rewii".
"Zgubiły mnie włosy blond"
Irena Karel przed kamerami zadebiutowała w wieku 21 lat. Choć był to zaledwie epizod, to zdołała zwrócić na siebie uwagę ludzi z branży filmowej. Tak rozpoczęła się kariera jednej z najpiękniejszych polskich aktorek. Po skończeniu warszawskiej PWST zrobiła błyskawiczną karierę.
Reżyserzy chętnie ją obsadzali. Karel pojawiła się m.in. w słynnych "Wilczych echach", "Chłopach", "Rzeczpospolitej babskiej" czy "Panu Wołodyjowskim". Aktorka próbowała również swoich sił za granicą, występując we Włoszech, NRD, Austrii, a nawet Egipcie. Rozgłos przyniosły jej nie tylko odważne role, ale również atrakcyjny wygląd słowiańskiej blondynki.
- Zgubiły mnie włosy blond. W 1967 r. kręciliśmy "Poradnik matrymonialny", w którym grałam pielęgniarkę Krystynę. Operator spojrzał na mój ogromny kok i stwierdził: "Masz wspaniałe włosy, ale dobrze byłoby je skrócić i rozjaśnić". I tak mój wizerunek poszedł w świat - powiedziała w rozmowie z tygodnikiem "Rewia".
Łamała serca playboyom PRL
W latach 60. spotykała się z Tadeuszem Rossem, który w młodości był playboyem, zmieniającym kobiety jak rękawiczki. Wszystko zmieniło się, kiedy poznał Irenę Karel. Postanowił się dla niej zmienić i ustatkować, jednak aktorka nie była nim zainteresowana na poważnie. Ross nie mógł sobie poradzić z tą sytuacją i targnął się na życie, połykając tabletki nasenne.
- Zawsze miałem bzika na punkcie kobiet. Myślę jednak, że to był pozytywny bzik. Jak kocham, to żarliwie. A że ukrop parzy, to się sparzyłem, ale niczego nie żałuję - mówił w biografii "Życie mnie przerosło".
Irena Karel następnie wdała się w romans z Andrzejem Łapickim. Poznali się jeszcze w szkole teatralnej, kiedy aktor był jej profesorem, co było dla młodej studentki znaczącą przeszkodą. Jednak po ukończeniu studiów nie widziała problemu, żeby ulec urokowi przystojnego i popularnego aktora. Ich znajomość długo nie przetrwała, ponieważ aktorce przeszkadzało, że Łapicki ma żonę i dzieci.
Poznali się w 1970 r. na planie filmu "Dzień listopadowy". Zygmunt Samosiuk (na zdjęciu) miał 31 lat i spory dorobek na koncie. Rok wcześniej rozpoczął twórczość fabularną zdjęciami do "Polowania na muchy" Andrzeja Wajdy. Do tamtej pory był znany przede wszystkim jako operator dokumentów. Pobrali się po czterech latach narzeczeństwa, 24 lutego 1974 r.
W dokumencie "Niezależna republika Samosiuk" w reżyserii Adama Lewandowskiego z ust Piotra Szulkina i Andrzeja Wajdy pada stwierdzenie, że mąż Ireny Karel był wówczas najbardziej utalentowanym operatorem światła. I nie ma w tym ani grama przesady.
W 1971 r. operator wraz z reżyserem Markiem Piwowskim nakręcili 10-minutowy wstrząsający dokument "Korkociąg", przedstawiający różne stadia choroby alkoholowej. Film okazał się smutną zapowiedzią przyszłych wydarzeń.
Straciła dla niego głowę
Nie był przystojniakiem, jednak było w nim coś, czemu Irena Karel nie potrafiła się oprzeć. Aktorka od samego początku wiedziała o alkoholizmie męża, jednak przez cały czas wierzyła, że wszystko jakoś się ułoży i przez cały czas wspierała jego walkę z chorobą. Niestety, jak się później okazało, na próżno.
Zygmunt Samosiuk ciągle tworzył. Jego siostra po latach opowiadała, że nie potrafił odmówić proponowanych mu do nakręcenia filmów. W sumie stworzył zdjęcia do 99 obrazów, których część jest dzisiaj uznawana za jedne z najwybitniejszych osiągnięć polskiej kinematografii.
Przepracowanie nie pomagało w wyrywaniu się ze szponów nałogu. Gwiazda "Wilczych ech" pragnęła stabilizacji, ciepła domowego ogniska i dzieci. Namiastką tego były ucieczki do ich kryjówki na Mazurach, gdzie w otoczeniu przyrody i przyjaciół zapominali o całym świecie. Niestety, z czasem stało się dla niej jasne, że nie można wygrać z ciemną stroną męża.
Z czasem alkoholizm Samosiuka okazał się nie do wytrzymania. Jak pisze "Na żywo", filmowiec potrafił zniknąć na kilka dni, a w tym czasie Irena Karel odchodziła od zmysłów. W końcu miarka się przebrała. Na początku lat 80. aktorka wyjechała do USA, gdzie przez pewien czas występowała. Wyjazd okazał się w pewnym sensie formą ucieczki o zmartwień, które coraz bardziej ją przytłaczały.
Z Polski dochodziły do niej niepokojące informacje. Mąż nalegał, aby wracała do kraju, na co ona nie reagowała. Zresztą, trudno się dziwić, przecież już nieraz przez to przechodziła i doskonale wiedziała, jak to się skończy. Jednak nie tym razem.
Nieszczęścia chodzą parami
Zygmunt Samosiuk zmarł nagle, 24 listopada 1983 r. Organizm nie wytrzymał tempa życia operatora. Mówiło się o przepracowaniu, jednak wszyscy wiedzieli, że filmowca zabił alkohol. Informacja o śmierci męża zastała Irenę Karel w Stanach. Aktorka obwiniała się, że nie było jej przy Zygmuncie, który w ostatnich chwilach życia naprawdę jej potrzebował.
Irena Karel wycofała się z życia zawodowego i towarzyskiego, zaszyła się w domu. Całą swoją energię przeznaczała na opiekę nad schorowaną matką. Na domiar złego aktorka przeżyła ciężki wypadek samochodowy i sama wymagała długotrwałej rekonwalescencji. Ostatnim jej filmem przed długą rozłąką z ekranem była "Akademia pana Kleksa".
Ma zabezpieczoną przyszłość
Na wielki ekran na moment powróciła w 1989 i 2000 r. epizodami w "Sztuce kochania" i "Bajlandzie". Jej ostatnią rolą był występ w "Był sobie dzieciak" Leszka Wosiewicza. Film miał swoją premierę cztery lata temu. Aktorka przez pewien czas występowała też w "Plebanii".
Kilka lat temu tygodnik "Rewia" podał, że gwiazda PRL ma powody do zadowolenia. Okazuje się, że aktorka odziedziczyła ogromny spadek. W jego skład weszły tereny położone naprzeciwko warszawskiego zoo. Łącznie wyceniono je na siedmiocyfrową kwotę.
10 sierpnia Irena Karel skończyła 79 lat. Obecnie mówi się, że charakteryzuje ją coś więcej niż dojrzała, nieprzemijająca uroda – niegdysiejszy prowokujący seksapil zastąpiły klasa i elegancja. Mimo swojego wieku aktorka zawsze wygląda świeżo i modnie. Gwiazda jest aktywna na Facebooku, gdzie często publikuje współczesne i archiwalne zdjęcia.