Irena Kwiatkowska: dla męża była gotowa rzucić aktorstwo
40 lat temu, w 1977 roku TVP zakończyła produkcję serialu "40-latek". - Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję - powtarzała jego słynna bohaterka, w którą wcielała się Irena Kwiatkowska. Samej artystce te słowa były bardzo bliskie; nie kryła, że aktorstwo zawsze było dla niej niezwykle ważne i podporządkowała mu niemal całe życie. Jednak kiedy jej ukochany ciężko zachorował, była gotowa odsunąć karierę na drugi plan, by się nim zaopiekować.
Dorastała w ubogiej, ale szczęśliwej rodzinie. Ojciec, drukarz, zaraził swoje dzieci miłością do literatury; nieraz potrafił wydać ostatni grosz na książki, zapominając, że w domu nie ma nic do jedzenia. Po latach Kwiatkowska te czasy będzie wspominać jednak z uśmiechem, twierdząc, że chociaż może chodziła głodna, dzięki rodzicowi od najmłodszych lat ćwiczyła swój umysł i kształtowała charakter.
Od kiedy pamiętała, marzyła o szkole teatralnej, jednak uważała, że nie ma szans zostać gwiazdą z powodu wydatnego nosa, którego szczerze nie znosiła.
Na egzaminie faktycznie nie było łatwo, ale grono profesorskie nie mogło pozostać obojętne na jej nieprzeciętne zdolności. Rektor Aleksander Zelwerowicz wpisał ją więc na listę przyjętych, ale zaznaczył, że choć widzi w Kwiatkowskiej wielki talent, będzie musiała ciężko pracować, by jakoś zatuszować swoje "skromne warunki". Ambitna Kwiatkowska posłuchała i wkrótce stała się jedną z najpilniejszych studentek w grupie.
Kiedy wybuchła wojna, Kwiatkowska na jakiś czas porzuciła aktorstwo, wstąpiła do Armii Krajowej, a podczas Powstania Warszawskiego służyła jako łączniczka. Udało się jej przeżyć, w dużej mierze również dzięki szczęściu – gdy poczuła na karku oddech Niemców, niewiele myśląc, uciekła na pole i dołączyła do wykopujących ziemniaki chłopów.
Złapano ją znacznie później, ale znowu los się do niej uśmiechnął. Została aresztowana przez gestapowców i znalazła się w pociągu, który miał ją zawieźć do obozu koncentracyjnego, ale po drodze okazało się, że nie ma w nim miejsca. Więźniom, w tym Kwiatkowskiej, pozwolono odejść.
Gdy sytuacja się uspokoiła, aktorka z radością wróciła na scenę i przed kamery.
Twierdziła, że była kobietą kochliwą, lubiącą towarzystwo mężczyzn - jednak z żadnym z nich nie chciała wiązać się na dłużej; bała się, że małżeństwo mogłoby zaszkodzić jej karierze. W 1948 roku wreszcie uległa, wychodząc za Bolesława Kielskiego, spikera Polskiego Radia. Wszyscy uważali, że małżonkowie byli dla siebie stworzeni. Kielski przychodził na każdy spektakl żony, manifestując wsparcie i oddanie. Był inteligentnym erudytą, imponował Kwiatkowskiej wiedzą i swoją opiekuńczością, doskonale się rozumieli. Był jej całkowicie oddany. W rodzinie mówiono, że ona miała swoją sztukę, a on miał tylko ją.
Dogadali się też w kwestiach rodzinnych – Kwiatkowska od razu oświadczyła partnerowi, że nie chce mieć dzieci. Uważała, że trzeba w pełni poświęcić się temu, co się robi, wybrać między sztuką a dziećmi.
Aktorka zresztą otwarcie przyznawała, że zdecydowała się usunąć ciążę, gdyż nie czuła się gotowa zostać matką. Podobno, jak twierdzili jej krewni, po wielu latach miała żałować podjętej decyzji; ona sama jednak nigdy głośno nie narzekała, ciesząc się każdą chwilą i nie rozpamiętując przeszłości.
Niestety, małżeńską sielankę zakłóciła niespodziewana tragedia. Któregoś dnia Kielski (na zdjęciu) przewrócił się, uderzając głową w beton. Kontuzja okazała się poważna, zaś diagniza zabrzmiała jak wyrok - postępujący paraliż. Kwiatkowska trwała wiernie u jego boku, sprawnie łącząc pracę z obowiązkami pielęgniarki.
– Podziwiałem ją za to, jak profesjonalnie potrafiła łączyć teatr, film i występy w kabarecie ze swym bardzo ciężkim życiem – mówił "Faktowi" Jerzy Gruza. – Pani Irena wiele lat opiekowała się swym ciężko chorym mężem. Ale kłopoty nigdy nie zakłóciły tego, co miała do wykonania.
Kielski zmarł w 1993 roku.
- Myślałam, że nie będę umiała się otrząsnąć. Moje wszystkie myśli, serce i dusza poszły za nim w inny świat. W ten sposób dalej jestem z nim w kontakcie. Modlę się i rozmawiam z nim. Kochał mnie, dawał mi poczucie bezpieczeństwa, był moim piorunochronem - mówiła zrozpaczona aktorka.
Po śmierci męża pocieszenia szukała w religii - codziennie się modliła i była wierną słuchaczką Radia Maryja. Ukojenie przynosiła jej też praca.
Z zawodu zdecydowała się odejść dopiero po kilkudziesięciu latach spędzonych na scenie. Przeniosła się do Domu Aktora w Skolimowie i powtarzała, że ma tylko jedno marzenie – chciałaby spokojnie odejść.
W styczniu 2011 roku jej stan się pogorszył. Natychmiast trafiła do szpitala, gdzie otoczono ją specjalistyczną opieką, ale Kwiatkowska wiedziała, że jej czas dobiega końca. Pod koniec lutego poprosiła, żeby pozwolono jej wrócić do domu, bo chciałaby "zasnąć we własnym łóżku". Przewieziono ją więc znowu do Skolimowa. Rankiem 3 marca do aktorki zajrzała pielęgniarka. Jak później opowiadała, aktorka westchnęła cicho, uśmiechnęła się – i umarła.