Jacek Braciak: przez wiele lat starał się wymazać swoje pochodzenie
Bez cienia przesady można powiedzieć, że Jacek Braciak, który w maju obchodzi 49. urodziny, to jeden z najbardziej uzdolnionych aktorów swojego pokolenia. Od lat konsekwentnie robi swoje, unika skandali skupiając się na kreowaniu kolejnych znakomitych ról – ostatnio m.in. w "Wołyniu" Wojciecha Smarzowskiego. Jednak zanim Braciak dotarł na szczyt, musiał przejść wiele upokorzeń.
W szczerej rozmowie z magazynem "Elle" Jacek Braciak opowiedział o swojej pracy, ambicjach, trudnej drodze, jaką musiał przebyć z niewielkiej, liczącej 12 domków miejscowości oraz kompleksach, z jakimi musiał się zmagać.
Okazuje się, że przez długi czas Braciak zmagał się z piętnem prowincjusza, którego po przeprowadzce do stolicy po prostu się wstydził.
- Przez wiele lat starałem się wymazać z siebie to pochodzenie. W szkole teatralnej i później dostawałem sygnały, że jest ono niewłaściwe - wspominał aktor na łamach "Elle". - Jakże ja mogłem nie znać "Pieśni Legionów"? Szkoła aktorska miała ambicje, żeby kształcić elity intelektualne.
To nie pierwszy raz, kiedy Braciak wracał do czasów szkolnych i opowiadał o swoich korzeniach oraz rodzinnych stronach.
Kilka lat wcześniej w innym wywiadzie opowiedział o dorastaniu w Rzekcinie, małej miejscowości położonej w województwie lubuskim.
- Rodzice nie wymagali tego ode mnie, ale sam z siebie im pomagałem - wspominał aktor. - Pracowałem przy wykopkach, sianokosach, wyrywaniu buraków, wycinaniu kapusty. Ciężka praca. Od dziecka chciałem się wyrwać z tej wsi.
Talent i spore możliwości dramatyczne dostrzegła w nim nauczycielka języka polskiego ucząca w Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Strzelcach Krajeńskich, które ukończył w 1987 roku. Za jej radą zdawał do szkoły teatralnej, gdzie dostał się za pierwszym podejściem. W Warszawie, do której przeniósł się na studia, zetknął się z ostracyzmem.
- Z góry zakładano, że jak jestem ze wsi, to na pewno ze mnie typ spod budki z piwem - wspominał aktor.
W przytoczonej rozmowie Jacek Braciak powrócił również do zdarzenia, które zapamięta pewnie do końca życia.
- Poznałem dziewczynę, niezwykle atrakcyjną, umówiliśmy się do kina. Ona była z bardzo dobrego, warszawskiego domu, pod kino przyprowadziła ją mama. Po filmie odprowadziłem dziewczynę, umówiliśmy się, że zadzwonię za kilka dni. Telefon odebrała jej mama. Przedstawiłem się i zapytałem grzecznie, czy mogę rozmawiać z córką. Powiedziała tylko: “Ty, Braciaku?” i odłożyła słuchawkę. Minęło tyle lat, a ja wciąż pamiętam pogardę w jej głosie.
A jak dzisiaj aktor zapatruje się na swoje pochodzenie? Po tylu latach Braciak nabrał do tego więcej dystansu.
- Zamieszkałem na Saskiej Kępie po latach tułania się po Warszawie. Najpierw była Dziekanka, czyli akademik szkoły teatralnej, potem Żoliborz, Wesoła, Grochów, Bródno… W każde z tych miejsc pchały mnie kolejne wydarzenia życiowe. I kiedy zamieszkałem na Saskiej Kępie, okazało się, że ta okolica najbardziej mi przypomina Zwierzyń, czyli miasteczko, w którego pobliżu się wychowywałem - mówił w wywiadzie. I dodał:
- Mała społeczność, ze swoimi wadami i zaletami. Jednak dla mnie ważniejsze są zalety: że mogę zapomnieć portfela, idąc do sklepu, bo wszyscy się tu znamy. Że sąsiedzi rzucą okiem na dom, kiedy wyjadę, że możemy sobie ufać.