''Jackie'': pierwsza wdowa [RECENZJA]
Wiele wizerunków legendarnej pierwszej damy Ameryki przewinęło się przez kinowy i telewizyjny ekran, zazwyczaj z przeciętnym skutkiem. Scenarzyści zwykle skupiają się na jej wyglądzie, a także zakulisowej roli i wpływie, jaki Jackie Kennedy miała na tworzenie się Camelotu – podobnego do królewskiego dworu, najbliższego otoczenia JFK. Na ekrany kin wchodzi właśnie najnowsza próba ujęcia tej nieprawdopodobnie fascynującej postaci. Jednak tym razem karkołomnego w gruncie rzeczy zadania nie podjął się Amerykanin, któremu Jackie z pewnością byłaby bliższa, a Chilijczyk Pablo Larraín – król klimatu i trudnych tematów („Nie”, „El Club”).
„Jackie” Larraína opisuje cztery najtrudniejsze dni z życia pierwszej damy, następujące po zabójstwie jej męża. Wiele z tych scen już kiedyś widzieliśmy, jeśli nie na łamach prasy, to w telewizji czy kinie. Nigdy jednak pani Kennedy nie wydawała się bliższa, bardziej ludzka i nieszczęśliwa niż wtedy, gdy musiała zmierzyć się z szokiem, samotnością i rolą „pierwszej wdowy”. Wszystko na oczach milionów ludzi, a przede wszystkim – własnych dzieci, którym, tak jak każda zwykła matka, musi wiele rzeczy wytłumaczyć, a także ukoić ból po stracie.
Takie ludzkie, zupełnie przyziemne i naturalne podejście do historii ma szansę zmienić postrzeganie tej w gruncie rzeczy tragicznej postaci. W ogromnej mierze za sprawą odtwórczyni głównej roli Natalie Portman, dzięki której film Larraína do zupełnie standardowych biopików nie należy. Jackie w jej wykonaniu otwarcie okazuje emocje, czuje się wtłoczona w wir okoliczności, na które nie ma wpływu i stara się na nie na bieżąco reagować. Z wdziękiem, o ile to w ogóle możliwe. Jednak przede wszystkim walczy o swoje miejsce. Czasem dość chaotycznie, nieufnie, z zacietrzewieniem, które nie przystoi osobie na jej stanowisku i o jej pozycji. Często - wyłącznie symbolicznie.
Myśląc o najbardziej ikonicznych postaciach popkultury często wskazuje się na Elvisa, Marilyn Monroe, Jamesa Deana. Takie wybory nie dziwią. Kiedy jednak w podobnych zestawieniach spotyka się Johna F. Kennedy’ego i jego żonę Jacqueline, wypada zadać sobie pytanie o miejsce polityki w świecie show-biznesu. Prezydencka para Stanów Zjednoczonych skutecznie i na trwałe zawładnęła sercami i umysłami na wręcz masową skalę. Do tego stopnia, że z sukcesem i bez specjalnego zdziwienia przyjmuje się ich chętnie do obu grup. Z jednakową łatwością pasowali bowiem do tygla Hollywoodu, co do szeregów największych i najpotężniejszych tego świata.
Film Larraína tego rodzaju dwuznaczności właściwie nie dotyka. Niespecjalnie interesuje go polityka i zakulisowe rozgrywki. Pozostawia również bardzo niewiele miejsca na analizę osobowości i działalności samego prezydenta, choroby, z którą zmagał się całe życie, niestałości w uczuciach, licznych romansów i podbojów, których niemym świadkiem była z pewnością Jackie. Pierwsza dama zaprezentowana jest natomiast jako jedyny pewny i trwały, centralny element w niesamowitym chaosie, w którym znalazła się cała ta rodzina. Chociaż przez lata traktowano ją wyłącznie jak ozdobę przyjęć, rautów czy wernisaży, towarzyszkę, wizytówkę i reprezentantkę, w godzinie próby to ona miała decydujące zdanie. Trudno o bardziej złożoną i niejednoznaczną bohaterkę filmu.
Paradoksalnie może właśnie dlatego mniej doświadczone aktorki nie wytrzymywały porównań i przechadzały się po planie właściwie niezauważone, jak Joanne Whalley, Katie Holmes, Jeanne Tripplehorn, Ginnifer Goodwin czy Minka Kelly. Wszystkie po kolei w porównaniu z oryginałem wypadały raczej blado, rzadko obdarzone były także charyzmą wystarczającą, aby można było uwierzyć w tajemniczy magnetyzm połączony z niespotykaną subtelnością i klasą prawdziwej Jackie. Podobny los raczej nie spotka Natalie Portman, która momentami pierwszą damę nie tylko przypomina, ale się w nią wręcz przeobraża. Jest to najlepiej widoczne w koncertowo przeprowadzonej scenie ze słynnym nagraniem telewizyjnym z Białego Domu. Aktorka tak samo wygląda, oddycha, akcentuje, uśmiecha się i porusza. Ryzyko bez wątpienia się opłaciło. Taką filmową Jackie na pewno zapamiętamy. Reszta to właściwie tylko tło. Wycyzelowane, drobiazgowo opracowane i prawdziwe, ale wciąż o znaczeniu drugoplanowym. „Jackie” błyszczy.