Jako aktor wygrał drugie życie. Claes Bang: kto z nas kiedyś nie zachował się jak dupek? [WYWIAD]
Z okazji premiery filmu "The Square", 15 września, prezentujemy wywiad, z odtwórcą głównej roli. Dzieło w reżyserii Rubena Östlunda otrzymało dwie nagrody na festiwalu w Cannes, za najlepszy film oraz nagrodę "Vulcain de L'Artiste-Technicien" dla scenarzystki Josefin Asberg.
* Łukasz Knap: Muszę zapytać cię o scenę seksu w "The Square"…*
Claes Bang: Nie masz litości.
To jedna z najzabawniejszych scen, jakie widziałem na Festiwalu w Cannes!
- Na planie kładliśmy się ze śmiechu. Dosłownie. Dlatego tak trudno było nam ją zagrać, nie umieliśmy zachować powagi.
Opiszmy tę scenę czytelnikom, którzy jeszcze nie widzieli filmu. Grany przez ciebie bohater kłóci się w łóżku ze swoją kochanką. Ubzdurał sobie, że ona chce wykorzystać jego nasienie do zapłodnienia, czego on nie chce. Wyrywają sobie zużytą prezerwatywę z rąk...
- Mój bohater ma dość wysokie mniemanie o sobie i swoim nasieniu (śmiech). Scena była naprawdę zabawna. Nie chcę zdradzać za wiele, ale sam wiesz, co się później z tą gumkę dzieje. Wyszło chyba przekonująco?
Bardzo. Ile razy powtarzaliście tę scenę?
- Nie zliczę, ale średnio każdą scenę powtarzaliśmy czterdzieści do pięćdziesięciu razy.
Sprawa jest jasna, Ruben Ostlund jest szaleńcem, ale dlaczego ty się zgodziłeś na takie warunki?
- Niektóre sceny powtarzaliśmy nawet sto razy. To jest autorska metoda Rubena, który doprowadza aktorów do stanu wycieńczenia, w którym przestają grać i zaczynają po prostu być w sytuacji, którą kreuje, która pod wpływem emocji staje się po prostu rzeczywista. Kontrowersyjna metoda, ale myślę, że w przypadku tej konkretnej historii i filmu sprawdziła się.
Efekt jest udany, ale mam wrażenie, że taka metoda pracy z aktorem jest torturą. Małpę, która gra w kilku ważnych scenach, też tak męczyliście?
- Małpa była w lepszej sytuacji niż my, ludzie (śmiech). Była wytresowana, ale nakazano nam zachowanie ostrożności. Ostrzegano nas, że może zachowywać się agresywnie. Nie mogliśmy jej patrzeć w oczy i krzyczeć w jej towarzystwie. Była pod specjalnym nadzorem.
Grany przez ciebie bohater jest szefem muzeum sztuki współczesnej. Ty w ogóle lubisz chodzić do muzeum?
- Lubię. Jest coś genialnego w prostej idei umieszczenia jakiegoś obrazu, instalacji w przestrzeni, która nie służy niczemu innemu. Ten gest zmusza nas do zastanowienia się nad rzeczami, obok których często przechodzimy obojętnie. Kocham sztukę. Wiem, że po “The Square” takie wyznanie jest kontrowersyjne, ale nic na to nie poradzę. Chodzenie do muzeum nigdy nie kojarzyło mi się z przykrym obowiązkiem. Mam kilka swoich ulubionych muzeów. Uwielbiam muzeum sztuki współczesnej Louisiana, które jest pół godziny jazdy samochodem od Kopenhagi. Ta placówka jest dziełem sztuki samym w sobie. Nie widziałem tam jeszcze złej wystawy, każda była dopracowana w najmniejszym szczególe. Byłem też kiedyś w fantastycznym muzeum w Warszawie. Przyjechałem tam z moją żoną, która pracowała jako makijażystka na planie filmu kręconego w Warszawie. Warszawa zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. To młode, pełne energii miasto, ma świetną atmosferę.
Zobacz zwiastun filmu "The Square":
Po filmie nie nabrałeś podejrzeń wobec sztuki współczesnej i w ogóle idei muzeum? Że często służy wyłącznie umacnianiu statusu społecznego, że zameldowanie się na Facebooku w jakiejś galerii jest komunikatem do znajomych “patrzcie, jaki jestem kulturalny”?
- Tak, ale w taki sposób można spojrzeć na każdą naszą aktywność, którą eksponujemy publicznie. Opublikowanie zdjęcia z wakacji w egzotycznym kraju lub zdjęcie wysmakowanego posiłku jest czymś podobnym. To snobizm, ale jakoś nie gorszy mnie, gdy ludzie chwalą się przeczytanymi książkami lub wizytą w muzeum. Poza tym w wielu krajach wstępy do muzeów są darmowe, dostępne dla każdego.
Nie drażnią cię wystawy, w których artyści odwołują się do mglistych idei, które odczytać mogą tylko ci, którzy znają inne pracy artysty lub znają jego kontekst?
- Gdy idę do muzeum, otwieram się na doświadczenie. Jeśli coś nie rozumiem, to czytam i pytam. Jeśli przekaz jest bardzo hermetyczny, idę do kolejnej sali lub wychodzę. Nigdy nie chodzę do muzeów, żeby potem chwalić się w towarzystwie. W gruncie rzeczy chodzenie do muzeum jest dla mnie osobistym doświadczeniem. Najbardziej przemawiają do mnie sztuka, która odwołują się bardziej do zmysłów niż intelektu. W każdym razie w muzeach szukam przeżyć i doświadczeń, a nie materiału do lansu.
“The Square” to dla ciebie film-przeżycie czy film-refleksja?
- Jedno i drugie. Ruben [Ostlund - przyp. red.] bardzo precyzyjnie posługuje się obrazami, aby wywołać w widzu konkretne emocje, ale on lubi, gdy po zobaczeniu filmu widz jest zmuszony do refleksji. “The Square” na pewno nie jest filmem, który poprawia nam nastrój. Jeśli widz identyfikuje się z moim bohaterem, musi zmierzyć się z trudnymi sytuacjami, zadać sobie pytanie: czy byłbym takim samym dupkiem, jak Christian, jeśli byłbym takim samym…
… hipokrytą?
- Dokładnie tak. Christian doskonale wie, co ma mówić i w jaki sposób się zachowywać, żeby sprawiać dobre wrażenie na innych. Ale gdy przychodzi do czynów, okazuje się, że lepiej wychodzi mu gadanie niż działanie. Lubi mówić o potrzebie zaufania i opieki, ale wobec chłopca, którego skrzywdził pomówieniem, zachowuje się jak ostatni palant. Ale zapytam, kto z nas w życiu nie zachował się kiedyś jak dupek? Granie tej postaci było dla mnie trudnym doświadczeniem. Marzyłem o tym, żeby zdjęcia do filmu skończyły się jak najwcześniej.
Twoją filmowę kochankę gra Elizabeth Moss. Jak ci się z nią współpracowało?
- Elizabeth pojawiła w końcowej fazie kręcenia filmu. Byłem wtedy naprawdę zmęczony i ona wniosła na plan świeżą energię, której wszyscy potrzebowaliśmy. To niesamowita aktorka, ma milion pomysłów na sekundę.
Jesteś chyba w tym momencie najwyższym aktorem w Cannes. To ci jakoś pomaga lub przeszkadza?
- Mój wzrost chyba nie ma znaczenia, prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Mnie wydaje się, że ma znaczenie. Twój bohater wydaje się jak z katalogu IKEA. Przystojny, wysoki brunet, który na naszych oczach pokazuje swoje słabe punkty. Gdybyś był wzrostu Danny’ego DeVito, te sceny działałyby inaczej. Wysoki wzrost jest kontrapunktem dla jego niskich pobudek.
- Generalnie w przypadku Christiana obserwujemy dużą dysproporcję pomiędzy tym, co mówi i deklaruje, a tym jak działa.
Ale twoją zasługą jest, że jednak go lubimy.
- Chciałem, żeby Christian był osobą, którą widz polubi, z którą chciałby pójść na piwo, mimo to, że czasami zachowuje się jak bufon i bywa tchórzliwy. Współczuję widzom, którzy go nie lubią, bo wtedy seans w kinie musi być dla nich męczący. Ale muszę przyznać, że na razie dostałem same pozytywne recenzje
Przed premierą w Cannes nie byłeś aktorem znanym poza Skandynawią. Myślisz, że teraz otworzą się przed tobą nowe drzwi?
- Tego nie wiem. Mam kilka aktorskich marzeń. Bardzo chciałbym zagrać w filmie Davida Lyncha.
Muszę cię zmartwić, ale Lynch zapowiedział, że nie nakręci już więcej filmu.
- Serio? Cholera, spóźniłem się! Drugim reżyserem, z którym chciałbym pracować, to Haneke. Wiem, że jego film jest też tutaj pokazywany w Cannes. Czytałem, że “Happy End” jest gorzką diagnozą tego, co się dzieje teraz w Europie. Myślę, że “The Square” mówi o czymś podobnym, że w jakiś sposób ludzie w Europie doszli do ściany, że kultura europejska potrzebuje zmiany.
Mówisz teraz trochę jak własny Christian, mówisz “ludzie”, a nie “ja”.
- Masz rację o tyle, że film uświadomił mi, że sam czasami zachowuję się jak Christian. Płacę podatki i nie mogę narzekać na poziom swojego życia. Gdy czytam o sytuacji innych krajów, dochodzę do wniosku, że Dania jest rajem na ziemi. Są ludzie, którzy nie mają dostępu do bieżącej pitnej wody. Czy robię wystarczająco dużo, żeby im pomóc? Nie! Byłbym ostatnim hipokrytą, gdybym powiedział, że jest inaczej. Żyję w bezpiecznej bańce, która w każdej chwili może prysnąć. “The Square” zmusił mnie do zadania sobie pytania: czy byłbym gotów obniżyć standard swojego życia, żeby innym żyło się lepiej? Sądzę, że każdy powinien zadać sobie to pytanie i szczerze na nie odpowiedzieć. Bo jeśli tak, to co zrobisz?