James Franco poniósł bolesną porażkę. "Zeroville" to totalna klapa
James Franco nakręcił film reklamowany hasłem: "Seks, kino, punk rock, 1969". Brzmi zachęcająco? Nie dla amerykańskiej widowni, która niemal całkowicie zignorowała nowe dzieło ambitnego aktora i reżysera.
James Franco wystąpił w 150 filmach, z których kilkadziesiąt sam wyreżyserował, wyprodukował, a do 25 napisał scenariusze. W Hollywood żartują, że Franco kręci na zmianę: najpierw jeden film dla siebie, a później drugi dla nikogo. Choć w jego karierze nie brakuje świetnie zarabiających hitów ("127 godzin", "Oz: Wielki i potężny", "Geneza planety małp"), to najnowsze dzieło Franco okazało się totalną klapą.
Obejrzyj: "Disaster Artist" - polski zwiastun
"Zeroville" to najgorzej zarabiający film w dorobku Franco jako aktora i reżysera. Jak podaje "The Wrap", obraz trafił początkowo tylko do 11 sal kinowych w całym kraju, zarabiając 8 tys. dol. Później dystrybutor zwiększył liczbę kopii do 80, na czym zarobił zaledwie 8,9 tys. dol. To średnio 111 dol. z jednego seansu. Biorąc pod uwagę, że za bilet do kina w USA płaci się średnio 10 dol., to nie trudno obliczyć frekwencję.
"Zeroville" nie pomogły ani nominacje na festiwalach w Ghent i San Sebastián, ani znane nazwiska w obsadzie. James Franco po raz kolejny zaprosił do współpracy swojego młodszego brata Dave'a Franco i przyjaciela Setha Rogena. Oprócz tego w obsadzie pojawił się Will Ferrell i Megan Fox.
"Zeroville" to opowieść o ekscentrycznym studencie (James Franco) z tatuażem na ogolonej głowie przedstawiającym Elizabeth Taylor i Montgomery'ego Clifta. Akcja rozgrywa się w 1969 r., gdy mężczyzna przybywa do Hollywood i pragnie rozsławić swoje imię w branży filmowej. Scenariusz powstał na podstawie powieści Steve'a Ericksona o tym samym tytule.