Wydał 6 mln dol. na najgorszy film w historii. Dzięki "Disaster Artist" znowu jest na językach wszystkich
Napisał, sfinansował, wyreżyserował, zagrał główną rolę i wypromował "najlepszy najgorszy film wszech czasów". Zarobił miliony i stał się popkulturowym fenomenem, a mimo to jego biografia jest pełna znaków zapytania i niejasności. Kim jest Tommy Wiseau?
Od kilku dni w polskich kinach można obejrzeć film "Disaster Artist", w którym James Franco (reżyser i odtwórca głównej roli) wziął na warsztat kulisy powstawania kultowego "The Room" z 2003 r. Obraz nazywany "Obywatelem Kane'em złego kina" od lat szokuje, zachwyca i bawi do łez widzów na całym świecie - tak samo jak jego twórca, enigmatyczny Tommy Wiseau, który jest bodaj najniezwyklejszym filmowcem w historii współczesnego kina.
- Czarne włosy, trupioblada cera i charakterystyczny wschodnioeuropejski akcent. Tommy Wiseau wygląda jak skrzyżowanie wampira na głodzie (patrz np. słynny klip Meat Loaf)
z wokalistą The Cure – trafnie zauważył Łukasz Knap w recenzji "Disaster Artist", który jest adaptacją książki z 2013 r. o tym samym tytule. Zarówno książka jak i film Jamesa Franco są doskonale znane Tommy'emu, przy czym filmowa wersja spodobała mu się o wiele bardziej, bo aż w 99,9 proc. Jego zdaniem książka napisana przez Grega Sestero oddaje tylko 40 proc. prawdy.
Za kulisami szaleństwa
Sestero, aktor, model i przyjaciel Wiseau, poznał go w latach 90. w San Francisco na warsztatach aktorskich. W filmie Franco widzimy, że ówczesny 19-latek był zafascynowany postacią długowłosego ekscentryka i wkrótce znalazł z nim wspólny język. Obaj pragnęli zmienić swoje życie i podążać za marzeniem o filmowej sławie. Udało się, choć po drodze doszło do wielu niesamowitych, czasem wręcz kuriozalnych sytuacji, które jakimś cudem doprowadziły ich do sukcesu.
"Disaster Artist" to zapis tej niezwykłej podróży, której głównym uczestnikiem był milioner o nieznanych personaliach, narodowości i dacie urodzenia. Od premiery "The Room" w 2003 r. Tommy Wiseau udzielił setek, jeśli nie tysięcy wywiadów, w których niemal za każdym razem pytano go o najbardziej podstawowe fakty z jego życia. A on konsekwentnie unikał jasnych odpowiedzi albo udzielał niewiarygodnych wyjaśnień.
Tomek z Poznania
Zazwyczaj mówi o dorastaniu w Nowym Orleanie i przeprowadzce do Kalifornii. Jego akcent zdradza wschodnioeuropejskie pochodzenie i jeśli wierzyć wypowiedzi sprzed kilku miesięcy, która padła w programie Jimmy'ego Kimmela, Wiseau faktycznie urodził się w Europie. Pasowałoby to do teorii o polskich korzeniach filmowca, podawanej przez kilka źródeł. Rick Harper, były współpracownik Wiseau, w nieautoryzowanym dokumencie "Room Full of Spoons" (2016) twierdził, że dotarł do jego rodziny mieszkającej w Poznaniu. Zgodnie z tą narracją Tommy Wiseau to nikt inny jak Tomasz Wieczorkiewicz.
Na polskie pochodzenie mają także wskazywać dokumenty imigracyjne domniemanego wuja Tommy'ego, Stanisława Wieczora, który przybył do USA i osiadł w Luizjanie. Sam Wiseau nigdy nie potwierdził tych doniesień, uznając, że "życie prywatne powinno pozostać prywatne".
Pieniądze to nie wszystko
Wiek, nazwisko i pochodzenie to nie jedyne zagadki nurtujące fanów Wiseau. Równie wielki znak zapytania pojawia się w kontekście źródła jego bogactwa. "The Room", który wygląda jak tandetny film nakręcony za góra kilka tysięcy dol., powstał prawdopodobnie za 6 mln dol. Wiseau kupił cały sprzęt (zamiast wynająć) do kręcenia w dwóch formatach: na taśmie 35mm i w wersji cyfrowej HD. Budował plany zdjęciowe zamiast korzystać z istniejących lokacji, utrzymywał ekipę, która spędziła na planie kilkanaście dni więcej niż pierwotnie zakładano.
W filmie pokazano, że jeździł białym mercedesem i miał dwa mieszkania: w San Francisco i Los Angeles. Sprawiał wrażenie, że pieniądze nie są dla niego żadnym problemem, ale skąd miał całe to bogactwo?
W jednym z wywiadów zdradził, że po studiach biznesowych prowadził firmę budowlaną, ale porzucił tę branże na rzecz samorealizacji w filmie. Kiedy indziej mówił, że studiował psychologię, a pieniądze na film (przypominam: wyłożył 6 mln dol. z własnej kieszeni) zdobył na handlu odzieżą. Przez jakiś czas spekulowano, że kręcenie "The Room" było pralnią brudnych pieniędzy. Tak czy inaczej, prawdę o źródłach jego dochodów zna pewnie tylko sam Wiseau. I urząd skarbowy.
Tak zły, że aż dobry
"The Room" trafił do kin w 2003 r., zarobił 1800 dol. i prawdopodobnie zostałby zapomniany przez historię, gdyby nie stał za nim Tommy Wiseau. Facet, który płacił kinom za wyświetlanie swojego filmu, z nadzieją na Oscarową nominację. Wieść o "najlepszym najgorszym filmie w dziejach" szybko się rozeszła i zaczęła fascynować kolejne rzesze widzów. Jakim cudem?
- Fenomen "The Room" jest szalenie prosty. W dobie niesłabnącej nostalgii za gatunkową tandetą ery VHS, spopularyzowaną przez pastiszowe eksperymenty Tarantino i Rodrigueza, czy niskonakładowe monster movies, taśmowo produkowane m.in. przez kanał SyFy, Tommy Wiseau stworzył film, który w sposób niezwykły się z tego nurtu wyłamuje. (…)* "The Room" zachowuje cechy filmu złego, rozbrajającego swoimi ostentacyjnymi wadami, ale jest przy tym tworem… zupełnie nieświadomym* – zrodzonym z pasji i wysiłku, szczerym, autentycznym. W zamierzeniu filmem po prostu dobrym. – pisał na łamach WP Film Piotr Pluciński.
Nic więc dziwnego, że nawet 2 lata po premierze comiesięczny seans "The Room" w jednym z kin w Los Angeles zapełniał całą salę. Bilety trzeba było kupować z dużym wyprzedzeniem, a wieść o dziele Wiseau niosła się w świat.
Ciąg dalszy nastąpił
W 2008 r. Greg Sestero, który po przygodzie z "The Room" przeniósł się do Europy i zajmował się modelingiem, odebrał niespodziewany telefon od amerykańskiego dziennikarza. Mężczyzna wyznał mu, że właśnie był na kinowym pokazie "The Room" (5 lat po premierze) i było to najbardziej niezwykłe doświadczenie filmowe w jego życiu. Właśnie wtedy Sestero zrozumiał, że ten kiczowaty, źle napisany, zagrany i kosmicznie drogi film jest czymś więcej niż dziwactwem typowym dla Tommy'ego.
Na fali zaskakującej popularności "The Room" Sestero napisał książkę, w której wspomina poznanie Tommy'ego, wspólny wyjazd do Los Angeles i wreszcie kulisy powstawania film. Wiseau, który nazywa Grega najlepszym przyjacielem, ocenił, że publikacja tylko w 40 proc. pokrywa się z prawdą. Sestero później tłumaczył, że Tommy "nie był zachwycony" rozdziałami o "The Room" i przedstawieniem gorzkiej prawdy stojącej za tym filmowym szaleństwem.
Jakiś czas później książka trafiła w ręce Jamesa Franco, który zgłosił się do Wiseau z propozycją kupienia praw do przeniesienia jego biografii na wielki ekran. Tommy nie miał nic przeciwko, a nawet – zdaniem Franco – był szczerze zdziwiony, że dopiero teraz ktoś chce nakręcić film o jego życiu. "Disaster Artist" spodobał mu się w 99,9 proc. A co z brakującym 0,1 proc.? Kiedy Franco zapytał o to po premierze, Tommy Wiseau z rozbrajającą szczerością powiedział, że powinien poprawić oświetlenie w jednej z pierwszych scen. James Franco dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że autor "The Room" przez cały seans miał na nosie ciemne okulary.