Janusz Morgenstern: Bohater mojego filmu musi być niebanalny
Bohater mojego filmu musi być niebanalny; gdy jakaś postać jest nieinteresująca, nie widzę powodu, by się nią zajmować - mówi w wywiadzie dla PAP reżyser Janusz Morgenstern. Jego najnowszy film, dramat obyczajowy "Mniejsze zło", trafi do kin 23 października.
Wcześniej, na 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni - który potrwa od 14 do 19 września - będzie walczył o główną nagrodę, Złote Lwy dla najlepszego polskiego filmu fabularnego.
Akcja "Mniejszego zła" rozgrywa się w Polsce w latach osiemdziesiątych. Główny bohater, bardzo ambitny student Kamil (w jego roli 30-letni Lesław Żurek)
pragnie zostać cenionym pisarzem. Chociaż nie ma literackiego talentu, dzięki sprytowi i nieuczciwym posunięciom - plagiatowaniu cudzych utworów - zdobywa sławę uznanego autora. Zyskuje ludzki podziw, zarabia sporo pieniędzy. Sukces jest jednak chwilowy. Szybko okazuje się, że oszustwo będzie miało nieprzyjemne konsekwencje. W obsadzie, oprócz Żurka, są m.in. Janusz Gajos, Wojciech Pszoniak, Anna Romantowska, Magdalena Cielecka, Tamara Arciuch i Borys Szyc.
PAP: Jaki jest związek "Mniejszego zła" z powieścią Janusza Andermana "Cały czas"?
Janusz Morgenstern: To nie jest film zrealizowany na podstawie tej książki. Jest nią jedynie inspirowany. Scenariusz napisałem wspólnie z autorem powieści, Januszem Andermanem. Historia przedstawiona w książce znacznie różni się od tej, która znalazła się w scenariuszu filmu. Pozwoliłem sobie na duże zmiany. Zmieniłem charaktery postaci. Co więcej, sens całej tej historii jest inny niż w książce. W powieści główny bohater jest postacią bardzo negatywną. Ja natomiast zrobiłem wszystko, by w filmie jego historia nabrała innego wymiaru. Mnie nie interesowałaby taka opowieść, jak treść tej książki. Gdy jakaś postać jest nieinteresująca, nie widzę powodu, by się nią zajmować. W moim filmie Kamil ulega ciągłym przemianom i - z tego, co wiem do tej pory - jest dobrze przyjmowany przez widownię.
Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni ponad 30 lat. Tymczasem mój film dotyczy wydarzeń mających miejsce w ciągu około dwóch lat. Ponadto w filmie znalazło się sporo elementów, których w ogóle w książce nie było. Pracowaliśmy nad nimi razem z Andermanem. Zrealizowałem "Mniejsze zło" w taki sposób, by sens tej opowieści był mi - osobiście - bliski. Robię filmy rzadko. Jeśli już decyduję się, by film zrealizować, musi to być historia, która mnie interesuje, a przede wszystkim w jakimś stopniu dotyczy mnie samego. * PAP: Kamil to główny bohater. Towarzyszy mu, w drugoplanowych rolach, wiele nie mniej interesujących postaci, które zapadają widzowi w pamięć. Na przykład grany znakomicie przez Janusza Gajosa ojciec głównego bohatera - niegdyś żołnierz Armii Krajowej, potem członek PZPR, jednocześnie podający się za zwolennika "Solidarności", który - uzasadniając swe życiowe "rozdarcie", brak jasnych zasad etycznych i lawirowanie między jednym środowiskiem a drugim - operuje argumentami: "trzeba umieć wąchać
czas", "jakoś przecież trzeba żyć"...*
J.M.: Bogactwo, różnorodność postaci jest dla mnie jako reżysera niezwykle ważna. W filmie "Mniejsze zło" jest cała plejada bohaterów o bardzo różnych charakterach. Są tam i kombinatorzy, i ludzie szlachetni. Niektóre postaci działają tak, jakby były pchane przez los, bez - jak się wydaje - jakiegokolwiek światopoglądu. Nie ma wśród tych wszystkich osób bohaterów idealnych. To jednak ludzie prawdziwi, z krwi i kości. Wydaje mi się, że między innymi z tego względu ten film może być ciekawy. Ocenę zostawiam widzowi. Akcja filmu rozgrywa się w latach osiemdziesiątych, ale postanowiłem wprowadzić do niego wyraźne akcenty dotyczące współczesności.
PAP: Kamil ulega w filmie zdecydowanej przemianie na lepsze, między innymi pod wpływem wniosków, do jakich dochodzi, przyglądając się postępowaniu ojca.
J.M.: Tak, w pewnej chwili przychodzi opamiętanie. Kamilowi daje do myślenia wybuch pogardliwej złości ze strony pokornej wcześniej matki, która nie wytrzymuje zakłamania ojca. Potem, podczas stypy po pogrzebie ojca, młody bohater poznaje szczegóły z przeszłości ojca. Robi to na nim negatywne wrażenie, ponieważ dowiaduje się o sprawach, o które nie podejrzewał swojego ojca. Wreszcie następuje szok po wprowadzeniu stanu wojennego. W Kamilu powoli dojrzewa pozytywna przemiana. Młody bohater chce naprawić dawne grzechy. Ostatecznym odkupieniem tych grzechów będzie pobyt Kamila w więzieniu.
PAP: Na jakiego widza w przypadku "Mniejszego zła" liczy Pan przede wszystkim?
J.M. Młodego. Uważam, że to jest film dla młodych ludzi.
PAP: Czy Pan sam ocenia bohaterów swoich filmów, wprowadza podział na postaci jednoznacznie pozytywne i jednoznacznie negatywne?
J.M.: Moim celem było, by widz samodzielnie ocenił każdą postać. Wiem, że niektórzy - spośród tych osób, które widziały już film - mają bardzo rygorystyczne, negatywne podejście do ojca Kamila. Jednak pamiętajmy, ile milionów ludzi należało do partii. Jakoś się w życiu ustawiali - chcieli skończyć studia, wyjechać zagranicę. Nie byli to ludzie jednakowi. Liczę na to, że zaletą mojego filmu jest różnorodność postaci. Nie jest w nim tak, że po jednej stronie stoi człowiek z cudownym charakterem, a po drugiej przestępca. Wprowadzając do filmowej historii bohaterów, nie oceniam ich - jako autor tej opowieści, którą potem mam przekazać innym, widowni. Mogę mieć tylko swój prywatny osąd.
PAP: Czy Pańskim zdaniem "Mniejsze zło" to film zbliżony w stylu i wymowie do obrazów realizowanych w ramach nurtu moralnego niepokoju?
J.M.: Nie. Ja nigdy nie byłem admiratorem tego nurtu.
PAP: Jak wyglądało kompletowanie obsady? Na planach wcześniejszych filmów pracował Pan z wieloma wybitnymi aktorami, m.in. Zbyszkiem Cybulskim, Danielem Olbrychskim, Janem Englertem. Dlaczego tym razem główną rolę powierzył Pan Lesławowi Żurkowi?
J.M.: Żurka wybrałem spośród kilku młodych aktorów, którym robiłem próbne zdjęcia do "Mniejszego zła". Widziałem go wcześniej w małym epizodzie w pewnym brytyjskim filmie - gdy siedział przy stoliku z dziewczyną i rozmawiali. Treść tej rozmowy nie miała dla mnie znaczenia. Postanowiłem zaprosić Żurka na próbne zdjęcia, potem omawiałem z nim postać Kamila. Zależało mi na aktorze, który pasowałby idealnie do tej roli. Postać Kamila jest bardzo niejednoznaczna, a w Lesławie Żurku dostrzegłem różnorodność. Chciałem, by stworzył na ekranie bohatera będącego "nie wprost", nie wyłącznie szlachetnego czy wyłącznie złego, ponieważ - jak już mówiłem - takie postaci mnie nie interesują. PAP: Niektóre postaci pojawiają się w Pańskim filmie w zaledwie jednym ujęciu, i są to bohaterowie grani przez znakomitych aktorów, np. Krzysztofa Kolbergera, Marka Siudyma, Wiktora Zborowskiego, Zofię Czerwińską.
J.M.: Wielu dobrych aktorów zgłaszało się do mnie, gdy przygotowywałem się do realizacji "Mniejszego zła". Byli wśród nich i tacy, którzy tłumaczyli, że jeszcze ze mną nie pracowali, a bardzo chcieliby pracować. Umożliwiłem im to. Zarówno im, jak i mnie współpraca ta sprawiła przyjemność.
PAP: Jest Pan reżyserem cieszącym się wielkim szacunkiem polskiej publiczności za sprawą tak znakomitych filmów, jak m.in. "Do widzenia, do jutra", "Trzeba zabić tę miłość", "Żółty szalik" czy serial "Kolumbowie". Co dla Pana jako reżysera jest najważniejsze?
J.M.: Moja główna zasada to żeby film był ciekawy. Jeśli nawet powstanie film intelektualnie bardzo "głęboki", ale nieciekawy i ludzie będą wychodzić z kina, to moim zdaniem oznacza klęskę reżysera. Kiedyś, gdy wyreżyserowałem "Żółty szalik", Krzysztof Zanussi napisał w "Polityce", że oglądając ten film nie mógł oderwać się od fotela. Dla mnie to był dowód, że udało mi się zrobić coś dobrego.
PAP: Na koniec pytanie o całkiem inny film, innego reżysera. Jeszcze niedawno był Pan wymieniany jako kierownik artystyczny w procesie realizacji kontrowersyjnej "Tajemnicy Westerplatte", którą postanowił wyreżyserować Paweł Chochlew. Projekt tego wojennego filmu wywołał kontrowersje - uznano, że w scenariuszu obrońcy Westerplatte zostali ukazani w niektórych momentach w bardzo niekorzystnym świetle. Czy nadal jest pan kierownikiem artystycznym tego projektu?
J.M.: Nie, już nie jestem. Kiedy poznałem Pawła Chochlewa, zrobił na mnie dobre wrażenie. Dostałem do przeczytania scenariusz jego filmu. Potem długo rozmawialiśmy. On był do tego projektu nastawiony entuzjastycznie. Pod koniec rozmowy zapytał mnie, czy mógłbym zająć się opieką artystyczną nad tym filmem. Ja sam zrealizowałem przecież sporo filmów batalistycznych dotyczących okresu II wojny światowej (np. "Godzina W", serial "Kolumbowie" - PAP). Podpisałem wtedy wstępne porozumienie o mojej opiece artystycznej nad filmem Chochlewa. To było jeszcze przed tą aferą, która wybuchła. Powiedziałem reżyserowi, że mogę udzielać mu rad, ale nie będę obecny na planie filmowym. Na tym się skończyło. Po paru miesiącach, już po tym, gdy rozpętały się kontrowersje wokół "Tajemnicy Westerplatte" i gdy ja myślałem, że ten film już "spadł", Chochlew zadzwonił do mnie, przeprosił i powiedział, że nie wiadomo jeszcze, jak to wszystko się potoczy, że "pewnie pan słyszał, jak to wszystko wygląda". Nie wiem, czy mam rację, czy
nie, ale ja uważam Pawła Chochlewa za pozytywną postać. Co się stało, do czego on został potem zobowiązany - nie mam pojęcia.
PAP: Czy zatem obecnie ma Pan cokolwiek wspólnego z projektem "Tajemnica Westerplatte"?
J.M.: Nie.
PAP: Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Joanna Poros