Jarosław poznał ją, kiedy z Lechem kręcili film. Dziś to "najbardziej mroczna postać PiS". Nieznane kulisy "O dwóch takich, co ukradli Księżyc"
Na planie słynnego filmu Jarosław Kaczyński zawarł jedną z najważniejszych przyjaźni w swoim życiu. Janina Goss od prawie 55 lat trwa u jego boku i opiekuje się nim, tak jak robiła to przed pięcioma dekadami. - To były dwa czorty, które ze swoją piękną matką mieszkały w tym samym hotelu i przewracały go do góry nogami – tak wspominał bliźniaków Marek Kondrat.
O Janinie Goss (na zdjęciu poniżej) wiadomo niewiele. Kiedy "Newsweek" próbował zrobić wywiad na jej temat, ludzie z PiS nie chcieli o niej rozmawiać. Jak wyjawił gazecie jeden z łódzkich działaczy, Goss jest formalnie "skarbnikiem komitetu miejskiego", ale "tytuł nie ma żadnego znaczenia, to najbardziej mroczna postać w partii. Jest po prostu najważniejsza". Dziś należy do zarządu powiązanej z PiS spółki Srebrna.
Jest mile widziana w gabinecie prezesa o każdej porze - to ona pożyczyła mu 200 tysięcy na finansowanie leczenia mamy Jadwigi, opiekowała się chorą kobietą i, ponieważ jest zwolenniczką medycyny naturalnej, przywoziła jej lecznice ziółka. W PiS niektórzy nazywają ją "szamanką".
Legenda głosi, że Kaczyńscy poznali Goss jeszcze jako mali chłopcy na planie "O dwóch takich, co ukradli Księżyc".
- Towarzysząca im na planie mama szukała w Łodzi lokum na czas kręcenia zdjęć i znalazła je u rodziny Gossów. Sama Janina jest tylko o kilka lat starsza od braci, ale zajmowała się już ponoć małymi aktorami. Tak zaczęła się wieloletnia przyjaźń z Jadwigą Kaczyńską. Janina Goss bywała stałym gościem na niedzielnych obiadach w domu Kaczyńskich - czytamy w "Newsweeku".
Goss musiała mieć więc świetne podejście do dzieci i stalowe nerwy, bowiem opieka nad bliźniakami nie należała do najłatwiejszych. Byli nieznośni, a ich kolega, Marek Kondrat, nazywał ich wprost "czortami".
Film „O dwóch takich, co ukradli Księżyc” miał swoją premierę w 1962 roku; obraz w reżyserii Jana Batorego, oparty na powieści Kornela Makuszyńskiego, zebrał doskonałe recenzje i zgarnął kilka nagród na festiwalach. Kaczyńscy wcielili się w Jacka i Placka, niesfornych i leniwych bliźniaków mieszkających we wsi Zapiecek, którzy wyruszają w podróż – by ukraść Księżyc – a w jej trakcie przechodzą przemianę duchową i wracają do domu zupełnie odmienieni.
Nie garnęli się do filmu
Ogłoszenie o przesłuchaniach do powstającego właśnie filmu „O dwóch takich, co ukradli Księżyc” znalazł w gazecie Stanisław Miedza-Tomaszewski, wuj Kaczyńskich, który od razu uznał, że jego krewniacy byliby idealnymi kandydatami do głównych ról.
Tyle że Kaczyńscy początkowo podobno wcale nie mieli ochoty na aktorską przygodę i ulegli dopiero na prośbę matki, Jadwigi. Wuj miał dobrego nosa - Jarosław i Lech trafili do ostatniego etapu przesłuchania i, choć wywołało to niemałe protesty wśród części ekipy filmowej, zaproponowano im angaż: Lech miał zagrać Jacka, a Jarosław Placka.
Ich mama nie posiadała się ze szczęścia, a ponieważ film kręcono w Łodzi, zrezygnowała nawet z pracy w szkole, by na planie mieć oko na swoich synów.
- Byli oczywiście nieznośni – wyznawała w jednym z wywiadów. - Zamykali na klucz kierownika produkcji. Zaprzyjaźnili się z rekwizytorem, aby wyłudzić od niego świecę dymną. Musiałam zapłacić za remont dwóch pokoi hotelowych.
I choć debiutujący bracia zdobyli uznanie krytyki, nie wiązali swojej przyszłości z graniem.
- Aktorami zostać nie chcieli – dodawała ich matka. - Najwyżej reżyserami.
To były dwa czorty
Kaczyńscy wkrótce znaleźli kompana do rozrób - został nim Marek Kondrat, który akurat pracował nad „Historią żółtej ciżemki”. We trójkę dawali się wszystkim we znaki.
- To były dwa czorty, które ze swoją piękną matką mieszkały w tym samym hotelu i przewracały go do góry nogami – wspominał bliźniaków w "Gazecie Wyborczej" Kondrat. - Byli żywiołem nie do opanowania, problemem edukacyjnym dla wszystkich, bo, żeby zrobili coś na gwizdek, trzeba ich było najpierw spacyfikować. Oni byli żywi, normalni, niezwykle inteligentni i, co ważne, wspierali się, jeden miał koło siebie drugiego.
O tej wielkiej, niespożytej energii filmowych bliźniaków opowiadał również ojciec Krzysztofa Krawczyka.
- Ojciec grał w filmie „O dwóch takich co ukradli Księżyc” - wspominał w radiu Złote Przeboje piosenkarz. - Wracał z planu i mówił: Cholera, oni mają tyle energii, mają wentylatory w tych pupach, mówi, latają, i mamy nawet zdjęcie, jak ojciec jednego, chyba Lecha, Kaczyńskiego, prowadzi na łańcuchu, bo oni tam coś do tego miasta się dostali. I na łańcuch przyszłego prezydenta... na łańcuchu. Gruby burmistrz, ojciec miał wtedy 120 kilo żywej wagi. To takie charakterystyczne.
Młodych braci Kaczyńskich dobrze zapamiętała również Małgorzata Potocka.
Biłam ich linijką
- Tato robił scenografię do "O dwóch takich, co ukradli Księżyc" – mówiła w "Wysokich Obcasach". - W moim pokoju stały dwa pelikany z filmu.
- Bracia Kaczyńscy przychodzili do nas, żeby na tych pelikanach posiedzieć, co mnie doprowadzało do szału. Biłam ich wtedy linijką po nogach, liczyłam do dziesięciu i kazałam schodzić. Po latach pan prezydent Lech Kaczyński przypomniał mi jeszcze, że kiedy pelikany były podłączane do elektrycznego sterownika (by ruszały im się oczy), to co rusz prąd przebijał przez pióra i raził ich po nogach.
Po premierze filmu Kaczyńskim nie było łatwo – rówieśnicy zazdrościli im ekranowej przygody i bracia stracili wielu kolegów z podwórka. Sami jednak podobno nigdy nie wywyższali się z powodu swojego aktorskiego epizodu. I, jak twierdzili, zawsze mogli liczyć na siebie nawzajem.
- Nigdy nie czuliśmy się samotni – zapewniali.