Jean-Claude Carrière: jak wyglądał "pierwszy raz" laureata Oscara? Z prostytutką. Miał wtedy 13 lat
Gigant francuskiego kina, scenarzysta Bunuela, Formana, Wajdy, Schlöndorffa, Malle'a, Godarda, autor ponad 80 książek, długo ukrywał sekret ze swojej młodości. O tym, że swój pierwszy raz przeżył z panią do towarzystwa. Zaprowadzili go do niej starsi koledzy z Paryża, gdzie wraz z rodzicami przeprowadził się ze wsi pod koniec drugiej wojny światowej. Miał wtedy trzynaście lat. Swoje pierwsze doświadczenia erotyczne opisał w książce "Szorstkie wino", która właśnie ukazała się po polsku.
Fragment pochodzi z książki Jeana-Claude'a Carrière'a ”Szorstkie wino” w przekładzie Wiktora Dłuskiego, wydanej nakładem Drzewa Babel.
PIERWSZE KONTAKTY
Dla wszystkich chłopców ze wsi wielkim źródłem miłosnych marzeń były letniczki. Czy to z Béziers, czy to z Sète albo Carcassonne, przyjeżdżały regularnie z rodzinami do Colombières. Lepiej ubrane, z lepszym makijażem, przybywały z miasta. Musiały więc wiedzieć więcej. Tak przynajmniej przypuszczaliśmy. I uważaliśmy je za bardzo podniecające. Patrzyliśmy na nie, kiedy co roku wysiadały z pociągu, jako na obietnice rozkoszy, wtajemniczycielki. Nosiły krótkie spódniczki, ciemne okulary, jasne bluzki i szorty. Do kąpieli zakładały białe czepki.
Niektóre wdawały się w wakacyjne flirty z miejscowymi chłopakami. Niejaka Yvette, najładniejsza ze wszystkich, "odwiedzała" jednego młodzieńca ze wsi, ale ten związek rozpadł się, nie wiem dlaczego.
Miałem pierwsze stosunki z jedną z tych letniczek, która miała jak ja siedem, osiem lub dziewięć lat i mieszkała w sąsiednim domu, nazywała się Guiguite. Stosunki bardzo niewinne, ale osobliwe, które polegały na tym, że polewaliśmy sobie wzajemnie części intymne białym mlekiem, wyciskanym z niektórych nie całkiem dojrzałych fig. Czy to był jej pomysł, czy mój? Nie mam pojęcia. Działo się to na schodach, na świeżym powietrzu.
Marie-Madeleine Bourdel była moją najbliższą, najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa i nią pozostała. Jej matka była nauczycielką w Saint-Martin. Jej ojciec, mój chrzestny, pracował na kolei w Bédarieux. Udawał się tam codziennie w skórzanej pilotce, na wielkim czarnym motorze, który robił na mnie wielkie wrażenie. Marie-Madeleine, którą nazywano Nénette (czego nie cierpiała i co można zrozumieć), była ode mnie o dziewięć miesięcy młodsza, jej rodzice, bliscy przyjaciele moich, zdecydowali się mieć dziecko w dniu, kiedy ja się urodziłem.
Chociaż stale się kłóciliśmy, praktycznie chowaliśmy się razem. Z wiekiem, kiedy nasi rodzice zostawiali nas popołudniami samych w domu, nierzadko zabawialiśmy się, było to dotykanie, pokazywanie sobie. Całkiem niewinne, jeśli można powiedzieć. Chodziło o wzajemną informację.
Dziewczęta w pewnych miejscach nie są takie same jak chłopcy. Tylko tyle mogliśmy wywnioskować z tych seansów.
Chłopcy próbowali pogłębiać te badania zaglądając w szkole dziewczętom pod spódniczki, albo w razie potrzeby przewracając je, żeby lepiej widzieć. Kiedy przejeżdżały na rowerze, czekaliśmy na każdy powiew wiatru. Kiedy trafiała się okazja, z rzadka i ostrożnie sięgaliśmy nawet wzrokiem pod suknie nauczycielek. Młodsza z nich, panna Sabatier, była przez pewien czas obiektem moich rojeń. Wyobrażałem sobie, nie bardzo wiem dlaczego, że ucieka po jakichś schodach ubrana tylko w gorset: czy był to wpływ albumu dziadka?
Bardzo też pociągała mnie w tych latach (od ósmego do dwunastego roku życia) starsza siostra kolegi z La Pomarède. Miała pewnie szesnaście-osiemnaście lat, nazywała się Edmée i oczywiście miała nas za smarkaczy. Robiłem, co mogłem, napisałem nawet dla niej poemat regularnym wierszem, wszystko na nic. Uzyskałem tyle, że pewnego razu na drodze, z okazji festynu, wzięła mnie pod rękę i zrobiła ze mną parę kroków. Ale szybko mnie porzuciła, mówiąc – i to zdanie też dało mi bez skutku do myślenia:
– Ty w ogóle nie umiesz chodzić pod rękę!
Dodałbym do skromnych elementów moich odkryć kilka numerów pisma "Życie paryskie", które walały się u mojego dziadka. Mogłem tam zobaczyć narysowane młode kobiety w kombinacjach do kolan, z nogami w chodakach na wysokich obcasach, z krótkimi włosami uczesanymi "na chłopca". Paliły i siadały ze skrzyżowanymi nogami na kanapie – meblu nieznanym w Colombières. Był też album dziadka z pułku, w którym damskie desusy pochodziły z wcześniejszej epoki, i jedna lub dwie popularne powieści ilustrowane, którymi się zaczytywałem (czytałem wszystko, co mi wpadało w rękę).
Jedna z tych powieści, pióra René Maizeroy, nosiła tytuł "La Peau" [Skóra]. Nic nie pamiętam z fabuły (chyba jeden mężczyzna między dwiema kobietami, albo przeciwnie), ale dobrze pamiętam jeden z obrazków. Kobieta leży w trawie na polanie. Zdjęła suknię. Ma na sobie krótką koszulkę, która pozwala prawie widzieć piersi, i czarne pończochy. Ubrany mężczyzna klęczy tuż przy niej i wyciąga ku niej ręce. Kobieta zdaje się go delikatnym gestem odpychać i mówi do niego:
– Wąchaj mnie, jak się wącha kwiat.
Takie zdanie może pogrążyć ciekawe dziecko w długie niespokojne rozmyślania. A więc są kobiety, które się wącha? To właśnie jest miłość? To o tym wszyscy mówią? Wpatrywałem się w ten obrazek uporczywie jak w jakąś tajemnicę, której ważności się domyślałem, ale nic nie pozwalało mi jej rozwiązać.
Podobnie, co znaczyły takie wyrażenia jak „kobieta zmysłowa”, albo: „pochylić się nad kobietą płonącą z pożądania”? Pożądania czego? Z pewnością jakiegoś czynu niebezpiecznego i tajnego, może nawet bolesnego, ale pociągającego, skoro poświęcano mu ilustrowane powieści. Ale nie mogłem podłożyć pod te słowa żadnego wyraźnego obrazu, a tym bardziej
żadnego uczucia.
Z innej książki (a może z tej samej?) przypominam sobie dokładnie scenę, którą czytałem wiele razy w półmroku, wciąż obawiając się, że ktoś nadejdzie.
Pewna "zepsuta kobieta" jest sama u siebie. Rozbiera się i staje naga przed szafą z lustrem. I mówi, wyginając leniwie ciało, przyglądając się sobie "z rozkoszą" w lustrze i myśląc o mężczyźnie, którego ma zamiar uwieść (oczywiście kosztem nieperwersyjnej rywalki):
– Ach, mój piękny lotniku! Gdybyś tu był, przysięgam, że byśmy się nie nudzili!
Jeszcze jedno zdanie skomplikowane, trudniejsze do rozszyfrowania niż inskrypcja w egzotycznym języku. Co robi kobieta, żeby się nie nudzić, kiedy jest naga, z pięknym lotnikiem i przed szafą z lustrem? Zadawałem sobie mnóstwo pytań, ale wszystkie pozostawiały mnie w niepewności, zaniepokojonego.
Świadkiem prawdziwego przypadku rozpusty zostałem po raz pierwszy – jak i zresztą większa część wsi – dzięki kontaktowi z panią Foulquié.
PO NIEPOKOJU NIEPOKÓJ
Ta tajemnica utrzymywała się przez całą moją wczesną młodość, aż do końca wojny, kiedy w sypialni, gdzie spałem sam, zaczęły mi się przytrafiać pierwsze nocne erekcje, a nawet moja pierwsza mimowolna ejakulacja: nie mogę powiedzieć, by była to żywa rozkosz ani oczekiwana ekstaza, tylko raczej nowy niepokój, który dołączył do innych. Co się dzieje? Co mam z tym zrobić? Chłopiec mówi o tym rodzicom, ale oni mają własne problemy. Odpowiadają tylko półsłówkami: "To nic, przyzwyczaisz się, wytrzyj się i śpij".
Onanizm był jeszcze uważany nie tylko za grzech, z którego musieliśmy się co tydzień spowiadać ("dotykałeś się"?), ale za czynność niezdrową i szkodliwą. Ciężkie przekleństwo, którym wiek XIX obłożył tę czynność, utrzymywało się wciąż. Stąd lęk przed osłabieniem i kalectwem.
To nie było rozwiązanie. Nie były nim też przechwałki, często wulgarne, tych, których w kolegium w Ardouane nazywaliśmy dużymi i mieli czternaście do siedemnastu lat. Odpowiadając na klasyczne pytanie: "A ty po szkole, kim chciałbyś być?", jeden z tych chłopców powiedział kiedyś księdzu: "Jebaką".
Nie wiem, czy spełnił to pragnienie młodości, bo potem nigdy go nie spotkałem, ale tamtego dnia został za tę odpowiedź surowo ukarany. Chodziło więc i w tym wypadku o czyn bardzo pociągający, ale i bardzo potępienia godny i z pewnością związany z płcią, z kobietami. Jednak konkretny sens tej działalności jebaki mi umykał. Nie umiałem sobie wyobrazić żadnej postawy, żadnego obrazu i oczywiście nie miałem nikogo, kogo mógłbym zapytać.
Jak wielu chłopcom (i z pewnością dziewczętom) zdarzało mi się wieczorem w sypialni wsunąć do łóżka kolegi, zarówno zimą, w obronie przed zimnem, jak i w poszukiwaniu intymności, kontaktu z kimś. W Colombières, kiedy pewnego popołudnia zostałem sam z dalekim kuzynem przybyłym z Nîmes, który ze swoimi czternastu czy piętnastu latami wydawał mi się bardzo stary, zgodziłem się, na jego żądanie, oglądać i dotykać jego członka. Był bardzo dumny z jego ciemnego uwłosienia i jego twardości.
Ale to nigdy nie poszło dalej.
Pierwsza część mego życia kończyła się w niewiedzy i ciekawości. Coś zasadniczego nie zostało mi ujawnione i czułem to. Myślę, że w tych czasach wielu chłopców podzielało moją ignorancję i moje rozczarowanie, zapewne głębsze na wsi mimo naszego wczesnego kontaktu z porodami ssaków. Brakowało nam właściwego miastu pomieszania ludzi, wskutek którego każda poufna informacja obiega ulice, metro, kawiarnie, sale kinowe. My kręciliśmy się w kółko, z pokolenia na pokolenie. Niektóre wsie nie znały nawet pani Foulquié, która pogłębiłaby ich rozgoryczenie.
•
1 kwietnia 1945 roku w wieku trzynastu i pół roku przyjechałem do Paryża. Na ostatni kwartał roku szkolnego umieszczono mnie w liceum im. Woltera. Nie wiedziałem, kim był Wolter – ojcowie z Ardouane pilnie wystrzegali się mówienia nam o nim. Musiał to jednak być wielki człowiek, skoro Paryż poświęcił mu takie liceum przy alei Republiki.
Szybko nauczono mnie, kim był i nauczono mnie wielu innych rzeczy. Moich nowych koleżków, samych Paryżan, najpierw rozbawił mój akcent, a potem spytali mnie, czy jestem prawiczkiem. Odpowiedziałem szczerze: tak, jestem. Bez żadnej wątpliwości. Nigdy nie "spałem z kobietą. Zaprowadzili mnie więc do dzielnicy Hal i zasłona wreszcie się rozdarła, dzięki dość chudej damie, która przechadzała się po ulicy Łabędziej. Tego dnia w zaledwie dziesięć minut wszystkie moje dziecięce wątpliwości znalazły rozwiązanie i nie mogę powiedzieć, by to było porywające.
Moi weseli koledzy – wszyscy starsi ode mnie – czekali na mnie w kawiarni przy ulicy Saint-Denis. No jak? No jak? Chcąc nie chcąc musiałem im opowiedzieć, co się zdarzyło. Zrobiłem to z nieco nonszalancką pewnością siebie (nie miałem czternastu lat) człowieka wtajemniczonego, który obecnie wie wszystko, co trzeba wiedzieć i może w razie potrzeby udzielać rad.
W istocie był to tylko nieśmiały początek drogi długiej i niepewnej, gdzie jedna tajemnica stale przyzywa drugą. W jakim wieku człowiek może powiedzieć, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania, które dzieckiem zadawał sobie w tej dziedzinie?
Wśród licealistów krążyła wówczas – i może krąży wciąż – legenda, wedle której kurwy rozprawiczają bezpłatnie prawiczków, bo to przynosi im szczęście. Niezręcznie próbowałem powoływać się na swoje dziewictwo wobec chudej damy z ulicy Łabędziej, ale nic to nie dało. Zapłaciłem, jak wszyscy.
Zobacz jak powstawała okładka książki:
Jean-Claude Carrière – ur. 1931, francuski scenarzysta, pisarz, dziennikarz, dramaturg, autor słuchowisk, adaptator wielu dzieł literatury światowej. Zdobył sławę jako wieloletni scenarzysta Luisa Buñuela. Na swoim koncie ma współpracę z klasykami światowego kina takimi jak: Miloš Forman, Andrzej Wajda, Volker Schlöndorff, Louis Malle, Jean-Luc Godard, Carlos Saura, Wayne Wang, Pierre Etaix, Nagisa Oshima. Kilkunastoletnia współpraca z Peterem Brookiem zaowocowała 9-godzinną adaptacją sceniczną sanskryckiego eposu „Mahabharata”. Jest laureatem nagrody Brytyjskiej Akademii Sztuki Filmowej, francuskiego Cezara, Europejskiej Nagrody Filmowej oraz Oscara za całokształt twórczości. Autor ponad 80 książek, w Polsce ukazały się m.in: „Alfabet zakochanego w Indiach”, „Alfabet zakochanego w Meksyku”, dwa tomy „Kręgu łgarzy”, a niedawno „Szorstkie wino” (wyd. Drzewo Babel).
Jean-Claude Carrière z projektem okładki swojej książki autorstwa polskiego plakacisty Michała Batorego