Jean-Paul Belmondo: Prasa nadal chętnie rozpisuje się o jego miłosnych podbojach
09.04.2014 | aktual.: 22.03.2017 20:54
Przyjaciele aktora podkreślają zaś, że choć we Francji wciąż cieszy się niesłabnącą sławą i jest bożyszczem tłumów, swoich rodaków traktuje z szacunkiem, uprzejmie, nigdy się nie wywyższa i nie próbuje gwiazdorzyć.
- Na przygodę nigdy nie jest się za starym. Ten, kto nie ma na nią ochoty, jest trupem za życia – mówił niegdyś Jean-Paul Belmondo i właśnie z tych słów uczynił swoje credo.
Aktor, który 9 kwietnia obchodzi 81. urodziny, wciąż korzysta z życia, czerpiąc z niego pełnymi garściami. Prasa chętnie rozpisuje się o jego nieodpartym uroku, którego czas nie zdołał zatrzeć, i licznych romansach z dużo młodszymi kobietami (więcej tutaj)
.
Przyjaciele aktora podkreślają zaś, że choć we Francji wciąż cieszy się niesłabnącą sławą i jest bożyszczem tłumów, swoich rodaków traktuje z szacunkiem, uprzejmie, nigdy się nie wywyższa i nie próbuje gwiazdorzyć.
Walczył na ringu
Wcale nie zamierzał robić kariery aktorskiej. Jako nastolatek był całkowicie pochłonięty sportem, przede wszystkim zaś boksem i piłką nożną.
Miał 16 lat, kiedy po raz pierwszy stanął na ringu bokserskim w Paryżu, biorąc udział w amatorskiej walce. Wygrał i to zwycięstwo zachęciło go do kolejnych prób – jego kariera sportowa była pasmem sukcesów, choć nie trwała zbyt długo.
To zamiłowanie do sportu i niebezpieczeństwa odziedziczył zresztą jego syn, Paul, który został kierowcą wyścigowym.
Niespodziewana gwiazda
Zaczął grywać w teatrze, ale wówczas nie zwrócił niczyjej uwagi. Miał 23 lata, kiedy zadebiutował na ekranie. Jednak musiały minąć cztery kolejne, nim jego nazwisko stało się znane szerszej publiczności.
Gwiazdę uczynił z niego francuski reżyser Jean-Luc Godard, proponując mało doświadczonemu aktorowi jedną z głównych ról w swoim filmie „Do utraty tchu”.
Chociaż projekt był niedopracowany, a budżet niewielki, Belmondo wyraził zgodę. Obaj z zaskoczeniem obserwowali późniejszy sukces wspólnej produkcji, nazywanej dziś manifestem awangardowego nurtu Nowej Fali.
Nieposkromiony kaskader
Od tego momentu jego kariera ruszyła z kopyta. Krytyka rozpływała się nad utalentowanym aktorem, kobiety za nim szalały, mężczyźni marzyli o posiadaniu takiej klasy i charyzmy.
Nazywano go „francuskim Jamesem Deanem”, zachwycano się jego odwagą – z podziwem odnotowywano, że Belmondo nie zgadzał się na dublerów i wszystkie popisy kaskaderskie wykonywał sam.
Zdanie zmienił dopiero, w obawie o swoje zdrowie, po wypadku na planie filmu „Skok” z 1985 roku.
Skarb narodowy
Francuzi go pokochali i szybko stał się ich największym dobrem narodowym. Nazywali go zdrobniale Bebelem, a jego filmy gromadziły na widowni prawdziwe tłumy.
Wybaczano mu udział w mniejszych i większych skandalach obyczajowych, a na jego bujne życie towarzyskie patrzono przez palce.
Podziwiano jego naturalny, nieudawany i niewymuszony styl bycia, a autobiografia „30 lat, 25 filmów”, którą wydał wkrótce po 30. urodzinach, z miejsca stała się bestsellerem.
Bożyszcze kobiet
Nie był stały w uczuciach, ale kobiet to nie zrażało i Belmondo nie mógł się wręcz opędzić od damskiego towarzystwa.
W 1953 roku usidliła go Élodie Constantin; para doczekała się nawet trójki dzieci, ale małżeństwo rozpadło się 13 lat później, kiedy na jaw wyszedł romans aktora z Ursulą Andress.
Potem łączono go z innymi pięknościami (między innymi z Brigitte Bardot)
, aż wreszcie w 1989 roku poznał młodszą o ponad 30 lat Nathalie Tardivel (na zdjęciu). Pobrali się dopiero w 2002 roku, ale najwyraźniej Belmondo nie czuł się zbyt dobrze w związku małżeńskim i sześć lat później para wniosła o rozwód.
Kłopoty zdrowotne
W roku 2001 fani aktora zamarli z przerażenia – media poinformowały, że Belmondo ma udar mózgu i znajduje się pod opieką lekarzy. Aktor był częściowo sparaliżowany, miał problemy z mówieniem.
Poddano go intensywnej rehabilitacji i filmowy amant, ku zdziwieniu lekarzy, błyskawicznie powrócił do zdrowia.
Opuścił nawet szpital kilkanaście dni przed wyznaczonym terminem, zapewniając, że czuje się znakomicie i odzyskał dawną formę. Ale przez dobrych kilka lat trzymał się z dala od kamer.
''Taki właśnie jestem''
I choć Belmondo wciąż trzyma się świetnie,* zaczął zdawać sobie sprawę z upływu czasu.* Ale nie boi się starości, po prostu zmienił nieco swoje filmowej emploi. Pożegnał się, choć nie bez żalu, z filmami akcji.
- Nie chcę, żeby zapamiętano mnie jako latającego dziadka z francuskich filmów – żartował.
Kiedy w 2008 roku postanowił powrócić do grania, zgodził się przyjąć rolę w filmie „Un Homme et son chien” wyłącznie pod warunkiem, że na ekranie pokażą go bez żadnego upiększania, jako chorego, niepełnosprawnego mężczyznę.
- Bo taki właśnie jestem – stwierdził aktor. (sm/gk)