Joanna Kulig: Inwestycja się zwróciła
*Joanna Kulig, która w tym roku odebrała w Gdyni nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej za rolę w filmie „Sponsoring”, jest przykładem na to, że talent, poparty nauką i ciężką pracą, procentuje! Z aktorką rozmawiamy o zagranicznej karierze, nowych propozycjach filmowych, nauce języków i radości, jaką jej sukces wywołuje w rodzinnej Muszynce.*
* - Za rolę Alicji w „Sponsoringu” Małgośki Szumowskiej otrzymałaś na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Ta rola to był skok na głęboką wodę?*
Skokiem na głęboką wodę, jeśli chodzi o moją zagraniczną karierę, była „Kobieta z piątej dzielnicy” – mój pierwszy francuski film, który zrobiłam z Pawłem Pawlikowskim. Natomiast moim pierwszym filmem zagranicznym w ogóle był niemiecki „Die Zeit verlorene” (Zagubiony czas) w reżyserii Anny Justice. Ale dopiero po „Sponsoringu”, który miał dużą promocję, zrobiło się o mnie głośniej. Wywiady, pozowanie do zdjęć, konferencje – to dla mnie nowe doświadczenia. Nie przepadam za tym, ale wiem, że to ważne. Miło, że ludzie chcą mnie oglądać.
Fot. AKPA
- Idziesz jak burza. Jak w tej chwili rysuje się Twoja zagraniczna kariera?
Po „Sponsoringu” wygrałam casting do filmu „Hansel i Gretet: Łowcy czarownic” dla amerykańskiego studia Paramount. Zdjęcia kręcone były w Poczdamie. Rola nie była duża, ale przeżycie wielkie. 250-osobowa ekipa, mnóstwo efektów specjalnych – latałam na miotle, przygotowano mi maskę na twarz, którą zakładano 2,5 godziny, do tego rude włosy. Jestem tam nie do rozpoznania. Miałam też próby z kaskaderami i dwa tygodnie lekcji z nauczycielem od akcentu. Potem zagrałam w filmie „Chwile nieulotne” Jacka Borcucha, koprodukcji polsko-hiszpańskiej. Teraz wygrałam casting do serialu „Szpiedzy w Warszawie”, który jest koprodukcją TVP i BBC, a także do drugiej transzy serialu HBO „Bez tajemnic”.
- Dużo tego!
To nie wszystko! Mam nadzieję, że uda się nam zrealizować film „Disco polo”, w reżyserii mojego męża Macieja Bochniaka, opowiadający o błyskawicznej karierze i równie szybkim upadku zespołu discopolowego.
- Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie tematem disco polo?
Wcześniej Maciek nakręcił dokument dla HBO „Miliard szczęśliwych ludzi”, oparty na chińskiej przygodzie zespołu Bayer Full.
- Kiedy wkraczacie na plan?
Chcielibyśmy, aby zdjęcia zaczęły się jesienią. Wszystko zależy od tego, czy do tego czasu uda się dopiąć budżet. Jeśli tak, ruszymy zgodnie z planem.
- Kogo tym razem zagrasz?
Żonę Mateusza Kościukiewicza (śmiech). To historia trzech osób – małżeństwa, które gram ja i Mateusz Kościukiewicz, oraz pewnego bogatego mężczyzny. Trójkąt miłosny, można powiedzieć.
Fot. AKPA
- Wspominałaś o nauce języków, która jest szalenie ważna, kiedy się chce grać zagranicą. Wcześniej uczyłaś się francuskiego, teraz szlifujesz angielski…
Tak, na planie „Szpiegów w Warszawie”, którego akcja toczy się w 1930 roku, miałam nauczyciela od akcentu. Okazało się, że on również uczył się metodą Tomatisa, którą ja uczyłam się francuskiego, a np. Gerard Depardieu i Juliette Binoche angielskiego. Ostatnio byłam też w Londynie na kursie Tomatisa po angielsku. Moja nauczycielka była śpiewaczką operową, która w swojej karierze musiała śpiewać w 10 językach. Pamiętam, że gdy miałam zajęcia w klasie śpiewu operowego, to też śpiewaliśmy w wielu językach.
- Jak widać dobrze Ci ta nauka idzie…
Z językami jest tak, że jeśli się nie usłyszy pewnych dźwięków, trudno je powtórzyć. W Tomatisie bardzo "rozćwiczają" uszy. Na przykład, jeśli obcokrajowiec przyjeżdża do Polski, słyszy gównie „sz” i „cz”. Poza tym dorosły człowiek jest już przyzwyczajony do swojego akcentu. Trzeba sobie przyswoić odpowiednie częstotliwości. Każdy język ma swój rytm. Kiedy zrobiłam te dwa Tomatisy, francuski i angielski, nastąpił postęp. Zaczęłam lepiej mówić i więcej słyszeć. To żmudna, ale przynosząca efekty, praca. Nie da się jej zrobić w pięć minut.
- Jesteś w takim razie bardzo cierpliwą i systematyczną osobą…
Nie powiedziałabym (śmiech), ale do nauki języków podchodzę jak do nauki gry na fortepianie. To tak jakby komuś dorosłemu kazać, żeby od razu zagrał Chopina. Nie zagra. Na początku proste utwory gra się bardzo powoli. Potem coraz szybciej. W końcu nauka wchodzi w krew. Człowiek nie zastanawia się już jak ma ułożyć palce na klawiaturze, po prostu gra.
Fot. AKPA
- Dążysz do tego, żeby się pozbyć akcentu?
Zawsze będę mówiła z akcentem. Zdaję sobie sprawę, że Brytyjczycy czy Francuzi i tak nie zatrudnią Polki do roli Brytyjki i Francuzki. Mają wystarczającą ilość swoich aktorów. Z drugiej strony, to że jestem z Polski jest moim atutem, Polki są jako kobiety energetycznie i charyzmatyczne.
- Czyli akcent czasem się przydaje?
Tak, na przykład na planie „Hansel i Gretet: Łowcy czarownic” każda z czarownic pochodziła z innego kraju i musiała mówić z określonym akcentem. Chodziło o to, żeby stworzyć charakterystyczny język czarownic. Taki modern english, z uniwersalnym akcentem brytyjskim, ale zrozumiały dla Amerykanów.
- Dużo mówisz o Tomatisie. Czym się ta metoda charakteryzuje?
Tomatis pomaga nie tylko w nauce języków. Metoda ta wzmacnia koncentrację. Sprawdza się też u dzieci z ADHD i dysleksją. Mój program polegał na tym, że słuchałam Mozarta, który bardzo uspokaja umysł, i chorałów gregoriańskich. Oprócz muzyki były puszczane fragmenty tekstów po angielsku, na różnych amplitudach – czasem cicho, czasem głośno – i śpiew podczas zajęć. Są takie kabiny, gdzie powtarza się, jak dziecko, krótkie słowa. Na przykład: dom – house. Potem trzy słowa. Następnie dłuższe zdania. Nieustanne powtarzanie.
- Podobnie jak przygotowywanie się do roli?
To zależy. Na planie „Szpiegów w Warszawie” poznałam aktora, który opowiadał, że kiedy 20 lat temu był w Nowym Jorku na zajęciach aktorskich, nauczyli go ważnej zasady: „Jestem, chcę, robię”. Jestem tą rolą, chcę ją grać i zrobię to. Chętnie wypróbuję tę metodę.
Fot. AKPA
- Praca, praca… a co z odpoczynkiem, podróżami? Czy jako młoda mężatka pozwalasz sobie na odrobinę takiego luksusu?
Pewnie. Byliśmy z Maćkiem w Wietnamie i strasznie mi się ten Wietnam spodobał. Zupełnie jak u mnie na wsi… Sajgon totalny (śmiech). Wszystko się tam dzieje naraz. Tu ktoś gotuje, tam kozy wożą albo jeżdżą motorem, pełno dzieci. My z Maćkiem też jeździliśmy skuterem. Jestem zachwycona Wietnamem. Chciałabym tam jeszcze wrócić. Na podróż specjalnie wybraliśmy styczeń, kiedy u nas jest zimno a tam ciepło, 30 stopni. Postanowiłam, że od tej pory wakacje będę sobie robić także w zimie. Dzięki temu ta zima mi się skróci. A latem mogę odwiedzać różne fajne miejsca w Polsce.
- Nie omijając, jak sądzę, gór i Muszynki. Co w Twoich rodzinnych stronach mówi się o Twoim sukcesie?
Podobno wszyscy się cieszą. Mama mówi, że ludziom jest miło, kiedy mówię o swojej miejscowości, że nie wstydzę się tego skąd pochodzę. To dla nich ważne. W gminie też się cieszą, ponieważ wspierali mnie w edukacji. Różni ludzie mi pomagali, więc są zadowoleni, że inwestycja się zwróciła (śmiech). Naprawdę nie trzeba pochodzić z bogatego domu, mieć układów, żeby coś osiągnąć. Trzeba się dużo uczyć i ciężko pracować. Ale warto!
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA