"Kevin" krypto-prawicową opowieścią? A to wcale nie najbardziej zaskakująca z teorii!
Mimo że większość widzów, którzy zasiądą w święta do kolejnego seansu "Kevina samego w domu", zna film na pamięć, trudno wyobrazić sobie ten okres bez niesfornego ośmiolatka. Nawet zagraniczne media piszą o naszej zaskakującej obsesji.
Kevin McCallister wrósł w polską kulturę bożonarodzeniową tak mocno, że trudno wyobrazić sobie świąteczny okres bez zaśmiewania się z jego naiwnych wyobrażeń na temat dorosłości, czy podziwiania kreatywnych sadystycznych pułapek zastawianych na głupkowatych włamywaczy.
Seans nakręconego w 1990 roku filmu Chrisa Columbusa stał się w Polsce osobnym rytuałem, do tego stopnia, że gdy w 2010 roku "Kevin sam w domu" nie znalazł się w świątecznej ramówce Polsatu, podniosła się prawdziwie ogólnokrajowa wrzawa, podpisywano petycje, złorzeczono na włodarzy stacji. Wymuszony przez widzów seans okazał się dużym przebojem, uzmysławiając decydentom, że bożonarodzeniowa telewizja jest w Polsce bez Kevina zdecydowanie uboższa.
Rezolutny ośmiolatek bawiący się przez kilka dni w odpowiedzialność bije popularnością na głowę zachodnich klasyków Ebenezera Scrooge’a z "Opowieści wigilijnej" czy George’a Baileya z "Tego wspaniałego życia". Ba, nawet John McClane ze "Szklanej pułapki" nie jest w stanie dać mu rady. W zagranicznych artykułach o niesłabnącej popularności "Kevina..." jedną z przytaczanych często ciekawostek jest ta, że w Polsce film stał się wręcz kulturowym fenomenem.
Co takiego jest w Kevinie, że tak bardzo go kochamy? W końcu film opowiada o przeciętnym chłopaczku z amerykańskich przedmieść, który jest zanurzony w amerykańskiej kulturze do tego stopnia, że mógłby w latach 90., gdy Amerykanie wierzyli wciąż w swą wyjątkowość, promować Amerykę na plakatach propagandowych.
Paradoksalnie jedno z wielu wyjaśnień popularności filmu u nas w kraju zawiera się właśnie w filmowej celebracji amerykańskości, którą Polki i Polacy chłonęli bezdyskusyjnie w latach 90., zazdrościwszy bohaterowi ogromnego domu i efektownego sposobu życia, zaś jego rodzicom świąt w Paryżu. Celebracji, która dziś pozwala wracać z nostalgią do dawnych marzeń i wyobrażeń o obyczajowo-konsumpcyjnym raju, naszym polskim "amerykańskim śnie", który większości widzów raczej w takiej formie się nie spełnił.
Z kolei młodsi widzowie, którzy stawali się przez lata niejako z przymusu częścią świątecznego fenomenu "Kevina", dostawali efektowną opowieść na pograniczu kina familijnego (przesłanie o byciu razem w święta i docenianiu własnej rodziny) oraz iście anarchistycznej komedii z kreskówkową przemocą o tym dobrym, który tryumfuje nad złymi, dzięki własnej kreatywności.
Być jak Kevin
Kolejnym aspektem powodzenia "Kevina" jest fakt, że film zaczął z upływem lat nabierać znaczeń, których dzieciaki i młodzi dorośli oglądający go w latach 90. nie zauważali. Oto bowiem film, którego protagonista bawi się w dojrzałość, uświadamiając sobie, że nie jest ona zupełnie taka, jak sobie ją wyobrażał. Że trzeba robić zakupy, prać, gotować, że trzeba skądś wziąć pieniądze na to wszystko, więc nie można całym dniami oglądać filmów, zajadać się pizzą i lodami czy wydurniać i odsypiać owo wydurnianie.
Że jak się jest dorosłym, nie wystarczy być takim, jak rodzice czy znajomi, lecz każdego dnia wytyczać własną ścieżkę oraz poszukiwać odpowiedzi na dręczące pytania. W dzisiejszych czasach pojęcie dorosłości nabrało bardzo wielu nowych znaczeń, nierzadko fałszywych, wpajanych za sprawą wypełnionych pustymi iluzjami reklam i stylizowanych filmów, dlatego tak miło wrócić do opowieści, która w tak bezpieczny i przewidywalny sposób pozwala wspomnieć przez parędziesiąt minut dawną wersję siebie.
Nawet jeśli "Kevin" mówi w pewnym sensie o tym, że amerykańska dorosłość była już wtedy do cna wypełniona iluzjami propagowanymi przez reklamy, filmy i telewizję. Nawet jeśli dzisiaj, w dobie mediów społecznościowych i wirtualnych reklam, wszystko to wygląda jeszcze gorzej. O tym też jest ten film, a raczej zaczął o tym opowiadać przez trzy dekady od premiery.
O tym, że w pędzie współczesności wiele osób pozostało w głębi serca dużymi dziećmi czującymi się tak, jak gdyby tylko udawali dorosłych, czekając, aż ktoś zdejmie z nich, choć część społecznej presji czy ciążącej na nich odpowiedzialności. Tyle że, w przeciwieństwie do Kevina, który zostaje w końcu uratowany przez mamę, tatę, kuzynostwo oraz starszego jegomościa, którego uważał za seryjnego mordercę, w naszej rzeczywistości ratunku nie ma.
I być może dlatego niesławne sceny przemocy, gdy włamywacze Harry i Marv ledwo uchodzą z życiem, wydają nam się wciąż zabawne, a nie straszne. Kreatywne pułapki z ognia, śniegu i lodu, które Kevin sprytnie zastawia, latające puszki wpadające z łoskotem w czaszki złoczyńców, spadające żelazko, wbijane w stopy gwoździe – to wszystko jest krwawym i sadystycznym eskapizmem małych i dużych dzieci.
Kevin jako puste naczynie
Nikt się nie przecież zastanawia, że gdyby na takiego gwoździa nastąpiła mama Kevina, byłaby to dla każdego widza wielka trauma, że mogło wdać się zakażenie, że ktoś mógł zginąć. Bo włamywacze są tak źli i moralnie spaczeni, że zasługują na karę, z kolei pozytywny Kevin, choć popełnia wiele błędów, zasługuje po prostu na szereg życiowych nauczek, które uczynią z niego lepszego człowieka oraz obywatela.
Filmowy populizm najczystszej wody, jednak sprawdza się doskonale w promowanej przez twórców perspektywie świątecznej. Źli ludzie dostają za swoje, nieuważni rodzice zostają pouczeni, że czas jest najważniejszy, a nadmierny pośpiech prowadzi tylko do problemów. Uroczy ośmiolatek uświadamia sobie, że nie wszystko to, co mu się wydaje i wydawało, jest rzeczywiste. Że uliczny sprzątacz pragnący rodzinnego ciepła może być znacznie bardziej wartościowym dorosłym niż wielu innych "udających dorosłość" ludzi, którzy żyją bezrefleksyjnie z dnia na dzień. W tym sensie wielu dzisiejszych dorosłych jest Kevinami.
Uniwersalność Kevina sprawiła, że jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów kultury masowej stał się postacią, w której każdy może nie tylko zobaczyć siebie, ale także nadbudować jego świat na różne sposoby. W internecie krąży zatem mnóstwo rozmaitych interpretacji filmu, a także mniej lub bardziej rozbudowanych teorii spiskowych, które nie mają zbyt dużo wspólnego ze Świętami Bożego Narodzenia czy kontekstem spełniania dziecięcej fantazji.
Wielu widzi, na przykład, w "Kevinie samym w domu" krypto-prawicową opowieść krytykującą wychowywanego w przesadnej wolności i fałszywej niezależności biednego chłopaka o mocno spaczonej lewicową propagandą wyobraźni, który w momencie najważniejszej próby zamienia się w absurdalnie libertariańskiego herosa. Czy też wywodzącego się z zamożnej klasy średniej, żyjącego w kulturowej bańce chłopaczka, który stawia czoła ludziom ze społecznego marginesu, gnębiąc ich ponad miarę. Z ciekawszych teorii spiskowych wymienić należy natomiast tę, która udowadnia, że gdy Kevin dorósł, stał się Panem Zagadką z serii filmowej "Piła".
Kevin bohaterem świąt
Co wcale nie znaczy, że powyżej przytoczone interpretacje są całkowicie wyssane z palca. No dobrze, motywu z "Piłą" nie da się racjonalnie obronić, ale gdy zagłębimy się w "Kevina", łatwo dostrzec, że sposób ukazywania różnic klasowych czy ogólnie amerykańskiego społeczeństwa jest inny, niż nam się wydawało w latach 90..
Wynika to przede wszystkim z poglądów społeczno-politycznych scenarzysty oraz producenta Johna Hughesa, którego kultura masowa zapamiętała jako mistrza młodzieżowych komedii z lat 80. i 90.. Ale także człowieka, który doskonale rozumiał perspektywę dziecka, ale który w życiu prywatnym był osobą dość konserwatywną, zaniepokojoną tym, w jaki sposób na jego oczach kształtuje się coraz bardziej toksyczna kultura amerykańska. "Kevin sam w domu" pozostaje populistyczną dziecięcą fantazją, ale jeśli ktoś chce spróbować obejrzeć film inaczej, jest ku temu zdecydowanie podstawa.
To jednak dobrze, że wolimy skupiać się dziś jako społeczeństwo na pozytywach filmu, bawiąc się na ujęciach bajkowej przemocy Kevina, stresując się z jego rodzicami wracającymi przez pół świata po syna, przyswajając zawarte w finałowych kadrach "Kevina" przykazanie spokoju oraz bliskości. Bo nawet jeśli "Kevin sam w domu" miał być czymś więcej, z perspektywy świątecznej, której stał się symbolem, ta podstawowa interpretacja w zupełności wystarczy.
To wspaniałe życie też podejmuje temat samobójstwa i ekonomicznej desperacji, pokazując część postaci jako ludzi małostkowych czy po prostu podłych, mimo to film uosabia świątecznego ducha miłości i przyjaźni ponad granicami. "Szklana pułapka", która nie tylko w Polsce jest przypominana w święta, to przecież film o dobrym herosie mordującym brutalnie zagranicznych złoczyńców, ale z jakichś powodów zapewnia części widzów namiastkę świątecznego spełnienia.
Bo przecież po to oglądamy w święta telewizję, żeby odciąć się od trudów codzienności, trochę pofantazjować i przypomnieć sobie, po co harujemy w pocie czoła i obwarowujemy się setkami przedmiotów. Przytoczone filmy świąteczne pozwalają postawić się na miejscu wyjątkowo sugestywnych bohaterów i wyjść z tego spotkania trochę bardziej zadowolonym. Tak się zaś składa, że ośmioletni Kevin McCallister sprawdza się w Polsce najlepiej z tej trójki.
Zobacz także: #dziejesiewkulturze: Przyjaciele i Kevin sam w domu mieli wspólny sekret