"Klątwa Jessabelle": Bagno miernoty [RECENZJA]

*"Klątwa Jessabelle" Kevina Greuterta to jeden z tych filmów, które generują u widza szybki, niekontrolowany ruch ręki w kierunku twarzy. Zamiast jednak zasłonić oczy w geście przerażenia, dłoń ląduje na czole, dając o sobie znać głośnym plaśnięciem.*

"Klątwa Jessabelle": Bagno miernoty [RECENZJA]

28.11.2014 14:01

Greutert, reżyser dwóch ostatnich części cyklu "Piła" („Piły VI” i „Piły 3D”), a także montażysta wszystkich pozostałych odsłon serii oraz nieszczęsnego „Kolekcjonera”, po raz pierwszy miał się okazję wykazać jako twórca, wszak ostatnie „Piły” były robione od sztancy i cała robota skupiała się rzeczywiście na teledyskowym, irytującym montażu.

W „Klątwie…”, która nie ma wiele wspólnego z nurtem torture porn, tempo jest znacznie wolniejsze, żeby nie powiedzieć: żółwie. Film wygląda trochę jak próba odreagowania traumy po nieudanej serii. Miast krążyć z kamerą po opuszczonych fabrykach, obślizgłych piwnicach i innych norach najgorszego sortu, Greutert umieszcza tym razem akcję w malowniczej Luizjanie, na bagnistych, zielonych terenach. Tam, do domu rodzinnego, trafia tytułowa bohaterka po wypadku samochodowym, który przygważdża ją do wózka. I tu kończy się oryginalność. Na miejscu czekają ją nawiedzone kasety wideo ze złowieszczą matką przepowiadającą jej rychłą śmierć i zestaw standardowych „paranormal activities” z obowiązkową, umorusaną w błocie zjawą, która diabolicznie rozwiera paszczę. Na domieszkę mamy jeszcze szczyptę haitańskiego wudu, dorzucone od scenariusza chyba na fali popularności serialu „Detektyw”.

Po pierwszych, udanych częściach „Paranormal…” i fantastycznych opowieściach o duchach autorstwa Jamesa Wana („Naznaczony”, Obecność”) sens powstawania podobnych tytułów (poza oczywistym, komercyjnym), jest bliżej nieznany. Paradoksalnie, film Greuterta najlepszy jest wtedy, kiedy wieje zeń nudą. Reżyser przynajmniej próbuje zagęszczać klimat, budować atmosferę niepewności, zagrożenia. Jednak im dalej w las, tym… ciemniej. Intryga im bardziej odkrywa swoje karty, tym bardziej wydaje się infantylna – momenty mające wywołać przerażenie wzbudzają co najwyżej śmiech politowania. Polecam w szczególności sceny ze starymi VHS-ami – czy ktokolwiek z ekipy słyszał w ogóle o istnieniu japońskiego „Kręgu”?

Greutert zawodzi również w sferze castingu: o ile jeszcze Sarah Snook sprawdza się w roli Jessabelle, o tyle cała reszta, na czele z obsadą ról matki, nawiedzonej staruszki czy przyjaciela Prestona, zdaje się być przekonana, że gra w szkolnym filmie amatorskim, robionym nawet nie na zaliczenie, co dla czystej przyjemności.

Nie przeczę, że twórcy „Klątwy…” bawili się setnie na planie. Ale widz w kinie niestety tego nie doświadczy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (33)