Kobiecość i męskość to przestarzałe kategorie. Czas na rewolucję w polskim kinie
Czy w polskim kinie dochodzi właśnie do cichej rewolucji? Bo niby dlaczego aktorki mogą konkurować tylko z kobietami, a aktorzy z mężczyznami? Sytuację komentuje znawca kultury queer, kurator sztuki współczesnej Michał Grzegorzek.
Najpierw, w ostatnią niedzielę, w Koszalinie na festiwalu Młodzi i Film obok aktorskich laurów za najlepszą rolę męską i żeńską, wręczona została aktorska nagroda gender, wykraczająca poza te kategorie. Zaledwie dzień później, na gali Orłów, z apelem o poszerzenie tradycyjnego podziału na dwie płcie zaapelował aktor Bartosz Bielenia. Co to oznacza dla polskiego kina i polskiej kultury?
Przemek Gulda: Najpierw nagroda aktorska gender w Koszalinie, dzień później apel Bartosza Bieleni na gali Orłów. Co myślisz o potrzebie poszerzenia tradycyjnych kategorii aktorstwa męskiego i kobiecego o szerokie spektrum niebinarności?
Michał Grzegorzek: Jest to dla mnie pewną koniecznością, naturalnym rozwojem rzeczy, jeśli chcemy myśleć o kinie nowoczesnym. Te dwie kategorie - męskości i kobiecości - przez ostatnie dziesięciolecia zostały poddane niezliczonej liczbie sprawdzianów, także takich, w których doszło do ich kompromitacji, podważenia, wyśmiania. Te dwie kategorie stają się po prostu za ciasne, by opisywać nimi współczesny świat. Nie wiem, dlaczego jakość performansu musi zależeć od płci biologicznej? Dlaczego w kinie kobiety muszą rywalizować z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami? To bardzo redukujące.
Na ile taka przestrzeń istnieje dziś w kinie, tym artystycznym i tym komercyjnym? Czy niebinarna perspektywa jest tam wystarczająco reprezentowana?
Tej przestrzeni jest naprawdę niewiele, choć i to się dynamicznie zmienia. Wystarczy pomyśleć, że do niedawna jedyną queerową postacią, na jaką pozwalali sobie mainstreamowi twórcy, był gej - najlepszy przyjaciel głównej bohaterki, na którego zawsze był jeden płaski pomysł. To i tak lepsze niż jeszcze wcześniejsze przedstawienia, gdzie gej lub lesbijka byli zazwyczaj, zgodnie z pewną konwencją, negatywnymi postaciami.
A jak to wygląda dziś?
Niebinarność znajdujemy obecnie przede wszystkim w kinie, które interesuje się nastolatkami, dojrzewaniem, wchodzeniem w dorosłość, bo temu okresowi towarzyszy też bunt, poszukiwanie swojej tożsamości płciowej i seksualnej. Dopiero w ostatnich latach jest więcej, choć wciąż za mało, innych reprezentacji niż te binarne.
Czy to ważne dla kina? Czy bez uwzględnienia tej perspektywy kino nie będzie nadążać za dzisiejszym światem?
Zdecydowanie nie będzie. Kino ma taką płeć i seksualność jak jego twórcy i widzowie. Jest także wielkim narzędziem emancypacji, zarówno dla twórców, jak i widzów. A przy dzisiejszej dostępności do technologii, nie jesteśmy już skazani wyłącznie na propozycje wielkich studiów, dystrybutorów. Nikt nam dziś nie będzie mówił, kim mamy być i co oglądać. Kino niezależne, eksperymentalne, internetowe jest coraz powszechniejszą drogą, która czasem potrafi zaprowadzić do mainstreamu. Współczesne progresywne kino nie będzie się bało "Taksówkarza" i nie będzie drżało przed "Mandarynką".
Najgłośniejszym polskim przykładem kina otwierającego nowe perspektywy jest dziś "Ostatni komers". Na czym polega jego ważna rola?
Na tym, że wyrasta z autentycznej potrzeby opowiedzenia historii, która jest doświadczeniem geja w Polsce. Ale także, w szerszej perspektywie, doświadczeniem lesbijek, osób bi i transseksualnych, a jak mówiłem wcześniej, nie ma wielu reprezentacji takich doświadczeń. Nie ma nie tylko historii społecznego wykluczenia i przemocy, ale przede wszystkim historii wielkiej samotności i strachu przed własnymi uczuciami.
Jakie skutki ma ten brak?
Proszę sobie wyobrazić wieloletnie ukrywanie swojej seksualnej orientacji w najważniejszym dla każdego nastolatka i każdej nastolatki momencie: dorastania, pierwszych miłości, zauroczeń, rodzącej się seksualności. Proszę sobie także wyobrazić, jak wielką krzywdę wyrządza sobie taka osoba, która musi wmawiać sobie, że ktoś jej się podoba, tylko dlatego, że takie narzuciliśmy sobie normy społeczne.
"Ostatni komers" jest również bardzo ważnym filmem pod względem artystycznym: Dawid Nickel nie ucieka w klisze filmów gejowskich, ale proponuje bardzo wyważoną, ciekawą opowieść, gdzie dziewczyny emancypują się do muzyki Belli Ćwir, a chłopcy dokonują coming outów w marzeniach sennych i na parkietach Wixapolu. Myślę, że ten rodzaj wrażliwości reżysera i jego czułego spojrzenia, świadczy o świeżości tego filmu. Komers, jak studniówka, jak tańczenie poloneza, jest w tym filmie znakiem duszącej przeszłości. Wierzę jednak w tytułową obietnicę reżysera - że jest to już ostatni taki bal.
W oświadczeniu wydanym po przyznaniu nagrody w Koszalinie reżyser filmu "Ostatni komers", Dawid Nickel, odróżnił dwie sprawy: gender i queer. Jaka jest między nimi różnica?
Dokładnie taka jak napisał Nickel - gender dotyczy płci kulturowej, czyli takiej, jaką wytwarzamy, do jakiej na podstawie płci biologicznej przypisuje nas normatywne społeczeństwo. Queer jest kategorią, która dotyczy raczej tożsamości seksualnej. Ważne, by wiedzieć, że słowo queer na początku było obraźliwym określeniem na kogoś, kto odstawał od społeczeństwa. Zwłaszcza na tle tożsamości seksualnej, co wciąż stanowi największą płaszczyznę kontroli rządów, państw, kościoła itd. Dziś queer to bardzo pojemna grupa osób, których bycie - wygląd, zachowania, seksualność, tożsamość - wymyka się tradycyjnym społecznym rolom.
Czyli co poszło nie tak w przypadku koszalińskiej nagrody? I jak to najlepiej naprawić?
Myślę, że doszło do pomylenia pojęć, co się czasem zdarza. Jury chciało wyróżnić film "Ostatni komers" właśnie za jego queerowość, za przedstawianie innej niż heteronormatywna perspektywy i zwrócenie uwagi na historię społeczności LGBTQ. Nie jestem jednak pewny, czy słowo "gender" najlepiej zamyka tę kategorię. Jest to jednak bardzo pozytywny gest, więc może warto zastanowić się nad sugestią Nickela i pomyśleć nad nazwą nagrody wraz z osobami, które taka kategoria miałaby określać. Myślę, że sama forma hierarchicznych konkursów wymaga odświeżenia, ale skoro już to robimy, to róbmy to dobrze.
Co w przypadku kina i sztuk wizualnych oznacza perspektywa queer? Jak się wyraża?
Nie ma jednego klucza, wobec którego moglibyśmy ocenić, czy dzieło jest queerowe. Jak wspomniałem, ta kategoria jest bardzo pojemna i wiele zależy od indywidualnej wypowiedzi artystki lub artysty. Sztukę queerową chce się rozumieć jako aktywność artystyczną gejów, lesbijek, osób biseksualnych, trans - nie byłaby to według mnie wyczerpująca definicja. Myślę, że trzeba włączać do tej kategorii także inne społeczności, które doświadczyły krzywdy, wykluczenia, niewidzialności w patriarchalnym, heteronormatywnym świecie. Wtedy to określenie działa trochę jak parasol dla twórców i twórczyń, które doświadczyły przemocy ze względu na płeć, pochodzenie, kolor skóry, tożsamość seksualną.
Czemu taki parasol jest potrzebny?
Daje pole różnorodnym głosom, nie budując jednej wielkiej narracji - bo to oczekiwanie uniwersalnej narracji jest właśnie marzeniem wywodzącym się z tego starego, normatywnego świata. Myślę, że bardzo ważnym czynnikiem sztuki queerowej, np. działań feministycznych czy dekolonizacyjnych, jest potencjał emancypacyjny i wolnościowy. Samo pojęcie jest, zwłaszcza w Polsce, relatywnie nowe i odnosi się raczej do dzieł powstających współcześnie, ale wiele prac z przeszłości można uznać w dzisiejszym rozumieniu za queerowe. Dla mnie takimi artystkami są na przykład Natalia LL czy później Katarzyna Kozyra, które podważały w wielu swoich działaniach pojęcie kobiecości, w społecznym rozumieniu tego terminu.
Na świecie jest coraz więcej festiwali, na których przyznawane są nagrody queer, są nawet całe festiwale poświęcone kinu queer. Jak to dziś wygląda w Polsce?
W Polsce nadal jest bardzo mało takich wydarzeń, ale wszystkie działają bardzo prężnie. To np. LGBT Film Festival, którego ostatnia edycja odbyła się już chyba w dziesięciu miastach Polski. Czasem są to wydarzenia multidyscyplinarne, w których pokazy filmowe są jedną z kilku atrakcji, to np. Festiwale POMADA czy Lava. Dziś queerowe kino coraz częściej gości także w programach muzeów i galerii sztuki współczesnej. Jeśli chodzi o duże festiwale, to od lat jestem wielkim fanem programu, który dla Nowych Horyzontów tworzy Ewa Szabłowska. Wydobywa queer nie tylko z treści filmów, ale także z ich formy. Pamiętam, że jej propozycje zawsze były dla mnie zaskoczeniem i przygodą. Ale same festiwale nie rozwiążą braku reprezentacji artystek i artystów queer w polskim kinie.
Co jeszcze jest potrzebne?
Dobra edukacja. Potrzebujemy szkół, w których wartością są nonkonformistyczne myślenie i odwaga. Młodzi ludzie nie mogą się bać opowiadać swoich queerowych historii, a w szkołach bardzo często słyszą od pedagogów, żeby zajęli się czymś innym, jakimiś "bardziej wartościowymi" tematami.
Na jakie jeszcze mniejszości, grupy pozbawione głosu i reprezentacji kino powinno się otworzyć?
Na wszystkie, które tego głosu i prezentacji potrzebują. Kino i telewizja mają wciąż ogromną władzę nad naszą wyobraźnią, nad tym jak widzimy świat i ludzi. Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego nie znamy siebie nawzajem? Dlaczego moja babcia nie widziała nigdy wyautowanej osoby trans? Dlaczego w telewizji osoby z niepełnosprawnościami są całkowicie nieobecne? Dlaczego na festiwalu w Koszalinie popełnia się taki błąd? Chcemy wierzyć, że kino jest demokratycznym narzędziem do spełniania marzeń, ale nie może być tak, że spełnia marzenia tylko białych uprzywilejowanych cis-heteryków. Nie każda lesbijka dostanie Oscara, a nie każda osoba trans dostanie Telekamerę. Ale muszą mieć chociaż szansę.
Michał Grzegorzek jest kuratorem sztuki współczesnej. Od 2016 roku jest związany z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, w którym współtworzy program performatywny. Interesuje się teorią queer w sztukach wizualnych i performatywnych oraz eksperymentalnymi formami wystawienniczymi. Jest kuratorem cyklu dla młodych polskich artystów Project Room, a wspólnie z Mateuszem Szymanówką prowadzi performatywno-dyskursywny program To Be Real, badający związki współczesnego performansu i kultury klubowej. Od 2017 roku jest jednym ze współorganizatorów niezależnego queerowego festiwalu POMADA w Warszawie.