"Ostatni Komers": polska młodzież nie ma lekko [recenzja]
Kilogramy wypalonych blantów, umięśnione ciała młodych ludzi i upalny czerwiec. To nie sceneria komedii, ale najbardziej szczerego filmu o polskiej młodzieży od lat. Od 18 czerwca w kinach.
Ostatnie dni szkoły, upał, odkryty basen i zbliżająca się impreza na zakończenie roku. Brzmi jak materiał na klasyczną komedię o nastolatkach. Ale "Ostatni Komers" wcale zabawny nie jest. Młodzi bohaterowie debiutu reżyserskiego Dawida Nickela przeżywają prawdziwe dramaty. Ich nieodpowiedzialne wybryki mają swoje konsekwencje, a pierwsza miłość smakuje gorzko.
"Ostatni Komers" ma duszny klimat. Słońce, ciasne przestrzenie i dym z papierosów lub blantów palonych wciąż przez bohaterów to nie wszystko. Ciasne jest też małe miasto, w którym rozgrywa się akcja. Niewiele jest tu do roboty. Można albo opalać się nad basenem, albo spędzać czas w garażu przy dźwiękach techno. Można spotkać się w mieszkaniu i zaliczyć przypadkowy seks z sąsiadką. Trzeba też zjawić się na szkolnej imprezie.
W tych ciasnych przestrzeniach rozgrywają się małe dramaty. Monika (znana z serialu "Sexify" Sandra Drzymalska), która spotyka się z Kubą – wydziaranym, umięśnionym, łysym kolegą ze szkoły – zauważa, że jej brat coraz bardziej zbliża się do jej chłopaka. Tomek z kolei nieśmiało odkrywa w sobie fascynację Kubą - i w ten sposób dostajemy chyba pierwszy polski film o młodym geju z małego miasta. Równolegle poznajemy historię Oliwii i zakochanego w niej sąsiada "Chomika". Dziewczyna odrzuca jego zaloty, ale ich relacja tylko z pozoru wydaje się być prosta.
Historia rozwija się niespiesznie, ale klimat filmu mocno pochłania. Prawie czujemy zapach dymu wypełniającego ciasne pokoje, smród toalety, w której dwóch kolegów pozuje do idealnego selfie, prawie kręci nam się w głowie od ilości wypalonych na ekranie blantów. Ale to, co czujemy najbardziej, to ogromna samotność młodych bohaterów. Nie ma tu dorosłych, którzy wykazaliby się zrozumieniem, nie ma przyjaciół, z którymi można szczerze porozmawiać. Choć są w "Ostatnim Komersie" sceny seksu, najbardziej czułym gestem jest ten wykonany przez Monikę, gdy klepie brata po łysej głowie po tym, jak ten zdobywa się na szczere wyznanie - jeśli można nim nazwać wiadomość wysłaną na Messengerze.
Na próżno w tym filmie szukać przełomowych rozmów czy aktywnych bohaterów, którzy podejmują decyzje i działają. Dialogi są oszczędne i niesłychanie naturalne. A bohaterowie "Ostatniego Komersu" to po prostu zwykłe, zagubione nastolatki, które po raz pierwszy doświadczają rozczarowań i przewrotności losu.
Gdzieś w tych słonecznych kadrach wibruje nuta nostalgii. Ale Nickel daleki jest od fetyszyzowania młodości. Przypomina te uczucia, o których nie chcemy pamiętać – znudzenia, osamotnienia, odrzucenia, zniecierpliwienia. Mało twórców potrafi w taki sposób mówić o nastolatkach. Szczerze, subtelnie i z troską.
Nasza ocena: 8/10