Kochana za życia, odeszła w zapomnieniu. Krystyna Borowicz nie potrafiła przeżyć śmierci dziecka
Zagrała niezapomniane role na małym i wielkim ekranie, choć rzadko kiedy mogła zabłysnąć na pierwszym planie. Teatr to co innego - kochała występy sceniczne i to tam zbierała największe oklaski.
Dla większości widzów była synonimem aktorki o niezwykłym talencie komediowym. Jednak mało który reżyser potrafił wykorzystać jej potencjał.
Miała wielkie ambicje, talent i urodę. Niestety, życie nie zawsze układało się po jej myśli. Nieudane małżeństwo i tragiczna śmierć córki odcisnęły piętno na Krystynie Borowicz, która obchodziłaby w styczniu 95. urodziny. Mimo problemów ze zdrowiem nie chciała całkowicie rezygnować z pracy.
Zmarła po ciężkiej chorobie, na rękach swojego przyjaciela.
Aktorka z przypadku
Tak naprawdę, urodzona 25 stycznia 1923 r. Krystyna Borowicz nie zamierzała zostawać aktorką.
Chciała pracować jako historyk sztuki i rozpoczęła nawet studia na wymarzonym kierunku. Na egzaminie do łódzkiej PWST znalazła się przez zupełny przypadek - poszła tam, by wesprzeć swoją koleżankę.
Jej recytacja jednak tak bardzo przypadła do gustu komisji egzaminacyjnej, że nazwisko Borowicz znalazło się na liście przyjętych. Koleżanka, której towarzyszyła, nie miała tyle szczęścia.
Ulubienica publiczności
Talent Krystyny Borowicz dostrzegł zwłaszcza legendarny Leon Schiller, który zaproponował Borowicz, aby jeszcze jako studentka rozwijała się, grywając choćby niewielkie rólki w warszawskim Teatrze Polskim.
W 1951 r. Borowicz otrzymała dyplom – miała już za sobą poważny debiut sceniczny i wkrótce zaproponowano jej stały angaż.
Młodziutka artystka błyskawicznie przypadła widzom do gustu.
- Aktorka była bardzo lubiana przez publiczność.Krytycy nie szczędzili jej entuzjastycznych recenzji – pisał w "Życiu na Gorąco" Witold Sadowy, wybitny znawca teatru.
Krystyna na ekranie
W filmie Krystyna Borowicz zadebiutowała dopiero pięć lat później, w 1956 r., rolą w "Warszawskiej syrenie".
Potem wystąpiła jeszcze chociażby w: "Giuseppe w Warszawie", "Kochajmy syrenki", "Bicz boży", "Nowy", "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", "Koniec wakacji", "Poszukiwany, poszukiwana", a także w serialach "Podróż za jeden uśmiech" czy "Siedem życzeń".
Ostatni raz na ekranie pojawiła się po dziesięcioletniej przerwie, w roku 2000, w dwóch odcinkach serialu "Twarze i maski".
Piękność niedoceniona
Choć Borowicz miała i urodę, i talent, branża filmowa nie potrafiła w pełni wykorzystać jej potencjału. Reżyserzy często nie mieli na nią pomysłu i aktorka na dobre utknęła na drugim planie.
Ale tak naprawdę mało kto pozostawał obojętny na jej wdzięk.
- Podobała się nie tylko jako aktorka. Podobała się również jako kobieta. Oczarowana jej urodą i wdziękiem, ale też osobowością i talentem, malarka Maja Berezowska uwieczniła piękną twarz Krystyny Borowicz na swoich obrazach – wspominał w magazynie "Życie na Gorąco" Sadowy.
Prywatnie jednak życie Borowicz nie rozpieszczało.
Problemy prywatne
Na początku lat 90. Borowicz zaczęła chorować na serce. Z powodu złego stanu zdrowia zdecydowała się na porzucenie sceny i przejście na emeryturę.
Przez jakiś czas występowała jeszcze w radiu, ale wreszcie i z tego zajęcia musiała zrezygnować – czuła się coraz gorzej, choć długo nie dawała tego po sobie poznać. W 1998 r. Witold Sadowy przeprowadził z nią wywiad.
- Z wielką miłością mówiła wtedy o teatrze i o swojej ukochanej córce Justynie mieszkającej w Niemczech oraz wnuczce Korze, wówczas 16-letniej – wspominał. - Mniej chętnie wspominała swego męża, którego poznała w czasach gimnazjalnych, długoletniego dyrektora Polskiej Kroniki Filmowej.
Niestety, wkrótce Borowicz dotknęła prawdziwa tragedia – jej córka Justyna zmarła. Aktorka nie potrafiła sobie poradzić ze stratą.
''Reszta o niej zapomniała''
Borowicz czuła się coraz gorzej. Odeszła 30 maja 2009 r.
- O śmierci Krystyny dowiedziałem się od naszego kolegi Tadeusza Chudeckiego (pracowali razem w Teatrze Ateneum, a prywatnie przyjaźnili się - przyp. red.) – wspominał w "Życiu na gorąco" Sadowy. - Zmarła na jego rękach...
Zgodnie z życzeniem aktorki, jej prochy przewieziono do Niemiec. Spoczęła w Augsburgu, obok swojej ukochanej córki.
Śmierć Borowicz przeszła w prasie praktycznie bez echa.
- W "Gazecie Wyborczej" znalazłem tylko dwa nekrologi – wspominał Sadowy. - Reszta o Niej zapomniała. A przecież jeszcze tak niedawno była znana i ceniona. Przykro mi, że świat zrobił się tak nieczuły, a pamięć ludzka krótkotrwała. Zapomniano, że była wybitną aktorką, wspaniałą koleżanką i prawym, wartościowym człowiekiem. Kochała swój zawód, świat i ludzi. Kiedy wchodziła na scenę wszystkim rozpromieniały się twarze...