"Kolejne 365 dni" bije rekord. Lamparska: "To kobiety stworzyły fandom tego projektu"
- Dziewczyny piszą, że każda kobieta powinna mieć taką przyjaciółkę jak Olga. Właśnie o takich reakcjach marzyłam - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Lamparska, gwiazda "Kolejnych 365 dni".
Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski: Czy szaleństwo wokół "365 dni" jeszcze cię zaskakuje?
Magdalena Lamparska: Fani filmu na całym świecie przyzwyczaili nas do oczekiwania na kolejne części i ekscytacji, która się z tym wiąże. Czekają na ten projekt i są niesamowicie związani z bohaterami serii. Netflix dociera do miejsc na całym świecie i dzięki temu możemy spotykać się z widzami z najdalszych zakątków świata. A to jest wspaniałe. Ogromną przyjemnością jest fakt, że film polskiej produkcji, odnosi tak wielki sukces na świecie i ma rzeszę fanów dookoła globu.
Widziałam komentarz dziewczyny z Mozambiku, która mówi, że trzyma za ciebie kciuki.
To bardzo miłe, gdy kobieta kobiecie okazuje takie wsparcie. Niesamowite jest też to, jak wszyscy jesteśmy połączeni, co widzę dzięki Netflixowi, na którym można oglądać nie tylko serię "365 dni", ale także "Jak pokochałam gangstera?" i "Poskromienie złośnicy" z moim udziałem. Cała Ameryka Południowa zakochana jest w "365 dniach". Ogromna grupa fanów jest w USA, we Francji, w Niemczech, w Hiszpanii. Seria ma naprawdę wiernych fanów, którzy są niezwykle podekscytowani innymi projektami, które robimy.
Skoro dostajesz wiadomości od osób z różnych zakątków świata, to co one uważają o tej historii?
Skupię się na tym, co mówią o Oldze. Dziewczyny piszą, że każda kobieta powinna mieć taką przyjaciółkę jak Olga. Właśnie o takich reakcjach marzyłam. Gdy pierwszy raz przeczytałam scenariusz, chciałam dać Oldze zadziorność, ale też niezwykłą empatię, wrażliwość i swojskość, że każdy przyjemnie się obok niej czuje. Jest zwariowana i pełna przygód, ale serwuje też takie uwagi, które potrafią uchronić od popełnienia dużego błędu czy przed porażką. Jestem przekonana, że kino potrzebuje kobiecej przyjaźni.
Relacja Olgi i Laury opiera się na dziewczyńskości. Jesteśmy nastolatkami, potem jesteśmy kobietami, matkami, żonami. Ale przecież cały czas jesteśmy dziewczynami – bez względu na to, ile mamy lat. Olga jest dla mnie przykładem dziewczyny, która do życia otwiera szeroko ramiona i nie przejmuje się, kto co o niej pomyśli, bo wie, że życie jest za krótkie, by się nad tym zastanawiać.
Nic dziwnego, że Olga ma potężny fandom.
Ta rola nie wpisywała się w moje emploi. Nie był to oczywisty wybór, żebym to akurat ja zagrała Olgę. Ona wyprowadziła mnie z szuflady dziewczyny z sąsiedztwa, w której byłam przez dłuższy czas. Nie mam problemu z takim wizerunkiem, ale każdy aktor chce robić różne rzeczy. Paradoksalnie stało się tak, że ten bardzo komercyjny projekt pozwolił zobaczyć mnie w innych rolach. Udowodnił, że mogę być aktorką charakterystyczną.
Rok premiery pierwszej części obfitował w wyzwania zawodowe. Zrobiłam osiem filmów. Cztery premiery miały miejsce na Netfliksie. Pojawiła się ogromna różnorodność ról. W każdej jestem inna. To ogromna nobilitacja. A z punktu warsztatowego: fantastyczne jest to, że możemy tworzyć filmy należące do różnych gatunków. Ktoś będzie miał ochotę na thriller erotyczny, ktoś na komedię romantyczną czy film gangsterski.
Spodziewałaś się, przyjmując rolę Olgi, że adaptacje książek wywołają takie poruszenie?
Może cię zaskoczę, ale spodziewałam się. W 2014 r. zadzwoniła do mnie pani Krystyna Janda z propozycją zagrania w sztuce "Klaps. 50 Twarzy Greya" w Teatrze Polonia. Wtedy był wielki boom na historię Anastazji i Greya. Kobiety jeździły w metrze, oklejając okładkę gazetami, żeby nikt nie widział, co czytają. Pani Krystyna zaproponowała mi główną rolę w sztuce, która jest pastiszem. Nabijamy się z tego, w jakim kierunku idzie literatura i popkultura XXI wieku. Premiera była w 2014 r., a spektakl gramy do dziś. Zawsze jest pełna sala widzów i owacje na stojąco. Zagraliśmy to ponad 200 razy w całej Polsce, ale też w Nowym Jorku czy Chicago. To doświadczenie sprawiło, że mogłam podejrzewać, że ekranizacja tego typu literatury będzie popularna.
Jak się czułaś z zarzutami pod adresem twórców filmu, że to historia antykobieca, stawiająca kobiety w bardzo złym świetle?
Te zarzuty są bardzo ważne, ale chciałabym podkreślić, że to jest kino gatunkowe. To film z określoną konwencją zrobiony przede wszystkim dla fanów. Nie możemy oczekiwać, że taka produkcja będzie zdobywała nagrody na festiwalach. To film stworzony pod konkretną grupę docelową. Nie oczekiwałam od tego filmu nic poza tym, że spełnię marzenia fanów, którzy spotkają się z moją bohaterką. I że w jak najlepszym tonie dostarczę tę fikcyjną historię.
Po każdej części była gorąca dyskusja. Były też ostre skargi na sceny pokazane w serii…
Film z pewnością wywołał dyskusję o kobiecej seksualności. "365 dni" pokazał, że kobiety na całym świecie mają ogromną potrzebę, by podkreślać, że seks to przyjemność nie tylko dla panów, ale i dla pań; że to nie musi odbywać się tylko w zasłoniętym czarną kotarą pokoju, żeby nic nie było widać, a że może być to zabawa między dwojgiem ludzi. Ogromna popularność "365 dni" bierze się ze zmiany w kobietach. To kobiety stworzyły fandom tego projektu.
Fantazje istnieją i przestaliśmy je ukrywać?
Czy oburzenie wynika z tego, że kobieta bierze udział w erotycznych scenach i ma różne fantazje? Czy gdyby głównym bohaterem był mężczyzna, to oburzenie byłoby równie wielkie? Uważam, że paradoksalnie bardzo komercyjny film otwiera przestrzeń do dyskusji o kobiecej seksualności. Wiele jest jeszcze do zrobienia w tym temacie. Z drugiej strony – nie chciałabym przypisywać do tego projektu wielkich ideologii. To film rozrywkowy z pięknymi ludźmi i obrazkami, zadowalający fanów trylogii.