Krzysztof Kolberger: wróżka przepowiedziała mu, że umrze w wieku 61 lat. Odszedł kilka miesięcy przed urodzinami
W młodości zastanawiał się, czy nie zostać duchownym albo sportowcem - ale to marzenie porzucił po poważnej kontuzji na boisku. Wtedy Krzysztof Kolberger, urodzony 13 sierpnia 1950 roku, uznał, że będzie aktorem. Zachęcali go do tego koledzy i nauczyciele, zachwyceni jego występami w amatorskich przedstawieniach i konkursach recytatorskich. Był więc szczerze zdziwiony, kiedy komisja egzaminacyjna w szkole teatralnej uznała, że nie nadaje się na scenę z powodu "martwego wzroku".
Natychmiast złożył odwołanie i tym razem został przyjęty. A potem stał się jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Cieniem na jego życiu kładła się tylko ponura przepowiednia, którą usłyszał w młodości - jednak wciąż wierzył, że uda mu się oszukać los.
Nie dał się zaszufladkować
Na studiach uchodził za jednego z najbardziej utalentowanych uczniów, toteż kiedy otrzymał dyplom, Adam Hanuszkiewicz od razu zaproponował mu etat w Teatrze Narodowym. Kolberger przyznawał, że miał wiele szczęścia - powszechnie lubiany, szybko zdobył popularność, a reżyserzy zasypywali go kolejnymi propozycjami. Nie pozwolił się zaszufladkować; gdy zobaczył, że kreuje się go na romantycznego amanta, od razu przyjął rolę okrutnego esesmana w filmie "Kornblumenblau", by zerwać z tym wizerunkiem.
- Byłem zadowolony, bo podobnie jak widz szybko się nudzę. I lubię być zaskakiwany - tłumaczył w magazynie "Wprost". Z czasem, nie chcąc ograniczać się wyłącznie do grania, sam zajął się reżyserią.
Dwie miłości
Annę Romantowską poznał na planie "Dziewcząt z Nowolipek" - i, zachęceni przez reżyserkę, która uważała, że będą doskonałą parą, wkrótce umówili się na randkę. Zaiskrzyło; pobrali się, a potem wspólnie wychowywali córkę Julię, która po latach poszła w ślady sławnego rodzica.
I chociaż ostatecznie małżonkowie się rozstali, pozostali dobrymi przyjaciółmi. Po rozwodzie Kolberger związał się z Zofią Czernicką. Twierdzili jednak, że nie był to taki zwykły, typowy związek.
- Byliśmy razem w sensie emocjonalnym, a jednocześnie oddzielnie jako para, która dzieli wspólne łoże - opowiadała Czernicka w "Super Expressie". - Poznaliśmy się na gruncie zawodowym, przez pewną panią reżyser, która chciała nas wyswatać, ale ja byłam wówczas bardzo zakochana w Andrzeju Żmudzie. Po jego tragicznej śmierci nie chodziłam, nie płakałam, zwierzałam się ze swojego bólu. W tym czasie odeszła po ciężkiej chorobie siostra Krzysztofa - Basia i on to wyczuwał. Czuł ten ból po odejściu kogoś bliskiego. Można powiedzieć, że zbliżyły nas do siebie życiowe tragedie.
Nie chciał tracić czasu
Razem brali udział w rozmaitych projektach artystycznych i inspirowali się wzajemnie. Czernicka wspierała Kolbergera, gdy lekarze zdiagnozowali u niego raka.
- O swojej chorobie dowiedziałem się przypadkowo. Kiedy na raka umierała moja siostra, rozsądna lekarka poradziła mi, żebym zrobił badania, na wszelki wypadek. Okazało się wtedy, że mam nowotwór - mówił w "Rzeczpospolitej".
Aktor poddał się leczeniu i chociaż nowotwór był już w tak zaawansowanym stadium, że jednym wyjściem było usunięcie nerki, wydawało się, że udało mu się pokonać chorobę. 15 lat później pojawiły się jednak przerzuty i rak zaatakował trzustkę.
Nie poddał się - cierpliwie walczył o swoje życie. Nikomu się nie żalił, wciąż zarażał innych pozytywną energią i pozostawał aktywny zawodowo tak długo, jak tylko starczyło mu sił.
- Nie chciałem tracić czasu. Bo odkąd zachorowałem, wiedziałem, że muszę się spieszyć. I to jest może ta istotna zmiana, jaką dokonała we mnie choroba. Nie mogę sobie pozwolić na żadne przestoje - tłumaczył w "Super Expressie".
Mroczna przepowiednia
Zaczął też udzielać się charytatywnie - szerzył wiedzę na temat raka, zbierał pieniądze na leczenie, został przewodniczącym Stowarzyszenia Pomocy Chorym na Nowotwór Nerki. Pytany, skąd bierze siłę, by w tak trudnych chwilach nie tracić dobrego samopoczucia, odpowiadał:
- Ja tak bardzo kocham życie, kocham ludzi.
Powtarzał, że nie boi się śmierci, chociaż starał się jak najbardziej odsunąć w czasie ten wyrok.
- Wróżka przepowiedziała mi kiedyś, że umrę, mając sześćdziesiąt jeden lat, a więc w 2011 roku - wspominał w "Newsweeku".
Nie traktował tych słów poważnie, do ostatniej chwili wierzył, że uda mu się pokonać chorobę. Odszedł 7 stycznia 2011 roku, kilka miesięcy przed swoimi 61. urodzinami.