Łukasz Kośmicki o "Ukrytej grze": "Mam nadzieję, że będziemy tym filmem dobrze Piotra wspominać"
Łukasz Kośmicki, reżyser "Ukrytej gry", opowiedział Wirtualnej Polsce o kulisach powstawania filmu i o współpracy z Piotrem Woźniakiem-Starakiem: - To będzie niestety ostatni film, jaki wyprodukował Piotr. Wiem, że się przymierzał do swojego debiutu reżyserskiego, bardzo mu na tym zależało.
Karolina Stankiewicz: Skąd pomysł na to, by robić film o zimnej wojnie? Do tej pory wydawało mi się, że to temat podejmowany głównie przez Amerykanów.
Łukasz Kośmicki: Myślę, że to temat międzynarodowy. Zwłaszcza, że życie trochę dogoniło scenariusz, bo w trakcie postprodukcji okazało się, że traktat, który zakończył zimną wojnę, przestał istnieć, więc temat znalazł aktualizację. Hasło tego filmu mogłoby brzmieć: "czasy są inne, ale zagrożenia te same". Myślę, że film jest uniwersalny, a reakcje po pierwszych projekcjach były bardzo pozytywne.
Skąd wzięły się szachy w filmie?
W czasach, kiedy radzieccy szachiści byli najmocniejsi i najpopularniejsi, władza ZSRR mówiła, że to jest efekt radzieckiej nauki. Szachy były prestiżowym elementem zimnej wojny, teraz trochę zapomnianym, ale pojedynki szachowe faktycznie rozpalały namiętności rzeszy ludzi na dni i tygodnie. Zresztą kiedyś szachy były zdecydowanie bardziej popularne w Polsce. To jest taka gra, o której każdy coś słyszał, ale nikt nic nie wie, więc idealnie nadaje się do filmu, jako kolejny element zawiłej układanki.
Jest pan w branży filmowej nie od dziś, ale "Ukryta gra" to debiut reżyserski – i od razu zrealizowany z wielką pompą. Jak udało się znaleźć osoby, które porwały się z panem na ten projekt?
To prawda, że ten film jest dość duży. Zawsze chciałem tak zacząć. Nie chciałem małego, kameralnego debiutu, więc utrudniłem sobie życie, bo trwało to kilka lat. Kluczowe było moje spotkanie z producentami: Watchout Studio. Piotr Woźniak-Starak i Krzysiek Terej – oni po prostu uwierzyli w ten projekt, w to, że razem jesteśmy w stanie go zrobić. Trwało to kilka lat, bo przecieraliśmy szlaki, których w tym kraju nikt nie znał. Od momentu startu projektu do rozpoczęcia zdjęć minęło pięć lat intensywnej pracy, potem dwa lata trwały zdjęcia i postprodukcja. Utrudnień było dużo, ale ich wiara w ten projekt zawsze mnie bardzo mobilizowała i powodowała, że i ja wierzyłem. Udało się zaprosić niesamowitych współpracowników, co pomogło nam uwiarygodnić cały projekt. Cała praca nad tym filmem była niesamowitym doświadczeniem.
Jak to się stało, że Bill Pullman trafił do tego filmu?
To jest historia dość niesamowita, bo główną rolę miał grać William Hurt. Grał przez kilka dni, miał już zdjęcia do filmu, ale w wolnym dniu uległ nieszczęśliwemu wypadkowi i z przyczyn zdrowotnych musiał zrezygnować z filmu. Producenci – nie wiem jak – załatwili zastępstwo. I to jakie zastępstwo! Bill przeczytał scenariusz i momentalnie go polubił. Zadzwonił do mnie i po kilkudziesięciu godzinach przyleciał do Warszawy. Dlatego mówię, że życie dogoniło scenariusz: na początku filmu jeden szachista zastępuje innego szachistę, a w życiu jeden aktor zastąpił drugiego aktora. I tak jak nasz profesor Mansky po kilkudziesięciu godzinach znajduje się w Warszawie, tak samo Bill Pullman przyleciał do Polski. Był luty, minus 15 stopni, a on od razu ruszył do pracy. Ta praca była świetna.
Czy ugościliście go polską wódką, jak goszczony jest Mansky?
Odrobinkę tak, choć alkohol to nie jest sport ukochany przez Billa. On jest niesamowicie otwartym, miłym i sympatycznym człowiekiem. W ogóle nie buduje dystansu, tylko ten dystans skraca. Polubił się nie tylko z Robertem Więckiewiczem, lecz także z całą ekipą. Ale to, że jest taki sympatyczny, idzie w parze z tym, że jest też niesamowicie czujnym, dobrym aktorem, który dokładnie wie, co chce osiągnąć. Podczas pracy z nim czasami szły nawet iskry, ale to jest element twórczy filmu. U niego świetne jest to, że łączy to z otwartością i ciepłem, co sprawia, że wszelkie spory nie są personalne, tylko zawodowe, co bardzo rzadko się zdarza.
Pałac Kultury i Nauki odgrywa w "Ukrytej grze" ważną rolę. Czy od początku braliście go pod uwagę jako miejsce akcji?
Pałac Kultury jest miejscem magicznym, tajemniczym, dziwnym, monumentalnym, czasami pięknym, czasami brzydkim, więc wydawał nam się idealny jako miejsce akcji filmu. Gdyby w Polsce miał się rozegrać pojedynek szachowy między mistrzem świata ze Stanów Zjednoczonych i arcymistrzem radzieckim, to w 1962 r. odbyłby się właśnie w Pałacu Kultury. Część pomieszczeń była przez nas używana w zasadzie bez zmian – na przykład gabinet szefa Polskiej Akademii Nauk jest tu gabinetem dyrektora Pałacu Kultury. Ale były też elementy, które musieliśmy zaadaptować i wybudować. Allan Starski ze swoim ogromnym talentem, przy użyciu niewielu środków, zrobił niesamowitą scenografię.
Ten film będzie pewnie zawsze kojarzony jako ostatni film Piotra Woźniak-Staraka.
Tak, to będzie niestety ostatni film, jaki wyprodukował Piotr. Wiem, że się przymierzał do swojego debiutu reżyserskiego, bardzo mu na tym zależało. Cały czas powtarzałem Piotrowi i Krzysztofowi, że nikt inny nie jest w stanie wyprodukować tego filmu w Polsce. Teraz to wszystko się bardzo zmieniło. Mamy sukcesy "Idy" i "Zimnej wojny", nominacje do Oscara i wygranego Oscara – kosmiczne rzeczy. Na polskie filmy chodzi bardzo dużo ludzi, są lubiane i cenione, więc teraz wydaje się, że produkcja takiego filmu nie byłaby taka trudna. Wtedy było to niesamowicie ryzykowne, może nawet szalone. Jednak Piotr i Krzysztof założyli, że jeśli zrobią wysokobudżetową produkcję, która nie będzie komedią romantyczną, ani jakimś innym kinem tabloidowym, ale która będzie dobrym gatunkowym filmem, to ludzie przyjdą i docenią to, że dostają produkt najwyższej jakości. I to nie jakości zamkniętej w tym naszym polskim grajdołku. Dla mnie to było niesamowite, że Piotr i Krzysztof podjęli to bardzo duże ryzyko. Mam nadzieję, że się opłaciło i będziemy tym filmem Piotra dobrze wspominać.
Planuje pan reżyserować kolejny film?
Pracuję nad dwoma projektami – są w fazie pisania scenariusza. Będę też robił serial dla jednego z płatnych kanałów telewizyjnych. Dostałem niesamowity tekst i stwierdziłem, że chcę zrobić całość. Zanosi się na coś bardzo fajnego.
Czy to będzie serial gatunkowy?
Trochę tak. Ja rozumiem pojęcie gatunku jako pewną jakość. Jeśli to jest kryminał, to to ma jakość kryminału, a nie tylko kryminalną historię. Mam nadzieję, że to będzie dobry, gatunkowy serial, w którym bohaterowie muszą się zmierzyć z rodzinną tragedią. Jesteśmy na etapie castingu.