Maciej Ślesicki pracuje teraz nad trylogią „Trzy minuty” – obrazem współczesnej Polski zbudowanym wokół wydarzeń, jakie miały miejsce tydzień po śmierci papieża.
„Trzy minuty”, na które składają się trzy osobne filmy (o tytułach „21:37”, „21:38” i „21:42”), wyróżniają się też ze względu na obsadę, w której - obok Piotra Adamczyka, Cezarego Pazury, Mariana Dziędziela, Krzysztofa Stroińskiego, Marcina Dorocińskiego czy Soni Bohosiewicz – znajduje się bohater najbardziej znanych filmów Ślesickiego, „Taty” i „Sary” – Bogusław Linda.
**
Zawsze podkreśla pan, że robi kino nie artystyczne, tylko „dla ludzi”, tymczasem „Trzy minuty” rysują się jako coś więcej niż produkcja rozrywkowa – bo skomplikowana formalnie i wręcz z pewnym ładunkiem filozoficznym.**
Niezupełnie się zgadzam. Ja po prostu nie bardzo akceptuję sytuację, że w Polsce albo robi się okropnie ciężkie tak zwane kino artystyczne, albo lepsze lub gorsze komedie romantyczne. Ja chciałbym opowiedzieć o poważnych sprawach takim językiem, żeby widz się nie znudził i wyszedł z kina zadowolony. I są na to duże szanse, gdyż powstał mocny scenariusz, wręcz napakowany „dzianiem się”, a nad sposobem jego podania właśnie pracujemy.
**
Gdy powiem, że w pomyśle na „Trzy minuty” widzę nawiązania do Kieślowskiego, to…**
Grubo pan przesadzi. Ten projekt nie ma nic wspólnego z Kieślowskim, a gdybym powiedział, że ma, to od jutra zaczęłyby się niepotrzebne porównania. Ja nie chcę mówić o przesłaniu mojego filmu, ani go opowiadać – wolę, aby widz sam wyciągał wnioski. Bo przygotowujemy film nie o desancie komandosów z Marsa, lecz o Polsce, o nas. **
Co pana zainspirowało do napisania scenariusza „Trzech minut”?**
Rzeczywistość, wydarzenia zza okna. Chciałem napisać o rzeczach, które widziałem lub o których słyszałem. Większość z nich jest prawdziwa, niekiedy wręcz autobiograficzna. Zacząłem pisać kilka lat temu, a to, co się zdarzyło w związku ze śmiercią papieża, pozwoliło mi opisane historie scalić. Bo po śmierci papieża nastąpił niesamowity, magiczny, wręcz cudowny moment – choć cudowny nie w sensie boskim, lecz, nazwijmy to, przyziemnym. Cóż, jesteśmy takim narodem, że łączą nas – i to na krótką chwilę – powstania, wojny i takie przyziemne cuda właśnie. W naszym filmie chodzi o chwilę, kiedy kilka dni po śmierci papieża Polacy gremialnie zgasili światło i zgasł spory kraj w środku Europy. Innych podobnych wariatów na tym kontynencie się nie znajdzie... Ale od razu zaznaczam, że to nie jest film o papieżu.
**
Co przyciągnęło tak imponującą obsadę? Sam pomysł, pana osoba, pieniądze?**
Myślę, że pomysł, czyli scenariusz, bo wśród tych ludzi nie ma nikogo, kto przyjmuje propozycje w ciemno.
**
Można powiedzieć, że obsadził pan aktorów w kontrze wobec ich typowego wizerunku? No bo jeśli Bogusław Linda nie gra gangstera, tylko malarza, a Piotr Adamczyk niepełnosprawnego… Inna sprawa, że zaangażowanie Adamczyka do filmu o tym, co dzieje się bezpośrednio po śmierci papieża, stanowi prawdziwy smaczek.**
Nie chodziło o żadne kontry wobec wizerunku. Zresztą, jak pan zauważył, zaangażowałem nie gwiazdki jednego sezonu, lecz aktorów – zarówno starszego, jak i całkiem młodego pokolenia – przed którymi stawiam prawdziwe zadania aktorskie, a oni się z nich fantastycznie wywiązują. Myślę, że aktorstwo będzie dużą siłą „Trzech minut”.
**
„Trzy minuty” to kolejna wspólna praca duetu Ślesicki – Linda. Właśnie – czy można mówić o istnieniu takiego duetu?**
Tego nie wiem. Wiem za to, bo znam Bogusia od wielu lat, czego się po nim można spodziewać. Czyli że sprawdzi się i z pistoletem, i jako kochający tata, i jako malarz – choć malarza dotąd jeszcze nie grał, ale to przecież tylko nazwa postaci. Zapewniam, że maluje w filmie najwyżej jakieś trzydzieści sekund. **
Można powiedzieć, że zabrał pan Lindę Pasikowskiemu i dał mu do grania szerszą paletę ról?**
Ja wiem, że wy dziennikarze uwielbiacie takie zestawienia – czasem może błyskotliwe, ale często stanowiące duże uproszczenia – jednak ja się przed nimi bronię jak mogę. Nikomu nikogo, ani niczego nie zabrałem. Co więcej – mam nadzieję, że Władek zrobi z Bogusiem jeszcze niejeden znakomity film. Powiem tylko, że rola Lindy w „Trzech minutach” jest bardzo ryzykowna i z mocnym ładunkiem dramatu. Obaj jesteśmy ciekawi, co z tego wyniknie. W ogóle na planie panuje pewna aktorska rywalizacja, co przy tak doborowej obsadzie jest normalne, a mnie może tylko cieszyć.
**
Tak wielkiego przedsięwzięcia jak trylogia „Trzy minuty” nie było w polskim kinie. Czy czuje pan w związku z tym wyjątkową, wręcz potrójną odpowiedzialność?**
W tej chwili, pod koniec kręcenia pierwszej części, po którymś tam dniu zdjęć z rzędu czuję przede wszystkim zwyczajne zmęczenie fizyczne. Ale odpowiedzialność oczywiście też jest. Na szczęście rozkłada się ona na całą ekipę, zresztą fantastyczną, do której mam po prostu szczęście.
**
Ale ostatecznie to reżyser zbiera cięgi albo laury.**
Pewnie cięgi, bo o nie najłatwiej (śmiech). Ale serio – z tego, co widziałem na planie i roboczo w montażowni, jestem przekonany, że robimy film ważny i nietuzinkowy. I z tym przekonaniem łatwiej mi codziennie wstawać o piątej rano i jechać na plan.
**
Dziękuję za rozmowę.**