Magdalena Biedrzycka o siostrze Annie: o pracę z nią zabiegał Brad Pitt

Perfekcjonistka, elegancka od zawsze, o współpracę z nią przy filmie zabiegał m.in. Brad Pitt - tak o nominowanej do Oscara za kostiumy do "Czarownicy" Annie Biedrzyckiej-Sheppard mówi w wywiadzie dla PAP jej siostra, również znana kostiumograf, Magdalena Biedrzycka.
Magdalena Biedrzycka o siostrze Annie: o pracę z nią zabiegał Brad Pitt
Źródło zdjęć: © East

17.02.2015 12:43

PAP: Maggie Smith, Matthew McConaughey, Penelope Cruz, Michael Fassbender, Diane Kruger, Christoph Waltz, Hugo Weaving, Samuel L. Jackson, Tommy Lee Jones, Shia LaBeouf, a także m.in. Angelina Jolie w "Czarownicy" i Brad Pitt w "Bękartach wojny" i "Furii" - są na długiej liście aktorów, dla których kostiumy projektowała Anna Biedrzycka-Sheppard.

Magdalena Biedrzycka: Jej relacja z Pittem była na planie fantastyczna - do tego stopnia, że po "Bękartach wojny" chciał pracować z nią w "Furii" (Pitt nie tylko zagrał w tym filmie, jest też jednym z jego producentów - PAP). Z jego małżonką było natomiast nieco trudniej, starły się dwie silne osoby - moja siostra ma bardzo silną osobowość - naprawdę tam iskrzyło. Ale skutek jest wspaniały, zwieńczony nominacją do Oscara. Zaznaczmy, że ta nominacja jest nie tylko za kostiumy dla Jolie, ale także za mnóstwo innych, zaprojektowanych dla pozostałych aktorów występujących w "Czarownicy" - pięknych, wystylizowanych kostiumów, inspirowanych średniowieczem i renesansem.

PAP: "Czarownica" w reżyserii Roberta Stromberga to produkcja disneyowska. Anna Biedrzycka-Sheppard o Oscara walczy po raz trzeci. Wcześniej nominacje przyznano jej za pracę przy "Liście Schindlera" Stevena Spielberga (1994) i "Pianiście" Romana Polańskiego (2003). Kto może być najsilniejszą konkurencją spośród tegorocznych nominowanych za kostiumy?

M.B.: Milena Canonero, nominowana za "Grand Budapest Hotel" i Colleen Atwood z nominacją za "Tajemnice lasu". Trzymam za siostrę kciuki, bo to wielkie nazwiska. Już samo uzyskanie nominacji do Oscara, bycie wybranym spośród twórców kilkuset filmów, to wielki sukces i zaszczyt. Ania udowadnia, jak bardzo jest wszechstronna. Jest fantastyczną specjalistką od filmów wojennych, a "Czarownica" to produkcja disneyowska.

PAP: Czy kostiumograf, odpowiedzialny za wygląd aktorów, musi być w pewnym sensie dobrym psychologiem?

M.B.: Tak. Musi stawić czoło indywidualności aktora. Między nim i kostiumografem tworzy się relacja bardzo intymna. Przychodzi słynny aktor, staje przed nami w samej bieliźnie i nagle się okazuje, że to trzeba ukryć, tamto poprawić, zachowując absolutną tajemnicę. Jesteśmy niczym lekarz i pacjent. Dochodzą kwestie artystyczne: aktor ma własne wyobrażenie o postaci, a wchodzi w tę postać głębiej niż my. W efekcie nasz pomysł na kostium musi spotkać się z wyobrażeniem aktora. W to wszystko wtrąci się jeszcze reżyser, a na Zachodzie także filmowy producent.

Ja staram się dokładnie przygotowywać do tych rozmów, mam argumenty, dlaczego kostium wyglądać ma tak, a nie inaczej. Z aktorami wielkimi nie miewałam ostrych sporów. Jeśli kostiumograf jest do rozmowy przygotowany, a naprzeciw staje aktor-fachowiec, jak Janusz Gajos czy Krystyna Janda, przeważnie wszystko odbywa się zgodnie.

Siostrze niczego nigdy nie zazdrościłam. Ani sukcesów, kariery, ani jej przepięknego domu w Londynie. Oprócz tego, że ona ma styczność z gwiazdami światowego kina. Najnowsza produkcja, przy której pracuje Ania, to "Now You See Me: The Second Act" Jona M. Chu. Zdjęcia trwają w Londynie. W tym filmie gra Michael Caine (a także m.in.: Daniel Radcliffe, Mark Ruffalo, Woody Harrelson i Jesse Eisenberg - PAP), aktor, którego uwielbiam. Moja siostra robi dla niego kostium. Caine przyjął ją we własnym domu i poczęstował herbatą. Tego jej zazdroszczę.

PAP: Jak to się stało, że obie z siostrą wybrałyście ten sam zawód? Ktoś was zainspirował?

M.B.: Kino w naszym życiu obecne było od zawsze. Ojciec, Kazimierz Biedrzycki, inżynier, ukończył przed wojną studia na Politechnice Warszawskiej. Po wojnie, szukając swego miejsca w życiu, postanowił związać się z kinematografią. Powierzono mu bardzo ważną funkcję - odpowiedzialność za zdobywanie wyposażenia technicznego do powstających w kraju filmów. Budował więc bazę techniczną dla filmu polskiego po wojnie. Był też zaangażowany w tworzenie wytwórni filmowej w Łodzi.

Ania urodziła się w 1946 roku, ja w roku 1951. Wychowywałyśmy się w Warszawie. Rodzice mieszkali na Krakowskim Przedmieściu, prawie vis a vis kina Kultura. Bywanie w kinie dwa razy w tygodniu było dla nas czymś naturalnym. Z domu pamiętam opowieści taty o początkach powojennej kinematografii polskiej. O kinie rozmawiało się u nas codziennie przy obiedzie, kolacji. Zatem ojciec - inżynier, mama - lekarz. Jeśli miałyśmy z siostrą ciągoty w kierunkach artystycznych, zawsze było to popierane przez rodzinę. Ojciec sam wykazywał artystyczny talent - fantastycznie rysował, miał niesamowitą wyobraźnię. Od nas dwóch nikt nie żądał, byśmy zostały prawnikami czy lekarzami, mogłyśmy rozwijać się w dowolnym kierunku.

Ania postanowiła studiować architekturę. Odbyła praktykę w pracowni architektonicznej należącej do wytwórni filmowej. Stwierdziła, że nie interesuje ją scenografia, pociągało ją natomiast tworzenie kostiumów. Interesowała się modą. Podczas praktyk w wytwórni nawiązała kontakt z Hanną Morawiecką, uznanym kostiumografem. Została jej asystentką i tak zaczęła się jej zawodowa kariera.

Ja wybrałam studia plastyczne na Wydziale Grafiki i Malarstwa ASP w Łodzi. Charakterystyczna dla środowiska łódzkiego była symbioza szkoły filmowej i szkoły plastycznej. Z prostego powodu: w filmówce studiowało mało dziewczyn, w ASP - odwrotnie. Uzupełnialiśmy się. Organizowaliśmy imprezy, chodziliśmy razem na wystawy, prowadziliśmy wspólne życie.

Gdy studiowałam grafikę, reżyserii w szkole łódzkiej uczył się mój przyjaciel z liceum plastycznego w Warszawie Piotr Szulkin. Piotr zaproponował mi współpracę. Robił artystyczny film dla telewizji. Chciał, bym zrobiła mu do tego filmu kostiumy. Tłumaczył, że nie potrzebuje krawcowej, tylko plastyka. Tak się zaczęła moja przygoda z kostiumografią. Nie dlatego, że pociągało mnie, że tym zajmuje się starsza siostra. Ona wtedy robiła swoje, a ja swoje, studiując grafikę w Łodzi. Te pięć lat to była wtedy duża różnica wieku. Zresztą szybko się rozstałyśmy. Ania wyjechała za granicę, od czterdziestu lat mieszka w Londynie. Kontakt miałyśmy sporadycznie. Ponownie spotkałyśmy się w dorosłym życiu - jako dwie ukształtowane już osobowości.

PAP: Czy wasze podejście do zawodu jest podobne? Zdarzają się wam "twórcze spory"?

M.B.: Podejście mamy takie samo. Wychowano nas w pewnym etosie, tłumaczono: jeśli coś robisz, rób to najlepiej, jak potrafisz; to, co robisz, może zakończyć się porażką, ale nie wolno odpuszczać. Tacy byli nasi rodzice, tego uczyli nas i to w naszym życiu zawodowym procentuje. Dokładnie wiem, że siostra przy każdej produkcji daje z siebie wszystko - nieważne, czy to film za miliony dolarów, czy produkcja skromna. Bardzo nawzajem szanujemy swoją pracę, dla obu opinia o tym, co robi druga, jest bardzo ważna. Śledzę filmy siostry, ona moje ogląda na DVD, które wysyłam jej do Londynu.

PAP: Jednak obie jesteście artystkami, a artyści to indywidualiści. Czy była sytuacja, że siostra skrytykowała panią, kwestionowała jakiś wybór artystyczny?

M.B.: Nie. Czasem się kłócimy, ale nie o wybory artystyczne. Miałyśmy zresztą okazję dwa razy spotkać się w życiu zawodowym. Pierwszy raz, gdy zaczęłam pracę przy "Constans" Krzysztofa Zanussiego, będąc wówczas w piątym miesiącu ciąży. W tym samym czasie pan Zanussi przygotowywał drugi film, "Kontrakt". Przy nim pracowała Ania, specjalnie przylatując z Londynu. Przed końcem zdjęć do "Constans" pan Krzysztof stwierdził, że kobieta w tak zaawansowanej ciąży to jednak nie jest dobry pomysł na planie. Musiałam się więc usunąć i ten film skończyła za mnie siostra. Obie mamy go w CV.

Po latach spotkałyśmy się na planie "Pianisty" Romana Polańskiego. Za kostiumy odpowiadała Ania, ja zgodziłam się zostać jej asystentką, bo bardzo chciałam pracować przy tej produkcji. Współpraca ułożyła się świetnie. Ania jako kostiumograf jest wspaniała. Szczególnie kocham dwa spośród filmów, przy których pracowała, do których zrobiła genialne kostiumy: "Plac Waszyngtona" Agnieszki Holland i "Olivera Twista" Polańskiego.

PAP: Największa różnica między panią i siostrą to...

M.B.: ...w jakich warunkach pracujemy. Ania, przy filmach z wysokimi budżetami, ma większą możliwość realizowania własnej wizji. Kostiumograf kieruje grupą ludzi. W przypadku siostry taka grupa może liczyć 70 osób. Osoby należące do tej grupy to na przykład: wardrobe supervisor odpowiedzialny za sprawy organizacyjne, cały departament specjalistów zajmujących się postarzaniem kostiumów, ludzie z pracowni krawieckiej. Kiedy ja pracuję przy filmie w Polsce, w grupie mam pięć osób. Dostaję dwie, trzy asystentki, a gdy trzeba jakiś kostium "zniszczyć", siedzimy w nocy w wytwórni i same to robimy.

To zawód bardzo ciekawy, dostarczający satysfakcji, a zarazem ciężka praca. Nie jest tak, jak może niektórzy sobie wyobrażają, że "elegancka pani siedzi przy biurku i kreśli projekty strojów". Siostra, gdy film jest w zdjęciach, przychodzi do pracy codziennie na szóstą rano. Rzecz jasna, sama nie ubiera wszystkich statystów, natomiast żadnego nie wypuści na plan, póki go nie obejrzy. W pracy jest bardzo dokładna, jest perfekcjonistką.

PAP: Ile czasu w ciągu roku Anna Biedrzycka-Sheppard spędza w podróży?

M.B.: Około czterech miesięcy. Teraz jest w Londynie, pracuje nad "Now You See Me...", produkcją amerykańską. Cieszy się, bo może pracować przy amerykańskim filmie, a jednocześnie mieszkać we własnym domu. Na planie tego filmu spędzi jeszcze co najmniej dwa miesiące. Zdjęcia będą kręcone także w Makao, dlatego, po gali Oscarów, siostra poleci jeszcze na dwa tygodnie do Chin.

PAP: Kto ubierze pani siostrę na oscarową galę?

M.B.: Sama przygotuje sobie strój. Martwi się, że nie ma kiedy się tym zająć. Pocieszam ją, że we wszystkim, co włoży, wygląda pięknie. Ania jest zawsze świetnie ubrana, czuje trendy, nosi rzeczy z najwyższej półki. Ja stanowię jej przeciwieństwo - całe życie chodzę w jeansach, podkoszulkach, męskich butach, starych wojskowych kurtkach. Jestem absolutnie nie nastawiona na mój prywatny look.

Anię zawsze interesowała moda, ja chciałam być w opozycji, byłam zbuntowana. Kiedyś na galę Orłów poszłam w sukience, znajomy producent powiedział wtedy: "Znam cię dwadzieścia lat i nie wiedziałem, że masz takie ładne nogi". Na planie widują mnie w spodniach. Ta praca wymaga wysiłku fizycznego. Nie mogę pojawić się w garderobie o piątej nad ranem w szpilkach i z długimi paznokciami. Razem z asystentką musimy czasem w półtorej godziny ubrać 150 ludzi.

Rozmawiała: Joanna Poros

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)