Michael Biehn: rola w "Terminatorze" nie była dla niego największym sukcesem
Michael Biehn 25 lat temu zagrał w pierwszym "Terminatorze", później w "Obcy – decydujące starcie" i kilku innych hitach lat 90. Dziś na jednym filmie zarabia kilkadziesiąt tys. dol., ale niczego nie żałuje, bo nigdy nie zabiegał o status gwiazdy Hollywood.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
25 lat po premierze pierwszego "Terminatora" Michael Biehn wrócił pamięcią do swoich początków w rozmowie z "Hollywood Reporter". I przyznał, że gdy zobaczył scenariusz Jamesa Camerona, nie miał pojęcia, kim on właściwie jest. Biehn miał już wtedy na swoim koncie kilkanaście występów w serialach i filmach telewizyjnych. Nie ciągnęło go do ról filmowych, bo zarabiał dobre pieniądze na reklamach. Ostatecznie zgodził się zagrać podróżującego w czasie Kyle'a Reese'a, co okazało się jednym z najważniejszych wydarzeń w jego karierze.
Obejrzyj zwiastun filmu "Irlandczyk" Martina Scorsese:
- Ludzie pytają mnie, co było dla mnie największym przełomem? Nie było to zagranie w "Terminatorze", ale poznanie Jima Camerona – wyznał Biehn.
Cameron do dziś bardzo ciepło wyraża się o swoim aktorze sprzed lat. Co nie znaczy, że miał dla niego miejsce w każdym kolejnym filmie. Po pierwszym "Obcym" Biehn zabiegał o rolę w kontynuacji, ale Cameron wybrał Jamesa Remara. Dopiero w ostatniej chwili zmienił zdanie, gdy Remar nie mógł sobie poradzić z uzależnieniem od narkotyków i rola Hicksa mogła trafić do Michaela Biehna.
Później Cameron, który miał już status supergwiazdy, zaprosił Biehna do obsady "Otchłani" (1989). Ale nie dał mu roli w "Avatarze", bo rzekomo nie chciał go stawiać u boku Sigourney Weaver, by ich duet nie kojarzył się z "Obcym – decydującym starciem".
- Przez 9 miesięcy myślałem, że dostanę rolę Stephena Langa w "Avatarze", a skończyłem z niczym – mówił Biehn po latach. Aktualnie trwają prace nad sequelami i Cameron mówił, że Michael Biehn być może dołączy do obsady, ale niczego nie obiecuje.
Michael Biehn ma na swoim koncie ponad 100 ról, w tym głośne hity typu "Tombstone", "Planet Terror", "Twierdza", "K2".
- Ludzie ciągle mówią o mnie, jakbym był gwiazdą lat 80. Nie byłem nią. Bruce Willis, Tom Cruise, Schwarzenegger, Stallone, Mel Gibson – oni byli gwiazdami i zarabiali po 20 mln dol. za film. Ja nigdy nie dostałem nawet 1 mln dol. i mi to pasuje – mówił Biehn.
Zdaniem Camerona gwiazdor "Terminatora" miał wszystko, by znaleźć się w pierwszej lidze Hollywood, ale nigdy o to nie zabiegał. Traktował to jako pracę, nie pasowała mu cała gwiazdorska otoczka.
- Mam pięciu synów i zawsze było dla mnie ważne to, że jestem bliżej nich niż przemysłu filmowego – dodał aktor, który z trzecią żoną wychowuje 4-letniego syna.
63-latek wiedzie wygodne życie, dostaje aktorską emeryturę, ale cały czas jest czynny zawodowo. Choć od lat zdaje się wyznawać zasadę, że "ilość jest ważniejsza niż jakość", nie narzeka na życiowe wybory. Ma własną wytwórnię filmów kręconych dla VOD. Największą radość sprawił mu thriller "The Victim" (2011), przy którym przez 12 dni pracował jako aktor, reżyser, scenarzysta i producent. I zarobił 60 tys. dol. (ok. 230 tys. zł).
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.