"Moje wspaniałe życie". Trudna sztuka bycia sobą [RECENZJA]
W polskim filmie kobieta zwykle jest przedstawiana jako żona, matka czy kochanka. Ale w XXI w. płeć piękna nie chce być utożsamiana tylko z rolami społecznymi. Odpowiedzią na tę zmianę jest najnowszy film Łukasza Grzegorzka "Moje wspaniałe życie" z Agatą Buzek w roli głównej. Bardziej refleksyjnego obrazu o 40-latce na życiowym zakręcie w polskim kinie nie było od dobrych kilku lat.
Przyznam, że mam już trochę dość filmów, w których umęczona kobieta nieustannie poświęca się dla dobra rodziny. Choć zapewne tak wygląda rzeczywistość wielu kobiet, brakuje produkcji ukazujących inną perspektywę. I wtem pojawia się "Moje wspaniałe życie", którego główna bohaterka pozornie nie wyłamuje się ze schematu, ale tak naprawdę jest zgoła inna od znanych z ekranu postaci kobiecych.
Jo jest nauczycielką angielskiego w liceum, którego dyrektorem jest jej mąż (Jacek Braciak). Mieszkają w średniej wielkości mieście wraz z matką kobiety chorą na Alzheimera (Małgorzata Zajączkowska), 20-letnim synem, jego partnerką i ich niemowlakiem, a także maturzystą, któremu nie śpieszno do dorosłości. Niby wspólnie radzą sobie z trudami dnia codziennego, ale pewnego dnia spokój kobiety zaburza list z pogróżkami. Bo jest też druga Jo, która po pracy chodzi nago po mieszkaniu i jara blanty ze swoim kochankiem (Adam Woronowicz). Kobieta dostaje ostrzeżenie, że jeśli sama nie wyjawi romansu mężowi, ktoś ją w tym wyręczy. Popłoch, który wywołuje ten list, a także kolejne anonimowe przesyłki, powoli burzy obraz nietypowej Matki Polki.
Kreacja Buzek jest bardzo zniuansowana. Jej bohaterka długo utrzymywała balans pomiędzy spełnianiem społecznych oczekiwań, a robieniem tego, na co ona ma ochotę. Gdy znalazła się w trudnym położeniu, Jo rozprawia się z tym po swojemu: bez krzyku, łez i rozpaczy widocznej gołym okiem, choć rozpoczyna nerwową grę ze swoim stręczycielem. Jednak potrafi jako dojrzała, świadoma kobieta wybrać to, co dla niej najlepsze, nie pozostawiając za sobą zgliszczy.
Cieszy fakt, że twórcy postanowili w tej roli obsadzić Agatę Buzek, która w ostatnich latach rzadko występowała w polskich produkcjach, wybierając bardziej interesujące i wymagające role za granicą. Nie jest to aktorka, która pozwala zamknąć się w stereotypowej szufladzie, tym bardziej oddaje ona inność i złożoność Jo, jej podążanie własną drogą.
Ale nie tylko główna bohaterka "Mojego wspaniałego życia" jest godna uwagi. Postać grana przez Jacka Braciaka tezż rozprawia się z iluzją, w jakiej wygodnie było mu latami tkwić. Jego całe jestestwo było zbudowane na przypisanych mu rolach, a zburzenie tego porządku wywołuje u mężczyzny kryzys egzystencjalny.
Zastanawiające jest także obserwowanie filmowego młodszego pokolenia. Starszy syn (Jakub Zając) próbuje podążać znanym schematem i wpasować się w role dobrego ojca i partnera. Kryje się za tym jednak niedojrzałość i roszczeniowa postawa wobec rodziców, którzy mieliby mu znacznie ułatwić podejmowanie dorosłych decyzji. Z kolei młodsza pociecha woli świat fantazji niż rzeczywistość, poniekąd uciekając przed zbliżającą się wielkimi krokami dorosłością.
Łukasz Grzegorzek ku zaskoczeniu wielu na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odebrał nagrodę za reżyserię "Mojego wspaniałego życia". Czy aby słusznie? Już swoimi wcześniejszymi produkcjami – "Córką trenera" i "Kamperem" – Grzegorzek pokazał, że mówi innym językiem niż większość polskich filmowców. Jest w tym lekkość, czułość, uważność – cechy wysoce pożądane w dzisiejszych czasach, ale też trudne do wydobycia w świecie ogarniętym chaosem i pośpiechem.
Postrzegam więc wyróżnienie dla reżysera docenieniem jego skupienia na istocie ludzkiej tożsamości, szukaniu prawdziwego "ja". Być może prawdziwa odwaga twórcy polega na tym, aby mówić o tym, co dotyka nas tu i teraz od środka, bez brawury i nerwowości, nie dorzucając do tego rozbudowanego tła w postaci historyczno-politycznych konotacji. I to właśnie udało się osiągnąć Grzegorzkowi.
Występując na gdyńskiej scenie, reżyser dziękował swojej żonie i producentce Natalii Grzegorzek, za to, że udało jej się zebrać finansowanie w Polsce na film o silnej, wywrotowej postaci kobiecej po czterdziestce. Ponoć było to karkołomne zadanie. To pokazuje, że w naszym społeczeństwie wciąż panuje strach przed spojrzeniem głębiej, i po to właśnie, aby się z nim zmierzyć, powinno powstawać więcej filmów takich jak "Moje wspaniałe życie".