"Mówiono mi, że mój życiorys to gotowy scenariusz na film. Nieźle się wtedy uśmiałem". Rozmowa z Jerzym Górskim z okazji premiery "Najlepszego"
- Dzwoni do mnie facet i mówi: "Panie Jurku, jestem właśnie na starcie półmaratonu do Gniezna. Nareszcie będę biegł prosto!". Od innego dowiaduję się, że po paru miesiącach na wolności zaczął biegać z rodziną. Inny już biegał na przepustkach, a po wyjściu z więzienia zapisał się do klubu. To właśnie tak działa – mówi Jerzy Górski, mistrz świata w podwójnym triathlonie.
Przez kilkanaście lat był uzależniony od twardych narkotyków, zaliczył też kilka odsiadek w więzieniu. W końcu trafił do Monaru, gdzie spędził 2 lata. To właśnie tam zainteresował się bieganiem i praktycznie nieznanym wówczas w Polsce triathlonem. Kilka lat później Jerzy Górski wygrał prestiżowe zawody Double Ironman odbywające się w USA.
Niezwykły życiorys sportowca w końcu doczekał się ekranizacji. 17 listopada na ekrany trafi "Najlepszy" Łukasza Palkowskiego ("Bogowie", "Belfer") z Jakubem Gierszałem i nagrodzoną w Gdyni Kamilą Kamińską. Z tej okazji rozmawiamy z Jerzym Górskim o popularności, pokonywaniu własnych demonów, okolicznościach powstania filmu oraz trenowaniu więźniów i resocjalizaji.
Grzegorz Kłos, WP: Sprawdzał pan, ile lajków przybyło panu na Facebooku po premierze "Najlepszego" w Gdyni?
Jerzy Górski: Nie i nie mam na razie zamiaru.
Ale zdaje sobie pan sprawę, że wcześniej czy później masowa popularność pana dopadnie?
Nie nastawiam się na to. Pewnie, wszyscy mi wkoło mówią, że teraz dopiero się zacznie. Ale ja się pytam, co ma się zacząć? Nazywam się Jerzy Górski i robię rzeczy, które kocham. Staram się je robić na sto procent i absolutnie nic tego nie zmieni.
Podobno "Najlepszy" to nie pierwsza próba przeniesienia pana życiorysu na ekran.
Istotnie, wiele lat temu odbyły się pierwsze rozmowy. Pojawił się człowiek, nazwiska teraz nie pomnę, który chciał nakręcić o mnie film, ale w konsekwencji nic z tego nie wyszło. Potem pojawił się Krzysztof Szpetmański (producent "Najlepszego" – G.K.), podpisaliśmy papiery i podaję państwu siebie na tacy.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do USA, spotkałem się z opinią, że moje życie to gotowy scenariusz na film. Nieźle się wtedy uśmiałem, bo nie myślałem o tym w takich kategoriach. Wszystko co robiłem, robiłem przecież dla siebie, a nie pod publiczkę.
Ile Jerzego Górskiego jest w filmowym Jerzym Górskim, którego gra Jakub Gierszał?
Jak go zobaczyłem, to pomyślałem, że to fajny chłopak i pewnie da radę. No i dał (śmiech). Parę razy się spotkaliśmy, opowiedziałem mu o mojej życiowej filozofii, kim jestem i co robię. Na początku włączył mi się bunt: "Chwila, przecież to nie było tak". Jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to przecież nie dokument i odpuściłem jakiekolwiek skojarzenia. Wycofałem się i dałem im wolną rękę. Przecież nieważne, czy podczas biegu w USA musiałem rozciąć lewego czy prawego buta, czy to była Kaśka, czy Baśka.
Nie o to w tym wszystkim chodzi.
Dokładnie. Kiedy ruszyły zdjęcia, liczyłem przede wszystkim na pozytywny przekaz i nie zawiodłem się. Myślę, że największą wartością "Najlepszego" jest to, że da ludziom nadzieję. Będzie impulsem. Jeśli w taki sposób można coś zmienić, wpłynąć na kogoś, to jest to prawdziwe mistrzostwo świata.
A jak pan ocenia kreację Janusza Gajosa? Wyszedł mu ten Kotański?
Wielki szacun, czapki z głów. Oddał Marka totalnie, nie za dużo, nie za mało. Taki właśnie był Kotański.
Słyszałem, że trenuje pan więźniów w Rawiczu.
To trochę za dużo powiedziane. Staram się po prostu trochę ich inspirować. Robię to już siódmy rok z rzędu. Niedawno mieliśmy kolejną Złotą setkę.
Złotą setkę?
Skazani mają prawo wystartować w półmaratonie. Złota setka to sto okrążeń po 210 m na więziennym podwórku. Biegają pod okiem specjalnej ekipy, która ich pilnuje, a ja mam za zadanie zadbać o odpowiednią oprawę.
Aby mogli poczuć się jak na prawdziwych zawodach?
Tak. Zapewniam im pakiety startowe i przyjeżdżam od czasu do czasu, aby z nimi porozmawiać. Od marca więźniowie mogą trenować przez cały sezon w strojach sportowych, które od nas dostają. Organizujemy im potem test Coopera (próba wytrzymałościowa polegająca na nieprzerwanym 12-min biegu – G.K.) na 5 i 10 km. W ten sposób wyłonionych zostaje ok. 40 zawodników, którzy mają prawo startować w Złotej setce, a 10 najlepszych bierze udział w 24-godzinnym biegu.
Ale ciągle mówimy o więzieniu i bieganiu w kółko?
Tak, o bieganiu w kółko (śmiech). To już siódma edycja.
Ja się żyje ze świadomością, że pomogło się komuś zmienić życie?
Nie znam historii tych ludzi i nie chcę ich znać. Po prostu uważam, że każdy musi mieć szansę zmierzenia się z samym sobą. Po raz pierwszy miałam taką okazję w Monarze. Okazało się, że bieganie stało się moją miłością i doprowadziło mnie do miejsca, w którym obecnie jestem. A teraz zmienia życie innym. Przez tę godzinę czy półtorej treningu mają w więzieniu wolność. Kiedy biegniesz, odjeżdżasz i zaczynasz układać sobie w głowie nowe życie. Wyciszasz się. W moim mniemaniu to najlepsza resocjalizacja, jakiej mogą się poddać.
Dlaczego?
Bo oni sami w to weszli. Nikt im nie kazał. Jeśli po tygodniu biegania poczują, że to nie taka prosta sprawa, a mimo to dalej będą trenować, to znaczy, że mogą w swoim życiu zmienić znacznie więcej. Chęć zmian musi wyjść z wnętrza. Proszę spojrzeć na mój przykład – kiedy wychodziłem z nałogu, na mojej drodze stanęli różni ludzie, którzy mi pomogli. Ale to ja chciałem się leczyć, to była moja decyzja. Ktoś może nas zainspirować, może nam pomóc, ale na końcu od nas zależy, czy coś zrobimy. To identyczna sytuacja.
Co o "Najlepszym" sądzą widzowie? Zapytaliśmy:
Ma pan kontakt z więźniami, którzy wyszli na wolność i dalej biegają?
Oczywiście. Np. dzwoni do mnie facet i mówi: "Panie Jurku, jestem właśnie na starcie półmaratonu do Gniezna. Nareszcie będę biegł prosto!". Od innego dowiaduję się, że po paru miesiącach na wolności zaczął biegać z rodziną. Inny już biegał na przepustkach, a po wyjściu zapisał się do klubu. To właśnie tak działa.
Współpracuje pan nie tylko z osadzonymi.
Organizuję różnego rodzaju biegi, w których uczestniczą też podopieczni Monaru. Przyjeżdża na nie prawie 400 osób, które trenują przez rok i dzięki temu wyznaczają sobie własne cele. Poza tym prowadzę spotkania motywacyjne w dużych firmach, pokazując, w jaki sposób możemy pokochać coś, co niekoniecznie lubimy.
Spotykam się też z przedszkolakami, które również biorą udział w zawodach. W ten sposób od samego początku buduje się człowieka, wskazuje się mu różnego rodzaju kierunki, w których może podążać. Czym więcej będziemy mieli doświadczeń dających nam siłę, tym większe jest prawdopodobieństwo, że nie wejdziemy do sklepu z dopalaczami.
Co dzisiaj robi Jerzy Górski?
Jestem mistrzem zarządzania sportem, bo tak się to fachowo nazywa. Mam firmę i współpracuję z fantastycznymi ludźmi. Organizujemy różne przedsięwzięcia, m.in. bieg Człowiek Wśród żywiołów Ziemi - Cross Straceńców. Nasze imprezy są adresowane absolutnie do wszystkich - dzieci, dorosłych i osób starszych. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Dalej pan biega?
Biegam, choć przez problemy z sercem, muszę wszystko robić slow. Dziś np. przez godzinę uprawiałem marszobieg. Nadal pływam, choć już bezwysiłkowo. Musiałem nauczyć się stylu Total Immersion (koncentruje się przede wszystkim na nauce unikania oporu w wodzie - G.K.), który uzmysłowił mi, po co mam ręce i nogi. Niesamowita sprawa.
Czyli zawody nie wchodzą już w grę.
Nie muszę nikomu nic udowadniać. Swoje zrobiłem i robiłem to zawsze dla siebie. Nie chodzę z transparentami, a po premierze filmu na pewno nie zacznę. Dalej robię swoje.