"Mumia": Cruise kontra zombiaki [RECENZJA]
To nie będzie pean pochwalny na cześć nowego filmu z Tomem Cruisem, to nie będzie też jego szlachetna obrona. Niestety nie jest to najlepszy w historii wyczyn amerykańskiego aktora, ale ku pokrzepieniu – raczej nie jest też najgorszy, jak już można było wyczytać w ocenach zagranicznych krytyków.
09.06.2017 | aktual.: 12.06.2017 08:33
Kiedy osiemnaście lat temu w kinach pojawiła się "Mumia" z mało wtedy znanymi Brendanem Fraserem i Rachel Weisz, nikt nie przypuszczał, że w ciągu kilku lat powstaną jeszcze dwie części cyklu, które łącznie przyniosą prawie półtora miliarda dolarów zysku i w zawrotnym tempie przywrócą zainteresowanie kinem nowej przygody spod znaku Indiany Jonesa. Tak się jednak stało, mimo nie zawsze przychylnych recenzji malkontentów zarzucających wtórność i nadmierne inwestycje w efekty specjalne kosztem budowania wiarygodnej narracji. Po latach chyba jednak tęsknimy nawet i do tych kilku niedorzeczności, które się tej franszyzie przydarzyły. W nowej "Mumii" to byłby dopiero początek.
Nick Morton (Cruise) to były komandos, a obecnie poszukiwacz skarbów, które chętnie przemyca i sprzedaje temu, kto da więcej. Po pustyniach świata kręci się z nadwornym giermkiem Vailem (znany z kina indie i "Jurassic World" Jack Johnson)
, sprowadzając na głowę obu poważne kłopoty. Podczas wyprawy na tereny dzisiejszego, ogarniętego konfliktem Iraku, para awanturników odkrywa ukryty od 5000 lat grobowiec-więzienie egipskiej księżniczki Ahmanet (Sofia Boutella)
, która zdrowo nabroiła za życia podejmując groźną grę ze śmiercią. Uwolnienie z okowów zawdzięcza Mortonowi, więc jego też uznaje za swojego naturalnego sprzymierzeńca. To jednak dopiero początek kłopotów, zakładających pojawienie się blondwłosej ślicznej pani archeolog (znana z serialu "Peaky Blinders" Annabelle Wallis) oraz władczego Dr Henry’ego Jekylla (sic! – w tej roli Russell Crowe)
, którzy oczywiście zamierzają całe zło wszechświata zdusić w zarodku.
Problemów z "Mumią" A.D. 2017 jest co najmniej kilka. Zaczynają się już od samej nazwy, bo przecież kto przy zdrowych zmysłach wpadłby na pomysł nazwania dwóch filmów o podobnej tematyce dokładnie tak samo i to w odstępie niecałych dwudziestu lat? Albo ktoś bardzo pewny swego, albo jakiś zaciekły wróg Brendana Frasera, usiłujący (nieudolnie) skazać jego hit z 1999 r. na zapomnienie.
Problem numer dwa to konkretne imię i nazwisko, którego łatwo chyba się domyślić: Tom Cruise. Szkoda kopać leżącego, choćby tylko dlatego, że aktorowi należy się szacunek po wsze czasy za kilka fenomenalnych ról z lat 80. i 90. i za Lesa Grossmana z "Jaj w tropikach". Wydaje się jednak, że najwyższa pora przyjrzeć się "na chłodno" ostatniej dekadzie zawodowej aktywności i wziąć dziesięć głębokich wdechów. Ile z tej długiej listy tytułów to tasiemcowe telenowele ściśnięte w pojemne hasło "franczyza", zestaw literek z obowiązkową cyferką na końcu? "M:I", "Jack Reacher", zaraz niestety "Top Gun". Kto wie, może niebawem wpadnie jeszcze na pomysł realizacji kolejnej części "Walkirii". "Mumia" to kontynuacja niezdrowego trendu, od którego nikomu tak naprawdę nie przybywa ani prestiżu ani kasy.
Cruise od jakiegoś czasu ma raczej pod górkę. Bywa, że pozytywnie zaskakuje, jak choćby za sprawą ostatniej ukończonej części przygód Ethana Hunta – "Rogue Nation". Tym razem jednak postawił znowu wszystko na jedną kartę. Zamiast rozwiązywać przemyślane, inteligentne zagadki ze starożytnością w tle, zdecydował się walczyć z zombiakami po kanałach, londyńskich ulicach i muzeach (bardziej adekwatny byłby zresztą sprint po British Museum niż po Muzeum Historii Naturalnej, ale co zrobić, gdy to drugie jest bardziej filmowe).