Noi Albinoi
Islandzki "Nói Albinói" to film, z rodzaju tych, które określa się mianem pozytywnych i ciepłych. Zadowoli wszystkich oczekujących od kina nie szybkiej rozrywki, ale pogłębionej, miejscami zabawnej i nieco przewrotnej refleksji o życiu.
04.12.2006 18:07
W małym, zasypanym śniegiem miasteczku, pod opieką babci, mieszka siedemnastoletni Noi. Nie żyje mu się tutaj łatwo, a już na pewno nie przyjemne. W wyludnionej, mroźnej islandzkiej mieścinie trudno bowiem znaleźć bratnią duszę. Nieprzeciętnie inteligentny, nieco dziwaczny chłopak chadza więc własnymi ścieżkami. Unika szkoły, czym doprowadza do szału swoich nauczycieli.
W miejscach takich, jak sugestywnie i malowniczo przedstawia film Dagura Kariego, zdaje się ludziom, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Noi błąka się, przygląda się otaczającemu światu, poszukując w nim jakiejś logiki i sensu. Nie pomagają mu w tym ani ogłupiająca szkoła, ani ojciec alkoholik. Zakochuje się w ślicznej dziewczynie pracującej w barze i marzy o tym, żeby razem z nią wyjechać wreszcie do ciepłego, kolorowego kraju. Jego intymną przestrzenią, do której nikt poza nim nie ma dostępu, jest ciasne pomieszczenie w piwnicy.
Dagur Kari delikatnie, za pomocą prostych środków - charakterystycznych dla kina skandynawskiego - kreśli obraz samotności jako naturalnego stanu człowieka. Śmieszni, choć w pewien sposób uroczy mieszkańcy miasteczka utknęli tutaj na dobre i nikomu, poza Noim, nie przychodzą do głowy myśli o walce z obezwładniającą nudą i pustką życia.
Reżyser filmu nie poucza jednak ani swego bohatera, ani widzów. Ten mądry, słodko-gorzki film nie karmi widzów oczywistymi odpowiedziami. Raczej stawia pytania.