Puste sale kinowe. Klęska polskiej produkcji

Podczas minionego weekendu w kinach pojawił się film "Orzeł. Ostatni patrol". Wydawało się, że jedna z najgłośniejszych produkcji ostatnich miesięcy, a może lat w polskiej kinematografii, nie powinna mieć problemów z odniesieniem frekwencyjnego sukcesu. Tymczasem "Orzeł" poniósł w kinach klęskę.

"Orzeł. Ostatni patrol"
"Orzeł. Ostatni patrol"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Historia okrętu podwodnego ORP "Orzeł", który przez wiele miesięcy po zajęciu Polski przez hitlerowskie Niemcy prowadził walkę z flotą wroga, jest opowieścią, która, z punktu widzenia filmoznawcy, musi być zekranizowana. Stracona ojczyzna, brawurowa ucieczka po internowaniu okrętu i załogi w Tallinie, zatopienie niemieckiego transportowca "Rio De Janeiro", a na końcu nigdy niewyjaśnione zaginiecie podczas patrolu na Morzu Północnym na przełomie maja i czerwca 1940 roku. Takiej historii nie można zignorować. Nie można też zmarnować.

W czasach PRL-u polscy filmowcy potrzebowali kilkunastu lat, aby zabrać się do realizacji tej niezwykłej historii. "Orzeł" wyreżyserowany przez Leonarda Buczkowskiego pojawił się w kinach w 1958 roku. Po upadku komunizmu na opowieść o zaginionym okręcie musieliśmy czekać ponad 30 lat.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Orzeł. Ostatni patrol" pojawił się jednak w dość niekorzystnym dla niego momencie. W pewnym sensie ze względów politycznych. Z jednej strony mógł powstać, gdyż w obecnych czasach patriotycznym filmom łatwiej otrzymać finansowe wsparcie. Z drugiej jednak strony, duże stężenie martyrologii, zwłaszcza w telewizji publicznej, sprawa, że widzowie są już znużeni takimi tematami i w kinie szukają całkiem innych produkcji.

Nie ulega wątpliwości, że od strony realizatorskiej "Orzeł. Ostatni patrol" jest filmem wyjątkowym w polskiej kinematografii. Przygotowanie wiernej rekonstrukcji wnętrza okrętu zajęło ponad rok. W jego stworzeniu wzięli udział historycy, konsultanci oraz oficerowie i marynarze, którzy służyli na bliźniaczym okręcie ORP "Sęp". Dzięki użyciu nowoczesnej technologii oraz zastosowaniu specjalnej platformy hydraulicznej udało się niezwykle realistycznie odwzorować zachowanie okrętu podczas wynurzeń, zanurzeń oraz w czasie wybuchów bomb głębinowych. Zdjęcia na Bałtyku zrealizowano przy współpracy z Ministerstwem Obrony Narodowej i udziale jednostek z 3. Flotylli Okrętów i 8. Flotylli Obrony Wybrzeża.

Niestety, cały trud związany z realizacją produkcji poszedł na marne. Po pierwsze dlatego, że "Ostatni patrol" ma fatalny scenariusz, który sprawia, że ta niezwykła, sama w sobie fascynująca historia, przełożona na język filmu staje się po prostu nudna. Szkoda, że nie udało się choć nawiązać klimatem, napięciem, emocjami do słynnego filmu Wolfganga Petersena "Okręt" z 1981 roku. Szkoda, bo bohaterami genialnej, oscarowej produkcji byli marynarze Hitlera. W filmie Jacka Bławuta mamy polskich, prawdziwych bohaterów, którzy na pewno zasługują na lepsze przywołanie.

W kinach "Orzeł. Ostatni patrol" poniósł natomiast spektakularną klęskę. Podczas premierowego weekendu zgromadził zaledwie 18 tys. widzów. Jest to wynik słabszy nawet od osiągnięcia "Niewidzialnej wojny" Patryka Vegi, która zebrała na starcie 30 tys. osób. Teraz pozostaje już tylko liczyć na szkoły, które w środku tygodnia będą nabijać trochę frekwencję. Tak jak to miało miejsce w przypadku filmu "Orlęta. Grodno '39". Obraz Krzysztofa Łukasiewicza zebrał na starcie jedynie 22,2 tys. widzów, a po miesiącu wyświetlania ma na koncie solidne 200 tys. osób (więcej niż np. "Zołza"). Tyle, że film "Orzeł. Ostatni patrol" można nazwać produkcją, która w założeniu powinna walczyć o milionową widownię.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" kłócimy się o skandaliczną "Blondynkę", znęcamy się nad ostatnim (daj Bóg!) filmem Patryka Vegi i zgrzytami zębami, wspominając makabryczne zbrodnie "Dahmera". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (425)