Po prostu kultowy
Kevin Smith to, moim zdaniem, najbardziej oryginalny amerykański reżyser, co wykazał już pierwszym swoim filmem. Jego niektóre pomysły dorównują niezwykłej wyobraźni Larsa von Triera czy zwariowanym fantazjom Terry’ego Gilliama, choć daleki jestem od porównywania ich osiągnięć. W każdym razie „Sprzedawcy” autorstwa Kevina uznawani są za najgłośniejszy debiut lat 90 – tych ubiegłego stulecia. I jest to tytuł w pełni zasłużony.
Tak naprawdę to trudno cokolwiek powiedzieć o tym filmie. Wymyka się bowiem wszelkiej klasyfikacji. Czy jest to dramat czy komedia? Satyra na rzeczywistość czy tragedia ludzi, którzy nie kontrolują swojego życia? Czarno – biały obraz z buntowniczą, punkową muzyką w tle; pół - amatorskie zdjęcia, uboga scenografia; nic się z początku nie dzieje – a jednak... nie sposób się oderwać od ekranu.
Gdy poznajemy bohaterów, zaczynamy wraz z nimi przeżywać kolejny zwykły dzień i próbujemy utożsamiać się z nimi, by w miarę rozwoju akcji doświadczać coraz bardziej nienormalnych rzeczy... to wkraczamy w pełni w magię oszczędnego kina Kevina Smitha. I tu nasuwa mi się porównanie : gdyby, ten film powstał później, można by go wpisać w nurt duńskiej Dogmy – w pełni oddaje jej klimat.
To co najbardziej urzeka w „Sprzedawcach”, to niezwykły humor i ciekawe postacie. Najpierw Dante (Brian O’Hallloran) – zwykły sprzedawca, marzący o lepszym życiu, ale nie mający odwagi nic w nim zmienić i który ma zwyczajnie życiowego pecha, i jego przyjaciel Randal (rewelacyjny Jeff Anderson) – najbardziej leniwy, opryskliwy i najmniej odpowiedzialny pracownik – którym każdy chyba... chciałby po trochu być. Ich różne postawy wobec życia prowokują nieustanne rozmowy między nimi o wszystkim i to właśnie na nich oparta jest fabuła. Wygłaszane przez nich bezczelne czasem, ale boleśnie celne uwagi bez ogródek obnażają wiele prawd o nas samych.
Mimo oszczędnej narracji w filmie dzieje się naprawdę dużo. Można czasami pękać ze śmiechu, by za chwilę przecierać oczy ze zdumienia patrząc na to, co przydarza się Randalowi, Dantemu i Caitlin, jego ukochanej. Niektóre sceny i dialogi na długo zapadają w pamięć. Do tego mamy jeszcze najbardziej nietuzinkową parę w historii kina : dwóch antypatycznych obwiesiów, zboczonych dealerów, których – po prostu nie da się nie lubić – czyli Jay I Cichy Bob (Jason Mewes i Kevin Smith we własnej osobie). Mimo, iż mało wnoszą do fabuły, nie sposób wyobrazić sobie tej produkcji bez nich.
Oglądając „Sprzedawców” przychodzi mi na myśl nasz słynny „Rejs” i choć film Kevina jest bardziej absurdalny, to humor w obu przypadkach jest podobny. Myślę, że obu reżyserom podobałyby się nawzajem ich produkcje.
„Sprzedawców” koniecznie trzeba zobaczyć – każdy odnajdzie w nich coś dla siebie. Dostaniemy kilka interesujących prawd o życiu i sporą dawkę swoistej filozofii, z którą nie sposób się nie zgodzić – a wszystko to w lekkiej formie. Warto mieć go też w swojej wideotece i oglądać za każdym razem na nowo. Zapewniam, że smakuje coraz lepiej.