''Poszukiwany, poszukiwana'': Kulisy słynnej sceny wyszły na jaw
08.09.2015 | aktual.: 22.03.2017 16:49
Choć na ekranie rządzą wyborny humor sytuacyjny, przezabawne dialogi i charakterystyczne postacie, na planie „Poszukiwany, Poszukiwana” nie zawsze było miło. Boleśnie przekonał się o tym Wojciech Pokora.
- Ten film - mimo pozoru błahości - odsłania szczeliny, przez które widzimy kawałek ówczesnej Polski - mówił o „Poszukiwany, Poszukiwana” Zdzisław Pietrasik, krytyk filmowy „Polityki”.
Komedia, która zadebiutowała na ekranach ponad 40 lat temu, była pierwszym filmem Stanisława Barei będącym zdecydowaną kpiną z siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości.
Choć na ekranie rządzą wyborny humor sytuacyjny, przezabawne dialogi i charakterystyczne postacie, na planie „Poszukiwany, Poszukiwana” nie zawsze było miło. Boleśnie przekonał się o tym Wojciech Pokora.
Historie z życia wzięte
Scenariusz filmu autorstwa Jacka Fedorowicza (na zdjęciu) czerpał z życia.
Wątek muzealnika i zaginionego dzieła sztuki to nic innego, jak autentyczna historia, jaka przydarzyła się żonie reżysera. Hanna Kotkowska-Bareja, pracująca jako kustosz oddziału rzeźby w Muzeum Narodowym, została oskarżona o kradzież eksponatu, który w rzeczywistości cały czas znajdował się w budynku.
Z kolei motyw gosposi miał być inspirowany wspomnieniami absolwentki, która nie mogą znaleźć pracy po studiach, zaczęła pracować jako pomoc domowa.
Żona interweniuje
Początkowo w głównego bohatera miał wcielić się wspomniany Jacek Fedorowicz.
Jednak tuż po pierwszej próbie, w której musiał zagrać w sukience, makijażu i peruce, szybko zrezygnował. Do głównej roli był również brany pod uwagę Janusz Gajos, jednak ostatecznie stanęło na Wojciechu Pokorze, choć ten przyjął propozycję dopiero po długich namowach i staraniach Barei.
Jak wspominał po latach, odstraszała go nie tyle wizja grania kobiety, co strach przed tym, aby film nie był porównywany ze znakomitym „Pół żartem, pół serio”.
Wpływ na decyzję Pokory miała jego żona Hanna (na zdjęciu zrobionym w 2002 roku), którą do szału doprowadzało ciągłe nachodzenie jej męża przez twórców filmu. To ona miała go poprosić, aby dla świętego spokoju zgodził się zagrać w – jak się później okazało – swoim najważniejszym obrazie.
Grał w sukienkach żony
Postać pomogła Pokorze zbudować żona, która służyła radą w „newralgicznych” sprawach.
- W filmie grałem w sukienkach i peruce Hani, bo wtedy peruki były modne. Kupowane miałem tylko buty, bo żona ma małą stopę, a ja bardzo dużą- tłumaczył aktor na łamach „Rzeczpospolitej”.
Wspomniane buty przysparzały aktorowi masy problemów – ciągle zsuwały mu się z nóg, a sytuacji nie ułatwiały obcasy.
Na łamach magazynu „Na czasie” aktor zdradził również, że był obiektem kpin kolegów z planu, a docinki w stylu „świetne nogi” czy zaglądanie pod sukienkę były na porządku dziennym.
Bielizna w strzępach
Wspominając pracę na planie „Poszukiwany, poszukiwana”, Wojciech Pokora zdradził także kulisy kręcenia jednej z najsłynniejszych scen – tej, w której „Marysia” próbuje ratować ogromnego doga swoich pracodawców.
- Wpadłem z nim do wody, oczywiście w tej sukience i pantoflach - cytuje słowa aktora „Na czasie”.
Mokry materiał krępował mu ruchy, na dodatek Pokora kilka razy się przewrócił, a sukienka i bielizna pękły w szwach. Na planie ekipa pokładała się ze śmiechu. Koledzy aktora opamiętali się dopiero, kiedy okazało się, że próbujący wydostać się ze zbiornika pies pazurami pokaleczył Pokorę do krwi.
- Na szczęście nie trzeba było robić dubli - wspominał z wyraźną ulgą Pokora.
''Marysia'' poza kolejką
Film spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem i na stałe wpisał się w żelazny kanon polskich komedii. Jednak Pokora do końca nie jest zadowolony z finalnego efektu:
- To nie ja powinienem grać w "Poszukiwanym...". A nawet jeżeli, to dziś zagrałbym to zupełnie inaczej. Aktor musi tylko powtórzyć to, co życzy sobie reżyser. Ja tak właśnie zrobiłem, a mogłem trochę inaczej, trochę lepiej, głębiej i zabawniej - mówił na antenie radiowej Jedynki Pokora.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – dzięki roli pechowego muzealnika Wojciech Pokora zyskał wielką sławę. Do tego stopnia, że musiał w pewnym momencie zmienić numer telefonu. Były też dobre strony popularności – „Marysia” od tamtej pory była obsługiwana poza kolejką.(gk/mn)